Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 lipca 2014

               471. Od kilku dni mamy upalną pogodę. Nareszcie, toż jest lato… ;-) Czasem popaduje, dziś jest parno i zapowiadają burzę. Temperatura tylko w piątek ma spaść poniżej 30 stopni.
Przydał by się wyjazd gdzieś nad wodę… Jest fajnie, ale trochę męcząco, bo w południe trzeba uważać i schować się trochę - boć mam przecież SM… ;-)

Żona ma urlop... Chyba ja też sobie wezmę... NARKA!!! ;-*

wtorek, 15 lipca 2014

              470. Czy jestem zadowolony z życia? Tak jestem szczęśliwy. Miałem kilka trudnych chwil,  w dzieciństwie śmierć ojca, potem moja choroba, depresja itp. Ale to los, na to nie mamy wpływu. Reszta to zapracowane pasmo pozytywów…
Ożeniłem się z osobą w której się zakochałem. Mam zdrowe dzieci. Żyliśmy i pracowali tak jak chcieliśmy dostosowując się do sytuacji. Zarobiliśmy na i wykończyliśmy mieszkanie. Wykształciliśmy dzieci tak jak chciały. Mamy samochód, byliśmy na rocznicę ślubu w Grecji i Tajlandii. Odwiedziliśmy wiele europejskich krajów… Czyż nie jestem szczęściarzem? Jestem… ;-)
Jak na gościa który od lat cierpi na SM i ma wiele ograniczeń - patrząc w wstecz, niczego nie żałuję… Czyż to nie nazywa się szczęściem?  

niedziela, 13 lipca 2014

          469. Jeśli matka ma dziecko, to wszystko zrobi by je obronić, wychować i czegoś nauczyć. Nie poddaje się nawet wtedy gdy dziecko zachoruje. Mobilizuje się wówczas i prze jak lokomotywa do przodu.
Do ojca rodziny należy to, by zadbać o jej potrzeby. By starczało na jedzenie, mieszkanie i by zadbać o jej komfort. W razie potrzeby wspiera matkę swoich dzieci.
Jednak o czymś się tu zapomina.
Zauważcie. Gdy wszystko podąża w zamierzonym kierunku, jakże często, zamiast cieszyć się z tego co mamy, zaczynamy, być może z nudów, zmęczenia, z czegoś ważnego rezygnować. Wątpić jeden w drugiego się „czepiać” mieć pretensje i żale, właściwie o nic, o głupoty.
Rezygnujemy z okazywania sobie względów, spędzania czasu, relaksu, seksu, bez którego wcześniej nie wyobrażaliśmy sobie życia. Oddalamy się od siebie…
Potem zdajemy sobie z tego sprawę i… Już tego nie potrafimy odwrócić, jest za późno…
Wmawiając sobie że dzieci, wnuki, są dla nas najważniejsze, dbając o nie nadmiernie, dla własnego ego, zapominamy że one  mają swoich rodziców.
Zapominamy że będąc młodzi, nie chcieliśmy takiej toksycznej pomocy i sami narzucamy swoją. Swoje poglądy, zdanie, prezenty, czas itp.
Często przez to, pod koniec życia, zostajemy sami, samotni…    
Powstaje w nas żal, bunt, zdajemy sobie sprawę że gdzieś popełniliśmy błąd i… Jest już za późno na naprawę… Dbając o potrzeby innych i jednocześnie rezygnując ze swoich, zostajemy zdani sami na siebie w chwili gdy tak brak nam już na wszystko sił… Jakże często tak jest… (No trochę przesadzam z tym "często", ale tak bywa.)
Jesteśmy wykorzystani, jakże często, jeśli jesteśmy sprawni i gdy „młodym” to jest wygodne, a... Odepchnięci w momencie gdy nie możemy już nic od siebie zaoferować…
Powinniśmy o tym pamiętać i nauczyć w czas dzieci szacunku do siebie i drugiego człowieka. Bo już wnuki to widzą, rejestrują, zapamiętują jako wzorzec, i kiedyś gdy same zaopiekują się swoimi rodzicami, odwdzięczą się tym, „czym za młodu nasiąkły”…

sobota, 12 lipca 2014

           468. SM z czegoś powstał i czymś się żywi. Muszą być spełnione pewne warunki by się rozwijał. Jeżeli mu to zabierzemy, spowolni to postęp choroby, albo zupełnie ją wyeliminuje z naszego życia. Nie będę wnikał co powoduje SM, ale będę snuł domysły co może go powstrzymać.
            Otyłość... Na pewno nie wpływa korzystnie na nasz organizm, ale to chyba nie to, bo większość zdiagnozowanych otyłymi nie są.
Stres… O tak! Nerwy, długotrwały wysiłek fizyczny, umysłowy, ciąża, pośpiech. Wielu z SM-em może poświadczyć, że taki stan mógł wywołać u nich tą chorobę, albo spotęgować jej objawy.
Jedzenie... Sporo z nas jadło nie regularnie, nie zawsze zdrowo, w pośpiechu i to co było akurat pod ręką. Była kawa alkohol, papierosy, słodycze i inne uważane za nie zdrowe rzeczy.
Zdobycze cywilizacyjne… Wygodna kanapa, telewizor, auto, lenistwo... Zamiast się ruszać, korzystać z własnych nóg, pedałów rowera, w drodze do pracy, czy piłki, nart, fitness, w czasie wolnym to co robimy?
Uważamy że brak nam czasu… A na chorobę z powodu takiego życia to już będziemy mieli? Zadowoleni będziemy gdy z powodu braku kondycji będziemy czuć się dzidkami w wieku czterdziestu lat?
Sex... Czy wszyscy znają jego dobrodziejstwa? Jak wpływa na nasz humor, umysł, psyche? Jego brak - to bardzo ważny czynnik powodujący złe samopoczucie, stres, dyskomfort psychiczny. Jak łatwo z jego rezygnujemy, lekceważymy? A jest przecież jednym z głównych składników miłości.
Pośpiech, dążenie do dóbr, zabija w nas miłość. A miłość i pożądanie, jest najważniejszym składnikiem naszego jestestwa. Dzięki temu przekazujemy swoje geny przyszłym pokoleniom.
Całe nasze spełnione życie zależy od miłości, pożądania, seksu. Tak działamy i to leży w naszej naturze. Zachwianie tego wcześniej czy później doprowadzić może do wielu chorób.
Dlaczego widząc staruszków trzymających się na ulicy i robiących do siebie słodkie minki nie budzi w nas agresji a wywołuje spokój i uśmiech? Bo tak działa na nas normalność i natura.
To nie jest „ta” miłość, pożądanie i seks co w młodości, ale jest. Ta para oto w czas zadbała.
Owszem, człowiek się przyzwyczaja, taką ma naturę. Jeśli coś nie wychodzi, zachoruje, brak pieniędzy, zgody, partnera, pogody, próbuje czegoś innego.
Próbuje, i to jest dla mnie normą, brakiem tego jest rezygnacja.
Rezygnując poddajemy się, a to skutkuje brakiem sił, chęci, wiary i przychodzi choroba albo starość. Nie, nie starzejemy się dlatego że tracimy zainteresowanie światem. Tylko tracąc zainteresowanie światem pozwalamy organizmowi się starzeć…
Samonapędzająca się spirala żalu, samozniszczenia, powstawania ognisk chorób. Człowiek nieszczęśliwy częściej choruje. Gdy człowieka coś trzyma przy życiu, nie poddaje się tak łatwo. Ja mam szczęście, że żona o tym nie daje mi zapomnieć. ;-*

wtorek, 8 lipca 2014

              467. Jak na chorego na SM, to bardzo lubię słońce i dobrze znoszę upały, nawet się opalam. Wielu ludzi (nawet tych zdrowych) nie znosi upałów i najlepiej założyło by sobie klimatyzację na życie i ustawiło na niej temperaturę 18 stopni. Ja nie. Lato ma być lato, zima zimą i koniec. Tak mam. Na tej szerokości geograficznej się urodziłem... ;-)
Dobrze znoszę wysoką temperaturę, wilgotność i nie jestem meteoropatą. Cieszę się z tego dopóki mogę. Zawczasu kupiliśmy takie zacienione mieszkanie, sklepy, biura i zakłady pracy mają najczęściej klimatyzację. Więc nie narzekam.
Rozumiem ludzi chorych i starszych, oni nie bardzo mogą się dostosować do klimatu. Chociaż też często narzekają bez powodu. Polska mentalność… ;-) Natomiast dziwią mnie głosy „pięknych, zdrowych, silnych młodych ludzi” narzekających na pogodę. To wydaje mi się nie za bardzo normalne. Ja w ich wieku byłem zupełnie inny.
Pracowałem po kilkanaście godzin w szklarniach gdzie temperatura dochodziła i do 50 stopni. A potem chodziliśmy z żoną na spacery, robiliśmy wycieczki, no i w samochodzie nie było wtedy klimatyzacji... Cieszyliśmy się sobą, młodością, tym że mamy siłę i chęć. Że możemy wyjeżdżać zarabiać i prowadzić ciekawe życie.
Tak, tylko my w śród pracowników tak mieliśmy, inni po pracy padali na nos…
No cóż, może dlatego cieszę się i nie żałuję ani chwili z ówczesnego czasu. Byliśmy aktywni, żyliśmy ciekawie i mamy teraz wspomnienia jakie inni nie mają… Mam też SM, ale przyplątał się niechciany przez stres, niewyspanie, nerwy, nadgorliwość, by wszystkim dogodzić. Za późno zrozumiałem że tak się nie da, a ludzie bardzo często to bladzie.
Myślę czasem, że za czasów mojej młodości, ludzie  bardziej umieli cieszyć się i korzystać z tego co jest. Teraz większość jest roszczeniowa, zawistna byle jaka i nic im się nie chce.
Takich jak my, poznajemy dopiero na wycieczkach, za granicą, tam gdzie są ludzie pracowici, życzliwi i ciekawi świata. To tak, jakby w jednym kraju żyli ludzie o zupełnie innej mentalności, potrzebach, humorach, nastawieniu. Wielu ludzi chciało by, a nie może, to możliwe. Ale jednak ja bym z tym polemizował. Wielu ludziom się po prostu nie chce. Ja też tak czasem mam, a później żałuję że nie ruszyłem dupy i ominęło mnie coś co już nie wróci.
Unikam tego i temu staram się żyć tak jak żyję, bo zaraz mogę nie mieć siły i będę mógł tylko wspominać… Dobrze że mam co - a pomaga mi w tym te kilkanaście tysięcy zdjęć które mam w swoim archiwum.  

piątek, 4 lipca 2014

             466. Zachorowanie na SM i myśli szukające winy u siebie…
Tak właściwie to do zastanowienia się nad tym tematem sprowokowała mnie pewna praca magisterska. Zauważyłem że moje myśli były bardzo zbliżone do myśli osób, które też zachorowały na tą lub inne choroby związane z niepełnosprawnością.
Najpierw były u mnie objawy, potem szpital, paraliż, różne cyrki w organizmie i diagnoza. Byłem wówczas pozostawiony samemu sobie, zresztą tak jak i moja rodzina. Ten stan nazwę zawieszeniem.
Mieliśmy ogólne wiadomości na temat choroby, żadnych konkretów. Z jednej strony praca w firmie w Polsce i ta umówiona na urlopie w Niemczech. Z drugiej strony myśli… Czarne, szare fioletowe. Czy przejdzie, a jak tak, to co i czy w ogóle mówić pracodawcy, współpracownikom. Co się tyczy mego Polskiego pracodawcy to sam się dowiedział. Odwiedzał w szpitalu chorego członka rodziny na neurologii i wpadł na mnie. Jeśli chodzi o pracę w Niemczech to sprawa też sama się wyjaśniła bo objawy szybko po sterydach minęły i mogłem jechać. Pewne niedomagania zarówno dla pracodawcy jak i pracownikom zwaliłem na przeziębienie. Nic nikomu nie powiedziałem.
W Niemczech czułem się fizycznie dobrze, lecz z czasem zaczęły przychodzić mi do głowy różne dziwne rzeczy. To były początki depresji, nieleczonej jeszcze później z kilkadziesiąt miesięcy. Pomijając depresję i myśli z nią związane, zauważyłem u siebie bardzo niską samoocenę.
Żyłem przecież z dnia na dzień, w każdej chwili mógł mnie ten SM zaatakować. Czyżby znowu szpital, nerwy, brak gotówki. A rodzina której powinienem zagwarantować byt, warunki do życia, kształcenie, komfort… Rodzina też przecież poznawszy diagnozę nie wiedziała na czym stoi. Wszystko zaczęło się wywracać do góry nogami. Musiałem zmienić tryb życia, myślenie, miejsce  zamieszkania. Czy dam rady, czy podołam sytuacji. Kiedy zacznę jeździć na wózku, ile jeszcze będę żył i w jakim stanie? Czy stanę się rośliną, czy choroba odbierze mi rozum?
Odsuwałem od siebie te straszne myśli dotyczące niepełnosprawności. Odsuwałem myśli że jestem do niczego i będzie jeszcze gorzej bo choroba będzie postępować. Że będę na łasce rodziny, a jak i ona zawiedzie? Tak te myśli otaczały mnie dookoła. Były, mimo że się przed nimi broniłem… Bałem się i czułem się winny. Byłem zdrowy i zachorowałem. Była praca i jej nie ma, utrzymywałem rodzinę i przestałem. Potem przyszły myśli o skutkach depresji. O tym że krzywdzę wszystkich, jestem do niczego, nie potrafię się porozumieć, jestem niepotrzebny, nikt już mnie nie kocha. To wszystko z mojej winy, to ja jestem temu winny…
Potem zacząłem walczyć. Depresję zacząłem pokonywać w momencie gdy przyznałem się że na nią choruję. Leczyłem się i wyleczyłem. SM zaczął mnie wkurzać, gdy mózg zaczął odmawiać posłuszeństwa. Powiedziałem nie! Muszę spróbować czegoś bo to nie jest życie. Zacząłem uczyć się języka, chodzić na kursy. Potem szukanie pracy i praca jedna, druga, trzecia. Postanowienie Noworoczne i napisanie opowiadania. Stworzenie Bloga i drzewa genealogicznego.
Przyzwyczaiłem się i zacząłem stawiać przed sobą coraz to nowe wyzwania, spełniać je i realizować marzenia… Chyba dzięki lekarstwu, rehabilitacji, ćwiczeniom, higienicznemu sposobowi życia mogę normalnie funkcjonować. Podjąłem znowu wyzwanie znalezienia pracy, mimo mojej już znacznej niepełnosprawności. Uda się to dobrze, nie? Ale próbowałem…
Nie czuję się już niepotrzebny, ani winny. Mamy gdzie mieszkać, trochę oszczędności, choroba się wstrzymała, dzieci wykształcone, nie czuję się darmozjadem - gotuję, zajmuję się domem, robię plany. W domu panuje zgoda, miłość i chyba akceptacja losu, tak przecież teraz niepewnego.
Myślę, że z czasem, ze wszystkim człowiek może się uporać. Trzeba tylko pamiętać o jednej zasadzie – „samospełniającej się przepowiedni”. Jak myślisz pozytywnie to i wszystko co dobre ciebie się trzyma. Jeśli jesteś zły, roszczeniowy, smutny, sam sprowadzasz na siebie gromy, plagi niepowodzenia. Co ma być to będzie, inni mają jeszcze gorsze doświadczenia, ja to dopiero jestem szczęściarzem i tego się trzymam.

czwartek, 3 lipca 2014

              465. Jestem aktywny na kilku stronach facebook- owych. Także tych dotyczących SM- u. Najpierw kierowała mną ciekawość, potem możliwość otrzymania pomocy, następnie gdy powstał mój Blog, możliwością znalezienia tematów.
Potem zauważyłem że mogę dzielić się moją wiedzą i pomagać. Nie każdy takiej pomocy oczekiwał, stąd i sporo zaistniało nieporozumień. Nie każdy się z moim punktem widzenia zgadzał, nie każdemu to samo pomagało. Z niektórych stron, gdzie zaobserwowałem agresję do współtworzących stronę, się wycofałem - no bo tego mam pełno wokół i jej/tego nie potrzebuję.
Tak… SM, wyzwala różne emocje, uszkadza różne części mózgu. Inaczej są one odbierane na początku choroby, inaczej po kilkudziesięciu latach. Jedni się przyzwyczajają i akceptują, inni się buntują i widzą same negatywy. Na szczęście można wybrać co mu odpowiada i ja tak uczyniłem.  
Piszący Bloga musi się liczyć z tym, że może nie być akceptowany przez wielu. Odsłaniając się samemu, odsłania świadomie lub nie, skryte tajemnice innych osób. Co za tym idzie jedni myślą że piszę o nich, drudzy widzą pozytywy - bo nie tylko oni się borykają z takimi problemami.
Ja widzę w pisaniu same zalety. Pisząc pracuje mój mózg i go „gimnastykuję”/ rehabilituję. W ten sposób czasem się dowartościowuję co działa korzystnie na moją psychikę. No i sam kontakt z klawiaturą rozwija moje umiejętności i gimnastykuję moją niepełnosprawną dłoń i palce. Tracąc przy tym starych znajomych, zyskuję innych, bardziej prawdziwych, życzliwszych, tolerancyjnych. Jak ja nie będę dbał o swoje zdrowie, potrzeby, psyche, to kto? Tworzę tak swoją grupkę przyjaciół, prawdziwych przyjaciół i tych wirtualnych z którymi mogę się spotykać.
Muszę przyznać, że bardzo korzystnie wpływa na stosunki w rodzinie to, że moja żona też czyta to co napisałem. Wie co siedzi w mojej głowie, poznaje moje rozterki, bóle i te psychiczne i fizyczne. Jestem człowiekiem skrytym i małomównym, więc to, jest dobrym sposobem by mnie poznać. To jest jeden ze sposobów dobrej atmosfery, pewnej nietypowej formy kontaktów dobrze wpływającej na naszą rodzinę. Zdarza się, że wywołuję dyskusję oczyszczającą klimat, unikając przez to nieporozumień i kłótni nie tylko w rodzinie, ale i w „wirtualu”.
Z negatywami tego się pogodziłem bo, no cóż, nie można mieć wszystkiego. Czasem boli utrata jednej, bratniej zdaje się duszy, ale zwracam dużą uwagę na tolerancję i wyrozumiałość, której przecież i ja muszę się ciągle uczyć.
Tego czego nie lubię to dwulicowość, obgadywanie za plecami, wyręczanie się kimś dla własnej korzyści, lub jakiegoś innego celu. Nie toleruję nienawiści, słów nie bo nie. Niezgadzanie się, różnica zdań, złość w kontrolowanych warunkach, daje czasem nadspodziewanie dobre i pozytywne efekty. Tak. Mam taką osobę w gronie bliskich mi osób. Czasem się poróżnimy, ale od wielu lat nasza przyjaźń trwa i jest coraz prawdziwsza. To co nas zbliża, czasem oddala innych, o innych poglądach, ale co tam - C’est la vie. To ich problem, albo nie…
Na szczęście wiele „bratnich dusz” poznałem dzięki facebook- owi. Wiele się dowiedziałem jak radzić sobie z chorobą, poznałem ludzi co mają gorszą sytuację od mojej, radosnych twarzy lub mniej, walczących lub pytających jak sobie z SM- em dawać radę. Mam nadzieję, że też i swoim przykładem i pomocą dłonią wnoszę coś pozytywnego do ich życia. Bo tak naprawdę to dzięki Internetowi dowiedziałem się na co choruję, co pomaga, a co szkodzi. Nie wyrzeknę się Internetu tylko dlatego że ktoś ma inne poglądy względem komórek, kart płatniczych, banków i innych „złodziei”. ;-)))
Czasy się zmieniają, a ja z tym nie będę walczył. Bo szkoda mego zdrowia i życia… Mam swoją filozofię, taki jestem, zresztą ten kto czyta mego Bloga już o tym wie… A jeśli ktoś uważa, że mu szkodzę, ma inne zdanie, niech znajdzie w Internecie to co mu odpowiada i pa. Ja się będę cieszył z tego co mam. ;-)

wtorek, 1 lipca 2014

         464. Nie odzywałem się kilka dni, bo mieliśmy spotkanie klasowe. Byliśmy w Smolnikach, w zagrodzie agroturystycznej u znajomych. Coroczne spotkanie ze znajomymi nie tylko z naszej klasy…
Wielka radość i przyjemność z rozmowy, nowości, a i satysfakcji, że czasami mimo przeciwności losu jakoś sobie z nimi radzą. To miłe, daje siłę na następne miesiące w swoim, nie zawsze życzliwym otoczeniu. Bardzo rzadko można było spotkać taką zgraną paczkę po 35 latach od ukończenia szkoły.
No niestety, nie może być za dobrze i u nas też wdarło się… No jakby to powiedzieć… Powiem tak:
Fantastyczną atmosferą i życzliwością, czasem gdy zaistnieje taka sytuacja, chce się człowiek podzielić. Dlatego wpadają na nasze spotkania małżonkowie, dzieci, znajomi ze szkoły i nie tylko. No bo dlaczego by nie? Płacą za siebie, jest kąt do spania, jedzenie, picie i… - Atmosfera którą znają tylko ze słyszenia. No niestety tak czasem u nich bywa.
W najlepszej grupie znajdzie się ktoś komu zaczyna coś przeszkadzać. Wiadomo - ja, bo piszę Bloga i trzeba się mnie strzec. ;-) Ktoś „obcy” nie z naszej paczki i - nie ważne, że ktoś gwarantuje za jego uczciwość. Są w śród nas tacy którzy prosto w oczy mówią prawdę nie obwijając w bawełnę. No bo każdy jest przecież inny… Do tej pory nikomu to nie przeszkadzało, albo mało, ale od kilku lat widać już że tak, bo nie zachowują się naturalnie, ucieka im wzrok, niedomówienia, półsłówka, uśmieszki…
Tak, to wkurwia! 
Ja radzę ze swoją chorobą jak tylko daję rady. Jak? Ważne że z dobrym skutkiem. Kolega ma problemy... Też radzi sobie z nimi, choć tkwią w nim jak zadra... Inni widzą na naszych twarzach uśmiech, pewność siebie, bo to nie pierwsza u nas bieda i pewnie nie ostatnia…
A że tak nie jest jak na załączonym obrazku? Dowiedzą się tylko nieliczni, ze względu na - „humory” innych. Już nie usiądziemy na stołeczku obok i nie wyspowiadamy się życzliwej duszy, jak kiedyś - bo u tej duszy, byłej życzliwości, już nie ma…  
A pies z tym… ;-) W tym roku wzięliśmy albumy i zaczęliśmy się chwalić. A bo i mamy czym. Przestaliśmy słuchać, a zaczęliśmy być tacy, jacy wiemy z plotek - chcą nas widzieć. No to niech widzą!
Ta przyjaźń jest prawdziwa, która może przetrwać zawirowania i przeciwności losu. Jeszcze nam brakuje by koledzy podkładali nam, tak jak inni, kłody  pod nogi. Mamy inne plany. ;-) Jeśli spotkania nie są już takie jak kiedyś, tryskające życzliwością, tolerancją, żartem, to ja z nich rezygnuję. Nie mówi się za plecami tego co samemu można w oczy powiedzieć, a wyręcza kimś, a właściwie mną... 
Jako chory mam unikać stresu, to będę przestrzegać.  Mamy przyjemniejsze rzeczy do roboty, a więc... Szkoda, ale życie płynie dalej… ;-)