Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 marca 2012

139.   Chodzę na basen i siłownię, gotuję obiady, wykonuję codzienne domowe czynności, robię zakupy. Zbliżają się święta, chodzę na kroplówkę i do lekarza, muszę zrobić kilka corocznych analiz. Krew, mocz, echo serca, cholesterol, cukier, ciśnienie krwi... Bywa że jest piękna, słoneczna pogoda, i ż żoną chce mi się posiedzieć i rodziną…
A tu brak czasu, leń i przed komputerem pustka w głowie. Jak tu pisać Bloga? Czy to może już prawdziwa wiosna??? ;-D

środa, 28 marca 2012

138.  Gdy miałem depresję i szefowie mimochodem dowiedzieli się o mojej chorobie przestali mnie zapraszać. Żaden pracodawca nie chce zatrudniać ludzi chorych i z którymi mogą mieć jakiekolwiek problemy, pomimo że dobrze pracują.
Pisałem o moim poszukiwaniu pracy w Holandii i o powrocie do domu jak na skrzydłach gdy takową znalazłem. Byłem wtedy na środkach antydepresyjnych i w stanie nie wiele odbiegającym od ludzi zdrowych.
Sam się zastanawiam jak wtedy byłem w stanie tak ciężko pracować. To był okres gdy zarabialiśmy na raty budowanego wlaśnie mieszkania w mieście. Pracowałem wtedy nawet po osiemnaści godzin. Zarabiałem i odkładałem wtedy grubą kasę. Nie przyznawałem się ile, ale niektórzy się tego domyślali. Bywały dni gdy zaczynałem pracę o trzeciej rano i kończyłem następnego dnia o czwartej z rana.
Pracowałem do południa przy zakładaniu i opróżnianiu hal uprawowych. Przy myciu posadzek dezynfekcji i podlewaniu pieczarek. To były prace wykonywane na czas, z młodymi chłopakami, którzy po niej szli zmęczeni do „domu”.  A ja potem dzięki dobrej woli szefostwa, pracowałem na drugą zmianę. Jeździłem wózkiem widłowym i rozwoziłem pojemniki na zbierane grzyby. Odbierałem i woziłem potem je pełne do chłodni. Wywoziłem odpady do pojemników. Sam też zbierałem, czyściłem półki, dezynfekowałem i podlewałem. I to tylko część prac które wówczas wykonywałem…
Starałem się pracować minimum po szesnaście godzin dzień w dzień, świątek piątek i niedziela. Potem załatwiłem pracę odwiedzającej mnie tam Marysi. To były lata wytężonej pracy, dzięki którym zarobiliśmy na mieszkanie. Było ciężko, ale byliśmy szczęśliwi, że zarabiamy. Po kilku latach, pogorszyło mi się. Niezaprzeczalnym powodem było złośliwe zachowywanie się młodych Ślązaczek z którymi pracowaliśmy. Było tak,  że musiałem chodzić do racy w mokrym ubraniu, bo zaraz je zdejmowały z kaloryfera. Ot, byłem zły na nie, a one się jeszcze bardziej starały utrudniać mi życie. Szefostwo zobaczyło że się nie dogadujemy, stwarzamy problemy i już przestało nas zapraszać.
Od tamtej pory ja już do pracy nie jeżdżę, (nie dam rady) jeździ już tylko czasem Marysia, na kilka tygodni w czasie urlopu. Teraz do hotelu i restauracji. Tak, aby uzupełnić debet w banku.
W tym okresie, mimo czasem nie wesołej sytuacji, byłem tam szczęśliwy. Wiecie jak to dobrze być zdrowym, silnym i móc pracować… ;-D
Potem jeszcze jako już niepełnosprawny, pracowałem jako operator pralki i rozwoziłem pranie… A najwięcej satysfakcji dała mi roczna praca w Studiu Graficznym. Tam się tyle nauczyłem, że praca przy komputerze i na różnych programach, w ogóle już mnie nie stresuje.
No cóż, teraz już nie wiele mogę, w porównaniu z tym co kiedyś mogłem zrobić. Ale i z tego czerpię radość, bo mogę jeszcze wiele i to więcej niż inni mogą w moim wieku. ;-)))

wtorek, 27 marca 2012

137.   Wczoraj na kroplówce, rozmawiając z pielęgniarką, strasznie się zapultałem… Mówiłem coś o swoim wieku i zamiast podać swój prawdziwy, cztery razy pod rząd, z uporem maniaka, ;-D powiedziałem 57 lat…
O właśnie przypomniałem sobie… Rozmawialiśmy o planowanym 67- letnim wieku emerytalnym. To ta siódemka tak zapanowała nad wszystkim w moim mózgu, że z trudnością powróciłem znowu do tematu… ;-)))
Zdziwił mnie w tym wszystkim jeden fakt. Moje niesamowite w tym momencie opanowanie. Powinienem się zestresować, zdenerwować. Przecież to przez ten mój chory mózg mam trudności w komunikowaniu. A tu nic, żadnych nerwów, A wszystko skwitowałem śmiechem…
Nawet wieczorem, przed snem, wspominając ten incydent parsknąłem z głupia fant śmiechem… Dziwna jest czasami ta moja właściwość dopasowania się i przejścia nad wszystkim do porządku dziennego… ;-D

poniedziałek, 26 marca 2012

136. Chcieli byście cofnąć się w czasie i mieć osiemnaście lat?
To znaczy jak? Wrócić do komuny, do pólek z octem i przeżywać to jeszcze raz? A może wrócić do tych lat z tym rozumem i doświadczeniem?... ;-D
Zdecydowanie ta druga wersja mi bardziej odpowiada. ;-))) Dodał bym jeszcze wiedzę w wygranych w Lotto… ;-D

Gdybym wiedział wcześniej, że zachoruję na SM, wiele rzeczy bym zmienił. To znaczy do trzydziestki niewiele. Dopiero później, przystosowywał bym się do tego, że świat zmieni o 180 stopni swoją orbitę…
Nie popełniłbym tylu błędów, zmienił niektóre moje decyzje. Byłbym w lepszej sytuacji materialnej i pewnie trochę inaczej pokierował wykształceniem dzieci. Prędzej oszczędzał bym na mieszkanie w mieście, a nie inwestował w gospodarstwo. A jeśli by mi się poszczęściło przewidział bym kryzys i jego konsekwencje… ;-)))
Pewnie każdego nachodziły już takie myśli… ;-)))  Tak… Gdybać to my umiemy…

czwartek, 22 marca 2012

135.  To jest dla mnie trochę dołujące, gdy widzę że stan mego zdrowia się pogarsza. Nie z miesiąca na miesiąc, ale wolniej, tak odrobinę gorzej z roku na rok. Wszyscy się starzejmy, to jasne., U mnie ten cały proces przebiega tylko trochę szybciej. W połączeniu z ciągłą niepewnością towarzyszącą SM-owi, czasami ten stan mnie przygniata i stresuje.
  Na pewno nie widać tego po mnie i staram się nie poddawać, jednak gdzieś w środku duszy to jest. Bunt wisi w powietrzu, ale na szczęście tylko wisi…
Bardzo bym chciał jeszcze z żoną w rocznicę ślubu, pojechać na piękną zagraniczną wycieczkę. Jednak nie wiem, czy dam radę, w jako takim stanie do niej doczekać. Pewnie uda nam się zaoszczędzić i odłożyć na nią trochę grosza, ale ja bym jeszcze bardzo chciał nie korzystać do tego momentu z wózka. Chciałbym móc dojść jeszcze w kilka miejsc o własnych siłach. Jednak, czuję że mam tych sił coraz mniej i szybko je tracę.
Cholera!!! Dam radę, muszę. Stresie, niepewności spadaj. Zapomnij i nie myśl o tym. Dasz radę! Ćwicz i nie poddawaj się, a musi się udać… ;-D
Bo jak się nie uda, to co to za pieprzona sprawiedliwość musiała by być na tym świecie…

wtorek, 20 marca 2012

134.  Jakby to było fajnie, gdyby pewnego dnia skwery, ulice, parki zaroiły się od ludzi na kulach, wózkach. Gdyby wyszli na raz, wszyscy ci, co na co dzień rzadko opuszczają mieszkania. Niechby wszyscy zobaczyli ilu nas naprawdę jest!!! Jaką mamy siłę!!!
Może wreszcie ktoś pomyślałby, że nie tylko super sklepy bez barier nas interesują. Że chcielibyśmy bez stresu zajrzeć i do tych mniejszych, do pubów, teatru parków?
Zastawiając chodnik, to tak jakby ktoś powiedział: Kaleko, twoje miejsce w domu!!! Ja mam auto i mam cię gdzieś…

Gdybyśmy mogli wszyscy razem krzyknąć. Jesteśmy, żyjemy i też chcemy aktywnie w życiu uczestniczyć. W każdej chwili niepełnosprawność i Was może przecież spotkać!!! Jak można być takim ignorantem!!!...

Wstyd, by w tym zdaje się pięknym cywilizowanym świecie zamykać chorych w domach, tworzyć bariery ze schodów i aut w przestrzeni dostępnej dla wszystkich.
Czujemy się zamknięci, zepchnięci na margines. Jak Aborygeni, Murzyni w świecie pełnym białej pychy i dyskryminacji!!!

Jakby było fajnie, gdyby tak na przykład w pierwszą niedzielę po Bożym Ciele. Wszyscy chorzy i niepełnosprawni powychodzili i powyjeżdżali wózkami na ulicę. Spotkali się gdzieś przed kościołami i stworzyli pikietę, z transparentami i przemówieniami. Może ktoś by w końcu zauważył ilu to w końcu ludzi dotyczy.
Jest dzień milicjanta, służby zdrowia. Dzień kobiet, babci, dziadka. To może niech chociaż raz w roku ktoś pomyśli o obłożnie i nieuleczalnie chorych. Ludziach na wózkach, o kulach, chodzikach. Niech powstanie „Dzień Wszystkich Chorych i Niepełnosprawnych Uwięzionych w Domach, Oraz ich Rodzin”.

Niech choć raz w roku, ktoś zwróci uwagę na rozległość i masowość problemu. Niech w TV i Radiu „bębni” się przez cały dzień o takich ludziach i ich problemach. Niby dlaczego mamy być dzieleni na chorych takiej kategorii lub innej. Chorych na SM, Mukowiscydozę, lub Zespół Downa? Wszyscy jesteśmy tacy sami, tylko poruszamy się i myślimy trochę inaczej.  
133. Zobaczcie, jakie to wszystko skomplikowane i niebywale zawiłe… ;-D Korzystamy ze sprzętu elektronicznego który ewoluuje niczym torpeda. Wojsko ma egzoszkielety, rakiety i cuda nie widy. Korzystamy jako chorzy z rezonansów i tomografów, a nie mamy leków na SM, Alzheimera, uszkodzony kręgosłup, udary...
Jak to jest, że ludzie chorują, głodują i umierają z takich przyczyn, na jakie niektórzy nie zwracają nawet uwagi. Są miliardy na zbrojenia, eksplorację kosmosu i oceanów. Olbrzymie fundusze na co najmniej błahe cele.
A są kłopoty z pozyskaniem pieniędzy na najbardziej, według mnie, oczywiste - Rozwiązanie problemu głodu, chorób, zmian klimatycznych, rozwarstwienia społeczeństw…
Wojna w Iraku, wojna w Afganistanie – Powiedzcie mi uczciwie: Jaki ułamek społeczeństwa na całym świecie obchodzą takie i podobne sprawy?
Jeżeli uważamy ustrój Demokratyczny za jedynie słuszny i najlepszy, to takimi tematami w ogóle nie powinniśmy się zajmować… ;-D
W czym tkwi problem, abyśmy wszyscy, nie mogli żyć jak na przykład Szwajcarzy, którzy średnio miesięcznie otrzymują ponad dziesięć tysięcy miesięcznej pensji, emerytury, a „socjal” mają marzenie?
Ja już ładnych kilka lat, leki dostaję za darmo od Szwajcarów, więc stąd te porównanie. U nich można, a u reszty świata już nie???

Zastanawia mnie ten fakt bardzo, bo aż w taką bezradność ludzi których wybieramy do władz, nie chce mi się wcale wierzyć… ;-*

poniedziałek, 19 marca 2012

132.   Do jakich myśli przyzwyczaiło nas społeczeństwo gdy pada hasło: Mam skierowanie do sanatorium… ;-D
A no właśnie…  Kobieta na wózku, mężczyzna o kulach, bez przerwy tylko „Bara, bara” i zabawy na dansingu… Litości!  ;-)))

Jasne że niektórym odbija i postępują według hasła – „głowa siwieje d. szaleje”, Czarne owce są, ale więcej obiektywizmu!... Nie ma ich w śród rzeczywiście chorych. Tak jest też tylko w niektórych sanatoriach. Do tego trzeba mieć sumienie i zdrowie… ;-D
Są single, samotni, rozwodnicy, ale to już inna sprawa, odrębny temat... ;-D

Jak ktoś nie ma kasy i jest naprawdę chory, to nie na rozrywki tam jedzie, tylko się podkurować, poznać ćwiczenia które może zastosować sam w domu. Oderwać się od codzienności. Porozmawiać z ludźmi - jak sobie radzą z zaistniałymi problemami, a nawet tylko poplotkować…

Jasne, „serce nie sługa” Pomyśli się czasem o różnych „seksowych” sprawach… Ale czy my naprawdę mamy siłę fizycznie na coś takiego? Czy naprawdę zostawiając partnera w domu myślimy by go zaraz zdradzić? Nie myśleć o tym że możemy na zawsze go stracić i zostać sami, tylko poddać się seksualnej chuci?

Rozmowa o miłości i seksie gronie znajomych, może wpłynąć tylko pozytywnie na związek w domu. Słuchając innych nie tylko uczymy się niejednokrotnie, pokonywać swoje kłopoty, ale i doceniać to co się ma…
Byłem kilka ładnych razy w sanatorium i naprawdę, na palcach jednej ręki mogę policzyć w tym okresie jakieś erotyczne „zapomnienia” osób przebywających na takich turnusach.
Nie uogólniajmy i nie przesadzajmy. „Fundusz” zaraz przestałby utrzymywać takie placówki, gdyby tak było rzeczywiście… ;-D

piątek, 16 marca 2012

131.   Rozmawiając tak w rodzinnym gronie, doszliśmy do wniosku, że naprawdę lepiej jest trochę się pomęczyć i pogimnastykować, niż doprowadzić się do takiego stanu, że tylko zastrzyki i tabletki mogą pomóc.
Wyłączając choroby powstające na przykład genetycznie, zapisane w naszych skłonnościach i wieku. To przeważająca część innych spowodowana jest naszymi złymi nawykami cywilizacyjnymi. Złą dietą, brakiem jakiegokolwiek ruchu, nie mówiąc już o ćwiczeniach fizycznych. To lenistwo i zła dieta nas najczęściej zabija a nie cukrzyca, rak i zawały.
Pamiętajmy o tym!!! Będę o tym co jakiś czas przypominał. To oszczędzi naszą kieszeń, oraz zapewni dłuższe i bardziej komfortowe życie!!!
A dla zastającego się mózgu od głupich telenowel, ;-D polecam krzyżówki, książki i ciekawe programy na kanałach historycznych, naukowych, przyrodniczych… A nawet zaskakujące rozwiązania pojawiające się w filmach fabularnych, komediach i kabaretach mogą być fascynujące, gdy po emisji programu możemy kilkanaście minut podyskutować o tych sprawach w łóżku ze swoim partnerem. ;-D
Mówię tu o osobach w moim wieku i w podobnym stanie. Bo co do upodobań młodych ludzi nie chcę się wypowiadać. To już inne pokolenie… ;-D

czwartek, 15 marca 2012

130.  Część II.
O wiele więcej szczęścia mają żołnierze z innych formacji, nie walczących bezpośrednio oko w oko z „wrogiem”. Znają walki kolegów ale tylko z opowiadań. Za to doświadczają innych sytuacji kryzysowych. Pełniąc służbę na tyłach, mają kontakt z "wrogiem cywilnym". Z rozkazów oficerów wynika, że mają pomagać cywilom, tworzyć nową „demokrację” Tylko do licha jak to mają robić, jeśli ludzie i ich kultura aż tak różnią się od siebie? Wypełniają rozkazy nie wierząc, że przyniosą w końcu jakieś rezultaty…

   Takie właśnie mam odczucia oglądając filmy dotyczące wojny w Iraku, Afganistanie, puszczanych na kanałach "Ale Kino, Discovery"…
Myślę sobie.  Dla kogo są te wojny? Ludzie sobie żyją w zgodzie, funkcjonują obok siebie, aż tu nagle ktoś skłóca całe nacje, narody ze sobą. Kraje różnią się między sobą, ale nie na tyle by nagle te nicie powstałe od wieków między rodzinami, zaczęły być barierami nie do pokonania i zaakceptowania.
Polityka jest wstrętna, potrafi pięknie mówić o czymś, z czym się nie zgadzamy. Zawoalować i sfałszować prawdę tak by  kazać do siebie strzelać. Wykorzystać animozje z przed wieków by dla własnych celów skłócić bliskie dotąd grupy ludzi. Na przykład: wielokulturową niegdyś Jugosławię.
W miejskim bloku, wiele jest rodzin różniących się co do wiary, poglądów, sympatii. Czy mamy zacząć walczyć między sobą? Nie!!!…
Narodów też nie należy sztucznie skłócać i kazać do siebie strzelać… Przecież tworzymy ze sobą coś niezwykle unikalnego, wartościowego, nazwanego cywilizacją, ludzkością. To chyba do czegoś w końcu zobowiązuje…
Po co myśleć o podboju innych planet, jak nie radzimy sobie tu, na Ziemi?... 

środa, 14 marca 2012

129.  Część I.
… Wojna w Wietnamie, wojna w Korei, wojna w Iraku, Afganistanie… To co dotyczy wielkich pieniędzy, ciężkiej polityki. Patrzenia na świat oczami wielkich przywódców …
Tylko, to nie oni walczą, nie oni często nawet ponoszą odpowiedzialność. Oni tylko wysyłają na wojnę i pociągają za wojskowe sznurki.
Jakże często kierują się emocjami innych, tym co myślą prawodawcy, bogacze od których zależy ich los. Nie wchodzą w skórę tych których wyprawiają na wojnę i ich rodzin. Na wojnę zwykle patrzą ogólnie, nigdy oczami szeregowca, zawsze oficera…

Dla jednej strony wrogiem zawsze jest ktoś z drugiej. Na początku są sobie zazwyczaj obojętni. Przecież to nie ich wojna a dowódców. Mają tylko bez dyskusji wykonywać rozkazy, wierząc że są perfekcyjnie dopracowane. Zostawili daleko troski, rodziny, bliskich, zamieniają się w maszyny.
Ci drudzy, też mają rodziny dzieci i wytyczne swoich przywódców. W potyczkach giną ich rodziny, cywile i żołnierze. W głowie powstaje zamęt, nie każdy potrafi z tym poradzić. Zmieniają się relacje, pojawia się złość.

Różne są reakcje na śmierć, kalectwo, stres. Bywa, że żołnierz z jednej armii zaczyna obwinić o śmierć kogoś bliskiego - żołnierza z drugiego strony. Wojna zaczyna przypominać mściwą wendettę. Prywatną bitwę nie do opanowania. Bywa że i jedni i drudzy zaczynają się gubić i dostrzegać bezsens sytuacji. W głowie powstają różne myśli, nierzadko chore. Człowiek zaczyna się zachowywać się irracjonalnie.
Jego przyjaciele giną, zostają okaleczani. Mszczą się niejednokrotnie zabijając niewinnych ludzi. Zwłaszcza że dostał takie wytyczne od głównodowodzących. Dochodzi do głosu rozsądek. Głowa wariuje, nie wytrzymuje choruje psychicznie. Zaczyna obwiniać oficerów o złe wytyczne. Ale żołnierz nie może się poskarżyć, musi karnie wykonywać rozkazy. Tak często wygląda wojna z linii ognia, z samego frontu. CDN...

wtorek, 13 marca 2012

128.   Ciąg dalszy:
Gdy się miało wypadek, słyszałem, że błędem jest mówić jego uczestnikowi, by nie przejmował się tym, nie brał do głowy, że to minie. Reakcja człowieka na emocje towarzyszące tej traumie jest różna. Niby się nie przejmuje, nawet czasem się wypiera, ale jednak po czasie często „to” narasta. Trzeba poczekać aż się wygada, sam się z tym spróbuje pogodzić, wytłumaczyć to sam sobie. My powinniśmy z nim tylko być, uważnie wysłuchać, pokierować umiejętnie jego przemyśleniami. Bo inaczej może wpaść nawet w depresję.
 Z mojego doświadczenia wiem, że to co mówią, o czym przestrzegają psycholodzy to prawda. Mnie dopadł ten stan dopiero po kilku miesiącach od diagnozy. Zachowywałem się jak zawsze, dopiero później… ;-/

Wrażliwość ludzi jest różna, ale najczęściej tak jest…
Ten ktoś nie zdając sobie nawet z tego sprawy, czasem podświadomie, odbiera to co przeżywa jako coś bardzo ważnego. My mówiąc że to minie, lekceważymy jego odczucia i uniemożliwiamy, pogodzenie się z rzeczywistością. Lepiej jest dotknąć, przytulić i powiedzieć że bardzo współczujemy, jesteśmy z nim, chcemy pomóc. A resztę pozostawić fachowcowi. Nie mówmy za to nigdy!!! - Wyrzuć to z pamięci, otrząśnij się, jesteś silny. Na bardzo niewielu, raczej bardzo silnych psychicznie ludzi to działa.

Ten ktoś zamknie się w sobie i nie będzie już nam mówił o tym co czuje,  co zamierza. Nie będzie się z czasem w ogóle do nas odzywał. Stracimy kontakt z nim, zacznie nas ignorować. A sam… No właśnie. ;-/
            Musimy uznać jego potrzebę wygadania się, pytań o radę. Nie dopuścić do jego zamknięcia się w sobie!!! Chcieć i umieć go wysłuchać, pomimo że jesteśmy już znudzeni i zmęczeni jego słowami. Musimy wejść w jego skórę, wtedy mu pomożemy.
Bywa tak, że nie potrafimy wysłuchiwać w kółko tego samego. Nie mamy tego genu  u siebie, nie potrafimy zrozumieć. To jest dla nas za trudne…  Nie potrafimy, lub po prostu, nie chcemy zrozumieć tego co ktoś czuje. Tak bywa…
Dlatego tak ważny jest kontakt z wykształconym psychologiem, wiedzącym, co też siedzi w ludzkiej głowie…

To dlatego tak się upieram w tym, że osoby z poważną diagnozą powinny być pod stałą opieką psychologa, aż do momentu w którym lekarz stwierdzi, że pacjent sam już umie z tym problemem poradzić. Te kilka słów , niby wypowiedzianych przez nas w dobrej wierze, mogą uczynić komuś więcej złego niż dobrego.

Takie przemyślenia miałem po wysłuchaniu kilku rozmów, które miały miejsce zaraz po wypadku kolejowym na Śląsku. 

poniedziałek, 12 marca 2012

127.    Jak jest wypadek, kogoś ktoś zbluzga, wykorzysta, pobije, wtedy z urzędu na miejscu jest psycholog. Takie są wytyczne. I słusznie. Nie zawsze z tym wszystkim możemy sobie sami poradzić.
Uważam jednakże też za słuszne, by psycholog zagościł także u tego, komu zdiagnozuje się nowotwór, SM. impotencję, inną przewlekłą chorobę. Gdy ktoś dostanie zawału, wylewu, poroni...
By ktoś mu też wyjaśnił i pomógł się pogodzić z myślą, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś… Jak z tym stanem, tym bólem, ma sobie poradzić, jak dalej żyć…

Jak dotąd, z diagnozą i ciężką chorobą musimy sobie radzić sami. Tak było też i w moim przypadku. Od mojej zaradności i siły psychicznej, zależało, jak sobie z tym wszystkim mam poradzić… No cóż, poradziłem sobie. Ale czy tak zawsze być musi?

Zmarnowałem 2-3 lata ze swego życia, pies go trącał... Ale wiecie ilu ludzi jeszcze takiej pomocy potrzebuje? Prosi o nią i w szpitalach zostaje zignorowanym?
Znam takie sytuacje, i Ty znasz i Ty… To w sumie już są tysiące… Czy ktoś może się tym zająć? Bo ja nie umiem… Jestem już za daleko od tego wiru, gdzie się wrzuca swoje myśli i pragnienia… CDN…

piątek, 9 marca 2012

126.   „Szlachetne zdrowie” – Jest niedoceniane???… ;-D
Jaki zdrowy, silny młody człowiek myśli – Ach jak to dobrze być zdrowym...
Tak ma być i koniec… ;-D
Zapominamy że - tak ma być, odnosi się także do chwili gdy zachorujemy, złamiemy kręgosłup, dostaniemy wylewu. Czy aby ktoś o tym pamięta?
Chyba nie, skoro tak często świat się wali ludziom z tych właśnie powodów. Zdrowie, młodość, siła, nie jest czymś co dane jest nam bezwarunkowo i na zawsze. W każdej sekundzie los, fortuna może się od nas odwrócić.

 Grypa, katar, biegunka, ból głowy. Nie są  problemem, leczone po kilku dniach przechodzą jak ręką odjął. Znowu cieszymy się z życia. Ale cieszyć się z życia, gdy dopadnie nas nieuleczalna przewlekła choroba. To już sztuka… ;-D

Jaki zdrowy ma tyle siły, samozaparcia, pogody ducha jak my? 
Można się obudzić i nie widzieć. Można się obudzić i nie słyszeć. Można się obudzić z zawrotami głowy, bez czucia, w mokrym łóżku…
Moi drodzy, by z takimi objawami codziennie walczyć, musimy być prawdziwymi bohaterami. Potrzebujemy szacunku, zrozumienia, tolerancji, a nie wypychania jak to często bywa, na boczny tor…
Wszyscy zdrowi – obserwujcie nas, i bierzcie z nas przykład… ;-)))
Nie załamujemy się, jesteśmy pogodni, dostosowujemy się do różnych sytuacji. Owszem, i nas czasem krew zalewa, tylko że my mamy powód, A Wasz powód na zły humor jest jaki?...

czwartek, 8 marca 2012

125.  Czy umiemy się cieszyć z tego co mamy? Ot tak normalnie, nie na pokaz. W głębi swej duszy.
Że się kochamy, mamy zdrowe dzieci, że sami jesteśmy zdrowi, dobrze nam się powodzi. Czy umiemy okazywać zadowolenie, czułość, miłość.
Czy jest nam z tym dobrze? Czy się nie wstydzimy z tym afiszować wśród bliskich nam osób, w rodzinie? Czy umiemy doceniać to co mamy?

Znacie to uczucie, „motyli” w podbrzuszu, gdy jest nam wesoło, gdy czegoś dokonaliśmy, zdobyliśmy uczucie partnera (ki)? Urodziło się nam dziecko. Czy umiemy się z tym uczuciem dzielić, chwalić że jest nam sądzone to przeżyć?
A może się z tym kryjemy? Mówimy o tym jedynie częściowo i tylko jak ktoś zapyta?
Ja na przykład, w sumie niepełnosprawny, niezamożny, ot taki średniak we wszystkim. Cieszę się, gdy komuś się powiedzie, skorzysta ze szczęścia które zesłał mu los. Lubię jak ktoś się pochwali, zwłaszcza jak ktoś pozwoli cieszyć się razem z nim … ;-D

 Nie zazdroszczę, nie chowam się smutny, myśląc czemu to nie ja… Cieszę się że ktoś ma lepiej. Nie rywalizuję z nim, bo i po co? Gdybym był zdrowy, poszedłbym w jego ślady, wziął przykład…
Bo czy lepiej bym się czół, gdyby wszyscy swe życie przegrali, nikomu się nic nie powiodło, wszyscy pochorowali? Przecież czół bym się wtedy głupio. Miał wyrzuty że nie potrafię pomóc w jego cierpieniu…
Rozumiejąc cierpienie innych, współczując im, cieszę się jednocześnie z tego, że innym się powiodło.

Chciałbym żeby i inni to czuli. Nie współczuli mi że jestem chory, ale cieszyli się z tego że jeszcze coś mogę zrobić. Choćby to były tylko odwiedziny, pomachanie dłonią, w końcu tylko uśmiech. ;-D  
Wiem jak to nazwać życzliwość!!! Czy umiemy być życzliwi?

Czy umiecie się cieszyć z tego, że potrafię klikać w klawiaturę. Siedzieć i choćby czasem jedną ręką coś napisać? Czy umiecie opanować to uczucie mówiące – O.. ten zidiociały grafoman znowu dziś pisze?... ;-)))  

Jeżeli to umiecie - to jesteście porządnymi ludźmi. I życzliwymi i wyrozumiałymi. Potrafiącymi bezwarunkowo zaakceptować tych co tej akceptacji potrzebują… Cieszę się i gratuluję. ;-*

środa, 7 marca 2012

124. Wiele się teraz mówi o zdrowiu, żywieniu, kulturze fizycznej… Mówi się źle o komputerze i Internecie. Ciekawy jestem, jak to się ma, do zaczynana dnia malutkiego Polaka od telewizora.  Wiele dzieci ogląda bajki już od 6 rano. Rodzice nie mają czasu na poświęcanie swego cennego czasu przed pracą, na wysłuchiwanie gaworzenia swego dziecka. Dziadkowie, jak mieszkają razem też. Śniadanie itp. Więc co?
Oddajemy dziecko w ręce telewizji. Potem w żłobku, przedszkolu, oddech od „okienka”- Jak się ma za co wysłać tam dziecko… A jak nie?... Znowu telewizor?...
Trzeba liczyć na rozumnych dziadków, co dziecku poczytają książkę, pójdą na spacer, porozmawiają, opowiedzą bajkę. No… Mądra niania jest tylko dla zamożnych…
Potem rodzic wraca się z pracy, A jakże zmęczony. Ile czasu i co ma do zaoferowania dziecku… Kupuje więc z poczucia winy drogie zabawki. Itd. Itp. Etc… I rośnie nam jakże często nieposkromiony, mały, domowy terrorysta. 
Ja wiem, nie mieszkam na księżycu, ale pytam: Czy naprawdę idzie to wszystko w dobrym kierunku?...

Ja jako „mały Janusz”, wychowany byłem inaczej. Mimo że byłem jedynakiem, rodzice widzieli mnie rzadko, mieli co innego do roboty… Chodziłem po okolicy, sąsiadach, nie zawsze mówiąc gdzie mnie można znaleźć. Może przesadzam, ale patrząc na obecne prawo, nikt by się nie zdziwił gdyby mnie z domu zabrała opieka społeczna… ;-D
 Nasze dzieci wychowywaliśmy, oprócz dobranocki, bez telewizora. Do podwieczorku bez słodyczy. Zawsze był ktoś, gdy byli malutcy, w pobliżu. Drogich zabawek nie widziały, bo nas na nie, nie było stać.  Staraliśmy się by jadły same, od momentu kiedy mogły utrzymać łyżkę czy widelec. Bawiły się książeczkami, kredkami i na podwórku. Jeździły same rowerami od najmłodszych klas do szkoły po dość ruchliwej drodze.
Teraz mówią że był to najszczęśliwszy okres ich życia. Były szczęśliwe. Wiedziały co to wolność,  godność. Mają masę różnych wspomnień związanych z kolegami, rodzeństwem, podróżami. Nie wiedzą co to nuda.  Chcą swoje dzieci wychowywać w podobny sposób… ;-D
           
Mimo że w swoim życiu posługiwaliśmy się tylko instynktem i popełniliśmy sporo błędów, uważam nasze dzieci za zdrowe. Zarówno psychicznie jak i fizycznie.  Wówczas rozwarstwienie społeczne było malutkie i pogoń za dobrami niewielka, więc może mieliśmy ciut lepiej niż rodzice teraz.

Wiem, wiem, trochę się czepiam. Tylko że w pewnym wieku człowiek uczy się dystansu do wszystkiego, (Nie każdy niestety ;-D) i zaczyna się zastanawiać – Co to będzie za kilkadziesiąt lat. Co nasze wnuki zapamiętają ze swych dziecięcych lat i jaką dadzą swoim rodzicom za to laurkę… ;-D  

wtorek, 6 marca 2012

123.  Patrzę w okno i wyglądam wiosny. Już można suchą nogą wyjść z domu. Słoneczko czasem ślicznie zaświeci. W taki dzień chce się iść na spacer… ;-D
Zaraz zrobię przegląd roweru i moje wypady staną się dłuższe… Plany na ten rok stają się realniejsze. Zaraz przyjdą święta, długi, majowy weekend. Ileż to ludzi się odwiedzi, przez ilu zostanie się odwiedzonemu… Aż gęba sama się uśmiecha. Życie jest piękne!!! ;-))))

- Schizofrenik… ;-D      

poniedziałek, 5 marca 2012

122. Ciąg dalszy…
Moja mama, która już dawno skończyła 75 lat, powiedziała że jestem młody i rentę powinno się rewaloryzować, (podnosić), nie kwotowo, tylko procentowo. Tak jest lepiej i sprawiedliwie dla wszystkich…
Nasuwa się stwierdzenie, czego tu wymagać od obcych jeśli w rodzinie są różne poglądy... Mama jeździ rowerem, ja już nie. Na drugie piętro wchodzi bez problemu trzy razy szybciej ode mnie. Ma trzy razy większą emeryturę niż ja rentę. Nie będę mówił w jakim wieku poszła na emeryturę, bo to przecież matka…
Ha… mówi. Że nie potrzebnie się bulwersuję patrząc w ekran telewizora podczas Wiadomości…

Płaciłem KRUS na wszelki wypadek, jakbym zachorował, stał się kaleką. Tak jak wszyscy rolnicy dookoła i co? Przez niektórych jestem odbierany jako pasożyt… No co? Tak to odbieram patrząc w telewizor i nie tylko…
Jestem z roku na rok coraz słabszy, bardziej chory. Kilka lat temu byłem zmęczony wieczorem, teraz zaraz po obiedzie. Mam wszystkim teraz życzyć by skosztowali takiego losu? A może już mam pomyśleć o zakupie trumny?
A tak pięknie się współczuje dzieciom, niepełnosprawnym, starcom na ekranie TV. Czy to tylko do kamery?

Mam rentę, ubezpieczenie zdrowotne, ale leczą mnie od lat Szwajcarzy. Renta starcza tylko na opłacenie rachunków i to nie wszystkich. Leki są raz refundowane, a raz nie. Czy to już schizofrenia u mnie, czy jeszcze nie?
Ale co tam ja, jestem przecież chory… Ale większość młodych ludzi nie ma połowy nawet takiej siły, takiego zdrowia jak nasz rocznik.
Mam prawo mieć pewne obawy. Bo to oni będą zarabiać na naszą emeryturę.
No przecież nie moją, bo pewnie do niej nie dożyję…
Kurcze, no nie jest dobrze...

piątek, 2 marca 2012

121. Ciąg dalszy…
Wielu z moich kolegów ma już kłopoty ze zdrowiem, kręgosłupem, sercem. Wielu już nie żyje. Jak to się ma do tych szczęśliwych lat na garnuszku Państwa?

W mieście, żyje się niewątpliwie dłużej i wygodniej. Ale czy wszystkim? Czy w miastach nie istnieją fabryki, huty kopalnie? Czy się ciężko nie dorabia do mieszkań, mebli, innych nieruchomości? Nie rodzi się i nie wychowuje dzieci? Nie ma kłopotów ze zdrowiem? Nie każdy pracuje w bankach, administracji, czy za komputerem. Są magazyny, sklepy, hurtownie.
Wystarczy wpaść w odwiedziny do szpitala i zobaczyć jak zwykli robotnicy się czują po pięćdziesiątce…

Wiadomo, jest kryzys, brak jest środków na wiele rzeczy. Ale czy w dyskusjach o emeryturach powinni brać tylko udział „bizneswoman”’ administracja i „zakomputerowcy”? Pyta się Związków, ale czy to jest aby taka wszechstronna dyskusja? Przecież dotyczy ona bardzo ważnych dla wszystkich sprawy - Czy aby wszyscy damy radę pracować ponad  obecny wiek emerytalny? Czy wszystkie obecne wyjątki dotyczące „młodych emerytów” są słuszne? Czy aby propozycja uzależnienia emerytury kobiet od liczby wychowanych dzieci jest taka głupia? Czy wszystkim umożliwia się dyskusję, czy tylko tym co stać na zakwalifikowanie się do jakiegoś lobby?

Czy opozycja w takiej chwili potrafi tylko krzyczeć i czekać na potknięcia i następne wybory? Czy nie po to ich się ich wybiera aby pilnowali, dyskutowali i teraz podejmowali decyzje w komisjach, dotyczących naszych spraw?
Bo z tego co widzę to tylko potrafią medialnie rozdawać kopniaki. Uśmiechając się wymownie, tłumacząc że nic przecież nie mogą, (są przecież blokowani ;-D) skutecznie pilnować swoich stołków? Ich emerytury ich zadowolą, ale co z naszymi?
Czy aby większość z nas jest zadowolona z takiej demokracji? Czy po latach można powiedzieć że mamy reprezentatywnych parlamentarzystów?
Cdn…

czwartek, 1 marca 2012

120. Ciąg dalszy…
Rodzina pracująca na wsi, często jest wielodzietna. Powyżej dwójki dzieci to raczej norma. Dzieci te trzeba wykarmić, wykształcić wydać za mąż/ ożenić.  Kobiety, często zajmują się gospodarstwem, rodziną, domem. W sumie jak zawiązać… Kto tego nie zna, ten nie wie.… ;-D
Rolnik, ogrodnik, aby związać koniec z końcem, podczas ciągłej huśtawki cen zbytu produktów, budowania nowych na przykład obór, kupowania ciągników, maszyn, ziemi czy innych „kwot” jest w pewnym wieku wykończony… Także ten stres by dokładnie wypełnić unijne rubryczki, i tym słońcem, mrozem, deszczem, no i przecież ciężką fizyczną pracą przy „żywinie i na roli” nie wpływa korzystnie na zdrowie rolnika.

Ja nie wyglądam na swoje lata. Bo pracowałem pod dachem, zachorowałem i mieszkam w mieście. Ale reszta rolników, która przeżyła na polu i Czarnobyl, i zawirowania ustrojowe, spiekoty, powodzie. Mająca ogorzałe twarze, od mrozu i od słońca, kłopoty najczęściej z kręgosłupem, już tak ładnie nie wygląda...
  
Spytam teraz, jak ta większość moich kolegów z mego rocznika będzie się czuła, gdy wreszcie pozwoli się im pójść na emeryturę, jak ich zaharowane żony? Czy będzie im się cokolwiek jeszcze chciało oprócz wizyt w kościele, zakupów, plotek z sąsiadami?...
Czy dożyją takich lat jak leżący w alei zasłużonych na Powązkach, czy będą żyć tak jak inni których średnią życia można wyliczyć na wiejskich cmentarzach?
Cdn…