Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 1 grudnia 2011

55.   Wiecie co? Cieszę się, a jestem wręcz szczęśliwy, z tego, że tylko ja w śród mych bliskich choruję. Wiecie jaki to jest komfort? No bo jak ja bym się czół, widząc codziennie kochaną osobę, której coś nie wychodzi, kuleje, stresuje się i pulta w mowie, codziennie walczy uparcie z chorobą, zamiast żyć szczęśliwie, normalnie bez chorób.
Każdy chory na SM, zadaje sobie pytanie – „dlaczego to ja zachorowałem”? No to co?… Lepiej by było gdyby to zachorowało nasze dziecko? Ojciec? Matka? Tak to już jest…
Poza tym SM, nie jest chorobą, która tylko nas spotyka. To jest choroba wszystkich najbliższych. Moja choroba jest chorobą mojej żony, synów, córki, mamy… A nawet naszych przyjaciół… To oni zwykle na nas patrzą i współczują. Kibicują nam, gdy jest nam źle, jesteśmy zmęczeni, mamy rzut. Cieszą się zaś z każdej, nawet najmniejszej iskierki naszego zadowolenia, czy z sukcesów…
To co nas spotkało, jest straszne i lepiej by było żeby nas ominęło… Ale jeśli tak się już stało, to pamiętać należy, że nie jesteśmy sami. Razem z nami chorują także i nasi bliscy i przyjaciele. A to już nie jest pięćdziesiąt tysięcy, ale milion osób chorujących wspólnie z nami na SM.
Poza tym, to nie jest jedyna choroba na którą ludzie zapadają. A wypadki, depresje, wylewy, zawały? Jest nas o wiele więcej. Więcej niż się myśli. Trzeba szanować się nawzajem, bo bywa i tak, że nieuprzejmy urzędnik, dlatego nie jest miły, bo sam cierpi, lub nie może sam sobie poradzić z chorobą w rodzinie.
Hmm. A wystarczy tylko odrobina życzliwości by powstały stres rozładować… ;-D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz