Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 grudnia 2011

W tym Nowym Roku, życzę Wam, żebyśmy zapomnieli w końcu o tym kryzysie.
Żebyśmy nie mieli żadnych, nawet najmniejszych, dołujących kłopotów ze zdrowiem. 
Pławili się w luksusach szczęścia wygranej w Lotto.
By miłości w koło mieli tyle, że nie wiedzieli co z nią zrobić.
Byśmy w końcu, spełniali po kolei, swoje najskrytsze marzenia!!!
Dosiego Roku!!! ;-*

piątek, 30 grudnia 2011

75.  Każdy z nas ma tak zwane psychiczne „doły”. I to czy jesteśmy zdrowi, czy chorzy. Czy mamy już postawioną diagnozę czy na nią czekamy.
Zdrowy jak ma „doła” to jest smutny, zestresowany, czasem obojętny na otoczenie, lub zrezygnowany.
Czy nasz „dół” zatem jest inny?
Objawy są takie same… ;-D

Podejrzewam że jednak trochę się różnimy. Zdrowy człowiek jak go ma, nie przewartościowuje aż tak swego życia. Nie zastanawia się ile mu jest sądzone, lub w jakim komforcie przeżyje resztę życia. U osób chorych „dół” jest związany najczęściej z pogorszeniem stanu zdrowia… Czasem z niepolepszaniem się zdrowia mimo stosowania nowej terapii, diety, suplementu.

Też przejmuje się codziennymi sprawami, ale jakoś inaczej. Co innego staje się teraz najważniejsze, a co innego błahe. Wiara nie zajmowała kiedyś tyle miejsca w życiu co teraz.
Nie robi się planów, jak do tej pory, a hołduje spokojnemu, opiekuńczemu życiu i zdrowiu. Chory bez potrzeby już nie wypomina partnerowi jego błędów, bo przecież już wie, że jeszcze się taki nie urodził co by błędów nie popełniał.  Nie robi dokładnych planów, bo tak niestety już się teraz nieda…
„Dół” należy  odróżnić od Depresji. Bo to jest już następna bardzo ciężka i groźna choroba, która chyba nas wszystkich prędzej czy później dopada. Ale to już inna bajka… ;-D   

czwartek, 29 grudnia 2011

74.  Lekarz, który prowadzi nasz program powiedział mi kiedyś, że jesteśmy, po tylu latach, sami najlepszymi lekarzami swego SM-u… ;-D
Sądzę że w tym przypadku ma rację. Udając się do Neurologa możemy powiedzieć że mamy już rzut, albo że coś nam tu nie pasuje. Wyliczyć objawy SM-u na które teraz cierpimy. Albo powiedzieć że tym razem to coś innego. Poprosić o receptę, bo uważamy że czegoś akurat nam w tej chwili potrzeba.
To my obserwujemy siebie cały czas, Po tylu latach znamy dokładnie nasze objawy i potrafimy je dokładnie opisać. Wizyta, co jakiś czas u lekarza, nie robi z niego znawcy naszego organizmu, naszej choroby. To jest nasz doradca, który wysłuchując wyników naszych obserwacji, po dyskusji z nami, może zasugerować, jaki aktualnie sposób leczenia powinien najskuteczniej nam teraz pomóc.
Teoretyzuję? … ;-D   
W sumie to może tak wyglądać. Jednak to co mówię wydaje mi się prawdą. Moja rozmowa z lekarzem, przypomina naprawdę rozmowę dwóch partnerów, a nie wyliczanie profesorowi swoich objawów i czekanie później na werdykt i ocenę.
Ja tak robię... Ewentualnie, zmieniam lekarza jak mnie denerwuje. Jest ich wielu, a my potrzebujemy także komfortu wygadania się, dowartościowania. Bardziej takiego Psycho-Neurologa, niż nauczyciela.
No chyba, że zaraz  po diagnozie, kiedy nam wszystko w głowie kołuje… ;-D
Wtedy potrzebujemy kogoś, prowadzącego nas za rękę. Kogoś kto wytłumaczy i sumiennie wskaże kierunek, w którym musimy podążać, wprowadzając zmiany które nas wkrótce będą dotyczyć…    

środa, 28 grudnia 2011

73.  W tym roku sam ubrałem choinkę. Małą, taką do metra. Żona wsadziła ją do doniczki. A ja ubrałem ją tak jak chciałem. Wyszło ładnie… ;-D
 Ubrałem ją w czerwone bąbki, by w dzień wyglądała wesoło, przybrana śniegiem z waty i anielskim włosem. A w nocy wyglądała zupełnie inaczej.
Ozdobiona niebieskimi lampkami klimatem przypomina drzewka z bajki o Królowej Śniegu. Roztaczała wokoło nocny, zimowy, chlodny nastrój.
Ubierałem ją wolno i delikatnie, a mimo to ręce mi się trzęsły. Wata kładła mi się nie tu gdzie chciałem. Musiałem założyć okulary. Pomału nabierałem wprawy. Najpierw ubierałem te gałązki, które leżały głębiej, a później te z góry, by dłonie nie strącały tej, wcześniej ułożonej. Wyszło tak jak chciałem. Czyli choinka wygląda tak, jaką ją pamiętam z dziecięcych lat.
Był indyk na święta i niektóre potrawy, zachowane w pamięci świątecznych wizyt u Stryjków.
Poza tym było jak zwykle, wigilia, prezenty, rodzinna atmosfera. Tylko brakowało mi tej dawnej swobody. Kiedy nie krępując się mogłem nabierać sobie potrawy. Kiedy mogłem podawać półmiski z potrawami gościom, oraz nalewać im napoje, bez stresu rozmawiać… No cóż SM-tarość nie radość… Niektóre rzeczy mam już za sobą… ;-)))

niedziela, 18 grudnia 2011

72. Święta. Pamiętać należy, że bądź co bądź SM, to przewlekła choroba i czasem 
trzeba też i odpocząć. . ;-D
Zwłaszcza, że jeszcze życzenia nie wysłane, choinka nie ubrana, dom nie posprzątany. Moim zadaniem jest też upieczenie indyka… Tak tak… Tak jak drzewiej bywało, kiedy jeszcze w Lesance, chodziło się na wigilię do Stryjków. Ciekawe jak się uda… Pieca na drzewo już nie ma, nie te czasy. Piekarnik gazowy, a przetrzymać zamarynowanego, to tylko na tarasie, a może w piwnicy?
Kiedyś może było ciężej, ale byliśmy młodzi. Towary się zdobywało, a nie kupowało normalnie w sklepie. Pamiętacie kartki? Jak się w pas kłaniało kierowniczce sklepu? Jak żeby dostać całe tony węgla do palenia w pieczarkarni, trzeba było dawać łapówki prezesom? Jak się jeździło po wioskach do GS-owskich sklepów i kupowało coś, bo się może przyda? Ale radocha była jak coś było w sklepie. ;-D To były dopiero święta!!!
Drób hodowało się samemu, porszuki ;-), owce, króliki, cielaki… Wszystko się przerabiało samemu… Ciekawe, niezapomniane czasy!!! ;-D
A zdobywanie wódki na wesele, jakiegokolwiek wina? ;-D Ubranie, buty. A pamiętacie kredyty dla młodych małżeństw i przydziały?
Tak, uśmiech na twarzy… Człowiek do pewnego momentu myślał że to tak być musi. ;-D

No to na razie, teraz chwila przerwy... ;-*

sobota, 17 grudnia 2011

71. Hmmm… To nie jest tak, że wstydzę się tego, że choruję na SM. Chorować to przecież żaden wstyd. Grypa, katar, biegunka. Wielu ludzi jest po wylewach, zawałach, mają wszczepione bajpasy. Jest masa różnych chorób i niedomagań…
Mi na przykład, bardzo się dobrze rozmawia z ludźmi zaskoczonymi przez wylew. Którzy mają kłopoty z mową, koordynacją ruchów, zawrotami. To jest znana mi sprawa od podszewki. SM, atakuje też te same obszary mózgu. Nie będę wchodził w to głębiej, bo sedno o które mi chodzi leży w innym miejscu.
Pamiętam siebie w wieku młodzieńczym. Nigdy nie widziałem problemu, w kontaktach z ludźmi z widocznym kalectwem. Dla mnie to byli ludzie normalni, tacy jak ja, tylko pokrzywdzeni przez los. (To udało mi się na szczęście zaszczepić swoim dzieciom!!! ;-D) Potem, zauważyłem że niektórzy z nich nie życzą sobie żadnych kontaktów z obcymi. To mnie trochę zszokowało. Bo niby dlaczego?
Czy czują się gorsi, inni? Ja przecież tego nie widzę. Później dotarło do mnie, że różnie niepełnosprawni, nie tylko przebywają z tak myślącymi ludźmi jak ja.
Są tacy co im dokuczają, śmieją się z nich, drwią i lekceważą. Zacząłem ich bronić i… Dostało się i dla mnie. Zacząłem więc ostrożniej dobierać sobie towarzystwo i zacząłem porastać jakby pancerzem.
Myślę że taki pancerz, mają wszyscy niepełnosprawni i przewlekle chorzy. Ja też. Co gorsza swoim zachowaniem, zarażamy tym „strojem” i innych - zdrowych ludzi…
Do czego zmierzam. Ludzie zdrowi są zakłopotani, gdy znajdą się w towarzystwie niepełnosprawnych. To samo, zauważyłem, występuje i z drugiej strony.
To zaszłość, jakby inna historia, epoka… Bo tak jak jest, według mnie być nie powinno. To jak zachowujemy się, jak traktujemy innych, wysysamy z mlekiem matki…
Iii… Zachowujemy się jakbyśmy wypili to mleko od wściekłej krowy… ;-D
To na szczęście nie jest reguła, nie jest reguła!!!  Ale jest to częste…
Dzieci w szkole śmieją się z rówieśników, którzy troszeczkę różnią się od innych. Silniejsi wykorzystują słabszych. Starsi młodszych. Po szkole, w pracy jest tak samo. W polityce, w biznesie, też. To do „Jasnej Anielki”, Skąd i jakie to mleko pijemy że dziczeją obyczaje???
Doszedłem do tego, że się krępuję na siłowni… To pewnie jest ta przyczyna.  Nie siedzę w głowie u innych i nie wiem czy czasem im nie przeszkadzam, (Staram się przemykać pod ścianami i mieć oczy dookoła głowy). Na pewno nie śmieją się ze mnie, bo tego nie słyszę. Mówią że jestem dzielny. Że się nie daję chorobie.
No, ale ja też, tak jak inni  nie jestem święty. Gdy patrzę na tłuściocha, to myślę - ale się zaniedbał. Teraz to już za późno na schudnięcie. Trzeba myśleć o odchudzaniu, gdy ma się 70 kilo, a nie 170.
No co ja na to poradzę,  że tak mam… Takich samych komentarzy spodziewam się od innych, w stosunku do siebie… Bo też krytykuję plotkary gdy stoją na środku chodnika nie dając innym przejść, tamując ruch… ;-D    
Szkoda że nie mogę wejść do umysłu innych i zobaczyć, co też taki myśli o mnie, a co mi mówi w oczy… ;-D

piątek, 16 grudnia 2011

70.  Robię sporo wpisów dziennie, na różne tematy, pasujące do moich stron. Nie wiem czy nie za duże tempo sobie narzuciłem i czy przez to, Blog dalej jest czytelny… 
Czasami, bywa że ktoś mi przeszkadza i trudno mi się skupić. A że akurat muszę umieścić na blogu tekst, to czasem nie jestem z niego zadowolony.
Jestem bardzo rad gdy go czytacie, ale też i ja muszę mieć satysfakcję, z tego, że moje teksty są coś warte. Że są czytane i komentowane. Szanując siebie, muszę szanować też i czytelników.
Pewnie wkrótce, coś zmienię i zmniejszę tempo. Bo to i święta i trochę się męczę. Muszę jeszcze to przemyśleć, ale na razie postaram się by było po staremu… ;-D  

czwartek, 15 grudnia 2011

69.  Małysz przygotowując się do rajdu, trenuje jazdę samochodem po pustyni i spędza po kilka godzin na siłowni co 2-3 dni. To tak jak ja.
 Nie wybieram się na wyścig, ale jeżdżę samochodem i spędzam tyle samo czasu na siłowni, basenie… Pewnie, to znaczy że mogę jechać na rajd… ;-)))

Na rajd pewnie nie... Ale zobaczcie, ile czasu trzeba poświęcić, by osoba chora na SM. była tylko sprawna fizycznie. Jak nie ćwiczę, po kilku tygodniach, zaczynam się staczać w dół i szybko staję się coraz bardziej i bardziej niesprawny, Opisuję siebie, i swój stan, bo go znam najlepiej. Znamy się z nim, już ładnych kilkanaście lat z okładem. Opowiadam czasem, innym chorym o sobie, może kogoś zachęcę do takich ćwiczeń. Kogoś w moim stanie…
Ja też nie od razu poszedłem na siłownię. Najpierw musiałem się pogodzić w głowie, z moim SM-em. Musiałem dojrzeć do tego by zacząć chcieć. Czuję się w tej chwili bardziej sprawny, od niektórych moich zdrowych kolegów… Wiem, bez jaj… ;-D    
Jak ćwiczę, mój stan utrzymuję się w normie. Mojej normie. ;-D Męczę się szybciej niż na przykład Małysz. Ale on jest sportowcem wyczynowym. Moim wyczynem jest to, że jeszcze chodzę.
Jak poćwiczę intensywniej, to muszę ćwiczyć krócej. Jak przesadzę, to już do końca dnia jestem do niczego. Ćwiczę kilka minut, a później odpoczywam, trochę dłuższą chwilę niż inni zdrowi ćwiczący.
Gdy ćwiczę niczym się od nich nie różnię. Dopiero jak przechodzę do innego sprzętu, widać czasem jak się zatoczę, potknę. Jak czasem za panikuję.
Czy się tego wstydzę… Tak. Tyle że niepełnosprawnych ćwiczących jest tam kilku. Są także sportowcy co po kontuzjach, ćwiczą tam z trenerami i się rehabilitują. Ginę w tłumie… ;-D
Powiem tak. Jakoś sobie radzę. Moja korzyść jest większa, od wstydu który muszę znieść… (…) Nasze ciało jest tajemnicą i tylko sam chory jest w stanie siebie dokładnie poznać(…).
(…) Jasne że wolałbym, byśmy byli zdrowi, bez całego tego cierpienia, które rzekomo uszlachetnia(…). Ale jest jak jest… ;-D

środa, 14 grudnia 2011

68.  Mówią że mężczyźni dzielą się na dwie grupy. Tych co u kobiet zwracają uwagę na biust i tych, co bardziej zwracają uwagę na nogi i tyłki. Ja należę zdecydowanie, do tej drugiej grupy. Absolutnie nie zwracam uwagi na kobiece piersi. Piersi kojarzą mi się z matkowaniem i współczuję kobietom, jeśli są za duże. Uważam że ciężko przeżyć życie, jeśli ma się takie obciążenie. Myślę że kobiecie wystarczą takie piersi, by wykarmić dziecko, a nie takie, by podniecać niektórych mężczyzn na plaży czy spacerze. Czasami przyroda się z tym nie zgadza, ale to jej problem.
Uprzedzam jest to tylko moje zdanie… ;-D

Dziewczęta i młode kobiety, w szkole, w pierwszej pracy, bardzo zwracają uwagę by uważano je za atrakcyjne, sympatyczne i ładne. (Są wyjątki oczywiście. Są anorektyczki, otyłe lub buntujące się przeciwko wszystkiemu). Ja staram się, przedstawić tylko ogólny stan, przeciętnych kobiet, w pewnym okresie ich życia.

Przed ślubem dziewczyny, kobiety, dbają o siebie. Starają się wzbudzić zainteresowanie sobą u płci przeciwnej. To jest tak naturalne, jak tysiące lat ewolucji… ;-D Tak samo przecież, jest i u płci przeciwnej. Chłopak musi być ładny, umięśniony, mądry, seksowny, zadbany, radzący sobie w życiu itd. itp.. ;-D
Po ślubie, trochę się sposób myślenia zmienia, Ale można powiedzieć że jeszcze to tkwi w nas nadal… ;-))) Ale jak już się urodzi dziecko, drugie, następne… To, zauważyliście?..
Zaczynają rosnąć brzuszki… ;-D Coraz mniej zaczynamy dbać o siebie. Zaczynamy inaczej się do siebie zwracać.
Zęby nam się psują, zmieniamy w domu ubiór na rozciągnięte dresy, wygodne koszule. Alkohol zaczyna bardziej smakować, oraz słodycze… Papiloty, kapcie wydęte wargi… ;-D
Stop. Stop. Stop. Stop!!! Dupa. Dupa. Dupa. Dupa!!! ;-)))

To znaczy że kochana, uwielbiana kiedyś kobieta, mężczyzna, jest już inna, inny? W pracy ubieramy się dla innych w ładne stroje, sukienki, tuniki, Czyste koszule garnitury. By je zdjąć w domu i zamienić na wstrętne porozciągane, zużyte ubrania? Zmienił się nam system wartości, czy co? Do pracy musimy się ładnie ubierać bo szef, bo koleżanki.
A w domu???
Już nam się nie podoba, spowszedniała? Nie mamy szacunku dla tej niegdyś ukochanej osoby, bez której nie wyobrażaliśmy kiedyś życia? A dzieciom? Nie należy się dać przykład z góry? Od rodziców…
U nas stoi w łazience waga. Choć nie mamy za dużo pieniędzy to chodzimy czasem na basen, fitness. Ubieramy się w ciucholandzie za grosze, w stroje podobające się partnerowi. Choć brak nam pieniędzy, to dbamy o zęby, by nie dmuchać nieświeżym oddechem nie tylko obcym, ale przede wszystkim partnerowi. Czasami chodzimy do kina, restauracji, na koncerty, spektakle. Nie tyle, bo taką mamy potrzebę, ale z szacunku dla ukochanego partnera… ;-* 

wtorek, 13 grudnia 2011

67.  Pacjent przyjęty jest do szpitala, jest badany i okazuje się że jest chory na SM, ma raka, uszkodzony kręgosłup, czy inną ciężką genetyczną chorobę…  
Czy ktoś się kiedyś zastanawiał nad tym, jak lekarz, ma przekazać tą diagnozę pacjentowi?
Pacjentowi, mającemu różne badania. Leżącemu, zmęczonemu, zniecierpliwionemu i czekającemu na wiadomość co do jego stanu, nawet nie przyjdzie do głowy że ktoś może się głowić nad tym, jak przekazać mu tą przykrą wiadomość…
Jeśli przekazuje ją doświadczony lekarz, z przynajmniej kilkunastoletnim stażem, to myślę, że to jest rutyna… Przekazuje przykrą, ale wiadomość z którą zarówno on, jak i pacjent musi się pogodzić.
Ale jeśli jest to młody, niedoświadczony w przekazywaniu takich wiadomości lekarz? Czy ktoś myślał nad tym jaki dla niego to jest stres?  

A jeśli trzeba przekazać rodzinie wiadomość o śmierci pacjenta, lub spytać czy wyrażają zgodę na pobranie narządów?
Czy aby pamiętamy, że pod lekarskim fartuchem, znajduje się wrażliwy człowiek? Taki jak każdy z nas?

Takie przemyślenia, napłynęły mi do głowy po oglądnięciu jednego z filmów. 

poniedziałek, 12 grudnia 2011

      66. Kobiety są z Wenus, mężczyźni z Marsa.
Zupełnie inne planety. Całkiem inne zachowania. Ale czy na pewno?...

Z punktu widzenia seksu i kobiety… ;-)))
Między partnerem, albo nawet mężem, dochodzi do zbliżenia. Zaraz po stosunku, partner mówi. „Cześć do jutra, jest już późno” Lub w ogóle nic nie mówi i usypia. Kobieta potrzebuje czegoś więcej. W skrajnych wypadkach czuje się wykorzystana i zniesmaczona…

Z punktu widzenia seksu i mężczyzny… ;-)))
Tu trochę napiszę bo chyba nawet trochę nim jestem ;-))) Normalnie, całe napięcie seksualne, w nim dojrzewa i musi się rozładować. Czasem częściej, czasem rzadziej
Trzeba to rozładować bo czuje się on nie komfortowo. Złości się, czepia byle czego, smuci lub zamyka w sobie… ;-D
To widać. Partnerka po x latach małżeństwa musi to przecież zauważyć. Bo po „dobrej” nocy, ona ma dobry humor, uśmiecha się. Nie jest złośliwa, jest tolerancyjna…
Aa… Mężczyzna? … ;-)))

Kobieta ma miesiączkę, Kobietę boli czasem głowa, nie ma czasu, lub ochoty na seks. To normalne.
Ale czasem, przy okazji, chłop czuje się jak tania dziwka. ;-D
Opiszę to jak to widać z punktu widzenia mężczyzny.

Bo jak on, ma ochotę na seks, a partnerka nie ma czasu, ochoty, to czy powinna namiętnie całować, lub dotykać tu i ówdzie i powiedzieć na odchodne - „No to na razie”… ;-D
Czy mężczyzna w takim momencie czasem nie czuje się mało  komfortowo? Powiem to tak. Ma” w majtkach kisiel”… ;-D I pies z tym, jeśli wieczorem może się pokochać, lub co najmniej rozładować. A jeżeli wieczorem znowu nic… I znowu nic…

To musi niestety, jakoś się tego „kisielu” pozbyć… ;-D U niektórych mężczyzn nie jest tak, że można nad tym przejść do porządku dziennego. To napięcie w chłopie narasta… ;-D

Kobiety mówią że chłopy myślą tylko o jednym. A jeśli tak jest naprawdę? To trzeba się z tego śmiać i z  nim drażnić? Pomyślcie, co mężczyźnie który jest pobudzony, przychodzi do głowy? Mówię wam kobiety… Naprawdę wiele. I temat ten staje się z czasem, coraz bardziej poważny... ;-D

Nie będę się nad tym rozwodził bo to jest zupełnie inna myśl…
Chciałem tylko zaznaczyć tym wpisem, że mężczyzna, też czasem czuje się wykorzystywany lub zaniedbywany przez partnerkę. Tylko on się do tego nie przyzna. To jest tzw. „Męski honor”

Później, zaniedbując ten ”wstydliwy” temat w związku. Trzeba wiele dyskusji między partnerami przeprowadzić, by tą zdaje się błahą sprawę wyjaśnić… ;-D

Kończąc, chciałbym jeszcze zauważyć, że przy SM-ie, seks w każdej chwili może stać się tylko legendą. Pozostaną tylko wspomnienia, tych upojnych chwil spędzonych z partnerem- ką. ;-D 
No i jeszcze jedno. Chodzi o spełnianie, tej "kościelnej" obietnicy małżeńskiej, czyli obowiązku małżeńskiego. ;-)))

niedziela, 11 grudnia 2011

          65. Skoro zacząłem o tym pisać na tej stronie, to uważam że powinienem, też ten temat na niej skończyć  ;-D
 To są  niektóre tytuły, na pierwszym lepszym portalu:


Czytając uważnie, można zauważyć podobieństwa między nimi, a cytowanym przeze mnie komentarzem.
(…) Witaj, nie śledziem…) (Post 64)
Może jestem stronniczy i się mylę. Bo co jak co, facet mnie dokumentnie skrytykował… ;-D

Hmm… Pozwólcie że jednak coś napiszę.

Te tytuły, są co najmniej nie adekwatne do treści w nich zawartych. Mówią tylko: Otwórz mnie i przeczytaj, a później niech się wali świat, bo już mam zapłacone za twoje otwarcie strony… ;-D Według mnie są cyniczne, a niektóre wręcz obraźliwe, nie liczące się z opinią innych i samych skomentowanych. Wiecie o czym mówię... O tym że w dzisiejszych czasach łatwo jest zgnoić i wykończyć człowieka, tak żeby się nie pozbierał. Może to jest konkurencja i sposób na wyeliminowanie zagrożenia… ;-D

Ale mówiąc tak po ludzku… Nie uważacie że coś w tym jest nie tak?
Ja jestem wychowany jakoś inaczej. Może bardziej tolerancyjnie? ;-D  Takie wartości dostałem w spadku i takie starałem się przekazać swoim dzieciom. Może one są złe na teraz, obecną, aktualną chwilę. Na chwilę „ Walki szczurów”...
Ale przecież kiedyś, za kilka, kilkanaście lat, ktoś musi pozytywnie ocenić te wartości które ma się w sercu. Ja też jestem trochę inny gdy się czasem złoszczę. Ale gdy emocje przejdą, wracam z powrotem do tego, w czym zostałem wychowany… ;-D

W komentarzu o którym wspomniałem, z mego punktu widzenia, znajduję oprócz konkretów, pełną masę złośliwości.
Starałem się zawsze żyć tak by ktoś przeze mnie nie płakał ;-D Starałem się mimo mojej choroby, wykształcić dzieci najlepiej jak mogłem. Teraz gdy ja nie pracuję, moja żona zarabia, studiuje, załatwia sporo spraw w urzędach. Ja dbam o porządek w domu, gotuję, robię zakupy. Nie będę się nad tym rozpisywał, bo myślę, że robię to, co teraz powinienem… ;-D

Kiedyś było inaczej, bo i czasy były inne. Teraz się trzeba dostosować do tego co jest…

Owszem, czasem się buntuję. Ale nie rzucam sprzętami, krzyczę, czy biję. Ten smutek jest tylko we mnie, w mojej głowie...

Do cholery, nie czuję się taki jak komentator napisał… Jego ton uważam, jest nieadekwatny do tego co chciałem, lub nawet do tego co napisałem…
Hmm, myślę… A może jednak to on ma rację? A ja się buntuję bo napisał prawdę… Dlaczego nie mogę popatrzeć na to obiektywnie?.. A jeżeli to jest jakiś wydumany przeze mnie temat? To czy warto się tym zajmować? Czy to jest normalne?
Fajnie by było gdyby ktoś popatrzył na to neutralnie, całkiem z boku. Z takim dystansem jak psycholog. Jednak czuję, że będę się męczył z tym tematem sam. ;-)))

piątek, 9 grudnia 2011

64. Nauczka. ;-D

Zapisałem się na forum osób chorych na SM. Pomyślałem sobie, mam czas, mam Bloga, zobaczę co to za forum, popiszemy sobie i może dam namiary na swojego Bloga. Może ktoś skorzysta. Owszem, odezwało się kilka osób i poprosiło o adres strony.
Dałem im, dziękując za przywitanie. Szybko się zorientowałem że to jakaś chłodna, dziwna i odniosłem wrażenie, nawet prowizoryczna strona…
Indywidualnymi powiadomieniami o wpisach, zaraz miałem zaśmieconą całą skrzynkę pocztową. Nie było listy tylko lawina m@ili. Może innym to odpowiadało, lub radzili sobie z tym jakoś inaczej, ale mnie to bardzo irytowało.

Natychmiast dostałem opieprz i złośliwe uwagi, że robię sobie reklamę, że oni sobie nie życzą itd. itp. Wypisałem się zaraz, nikt mnie nie wyrzucał. ;-D Bo i takie komentarze za mną później goniły… ;-))) Tyle złośliwości i nietolerancji od strony innych nie usłyszałem od lat. To było dla mnie bardzo przykre. No bo niby za co to wszystko? Mogłem przecież na początku czegoś nie wiedzieć, Można było mi zwrócić delikatnie uwagę. A tu nagle stado wron rzuca się na ciebie. Szok. ;-( Wkurzyłem się i jak najuprzejmiej, być może trochę złośliwie przeprosiłem. Odpowiadając jeszcze na kilka postów, dodając kilka moich, być może też ironicznych przemyśleń, uciekłem  stamtąd z podkulonym ogonem. ;-D
Wiem, że na pierwszy rzut oka nie sprawiam sympatycznego wrażenia. Bronię się w ten sposób przed ludźmi wykorzystującymi ludzką słabość. Taka samoobrona. ;-))) Wiele kopniaków od życia dostałem, dzięki takim właśnie elementom. ;-D                             

Mam bardzo wielu znajomych uważających mnie za miłego gościa. ;-D W urzędach, biurach, sklepach, czy… w serwisach. ;-D Bardzo miło i sympatycznie mi się rozmawia. Ale niestety, nie na tym forum. Pewnie klimat, był zależny od towarzystwa tam przebywającego…
Jak pierwszy raz byłem w Dąbku, (Rehabilitacja), To atmosfera była wspaniała. Tworzyliśmy sympatyczną zgraną paczkę, cały czas ze sobą przebywającą. Nikt nikomu nie dogryzał, wszyscy byli równi… ;-D
Natomiast, po ostatniej tam wizycie powiedziałem, że więcej tam nie pojadę. A to księgowi, a to kierownicy, normalne zadzieranie nosa. Och ciu ciu ciu… Panie prezesie, szanowna pani Zosiu. A może kieliszeczek winka, czy marlboro długie, a może lekkie? Sam blichtr i życie na pokaz. Do takiego towarzystwa to ja nie pasuję. I tu i tu, byli chorzy, niepełnosprawni na wózkach i kulach. A zobaczcie, jak bardzo się różnili. Nawet personel to zauważył.
Przytoczę post, który dotarł do mnie po wypisaniu się z tego forum. Zobaczcie jak bardzo różni się punkt widzenia od punktu siedzenia ;-D Od samego początku wszystkie posty były w takim tonie. Nadmienię że nie pisałem tam nic nowego, ani inaczej, od tego co znajduje się w moim blogu…  

(…) Witaj, nie śledziem Twoich postępów na tej liście (na której sam jestem od dość dawna), ale przyznam, że jestem nieco zdegustowany Twoją postawą wobec ludzi, których nie znasz, a zakładasz a priori, że to zgraja niedouczonych prostaczków. Tak protekcjonalny stosunek ustawia ludzi na baczność.
Nie wszyscy są niedouczeni i odpędzeni dopiero co od pługa. Ja znam wielu z tych ludzi osobiście. Sam jestem też "mobilny", komputerem od wielu lat posługuję się dość biegle (projektuję w AutoCADzie i od dawna nie rysuję nic na kalce, współpracuję z kilkoma biurami projektów (w tym również poza Polską) i nie wpadłbym, żeby z ludźmi kontaktować się w tak prostacki (wybacz) sposób. Czy sądzisz, że to sami kretyni przykuci do wózka, czy łóżka? Nie dziw się więc, że Baśka cię wywaliła, bo sam się o wręcz prosiłeś. Wnioskowanie o klikanie, w celu zarobienia kilku centów jest nieco żałosne. Nikt się na takie cwaniackie numerki się nie zgodzi dla samej zasady, bo ludzie po prostu nie lubią jak się ich posądza o umysłową ograniczoność. SM, to nie spętany umysł. Przykro, że sam uważasz się za jakiegoś wybrańca. Zdziwiłbyś się znając osiągnięcia  wielu z członków tej listy (której wcale sam nie jestem zagorzałym, beznamiętnym zwolennikiem) Na tego bloga trochę szkoda czasu, bo jest po prostu dość kiepski i popatrz na to z tej strony. Dobre broni się samo, a liche po prostu zdycha. Szkoda, że być może popsułem Ci dobry humor, ale po prostu "life is brutal and full of zasadzkas"
 Mimo wszystko i  życzę sukcesów, ale pomiń tę listę, bo nie masz tu na co liczyć niestety...(…)

               Może ktoś się zdecyduje ocenić te obie postawy? Może faktycznie jestem takim S… Synem, tylko nie zdaję z tego sprawy? ;-D  
To nie jest prowokacja, nie obawiajcie się, może dowiem się czegoś o sobie… 

czwartek, 8 grudnia 2011

63. Śmierć jest jedynym w świecie pewnikiem. Każdy kiedyś umrze. Oglądałem ostatnio dosyć dziwny film o umieraniu. Film o umieraniu chorej na raka matki. Otoczona była ludźmi z domowego hospicjum i zaskoczoną, próbującą znaleźć się w  tym wszystkim rodziną.
Pomagali poradzić w tej ostatniej drodze kochanej osobie. Pielęgnując ją i towarzysząc do końca. Na szczęście, znam tylko z opowiadań takie historie. Wiem że nie należą one ani do przyjemnych, ani budujących. Człowieka ze wsząd otaczają różne egzystencjalne myśli, oraz wspomnienia. 
Dotyczy to także i odejścia z tego świata, dzieci, żony.

Nie będę się za bardzo rozpisywał o tym. Bo mimo że nie jest to na szczęście tematem tabu, nie jest to także, często, fizjologicznie proste... Jest to sprawą bardzo indywidualną i czasem intymną.  
Przejdźmy więc na koniec, do tematu  pogrzebu i żałoby. Wiem że towarzyszy temu, w naszej kulturze, żal i smutek, jednak czy żegnając się w takiej chwili z bliskimi pragniemy by się zamknęli w sobie i do końca życia byli pogrążeni w smutku? Na pewno nie…
Jestem zafascynowany żegnaniem się ze zmarłymi i kulturą czarnoskórych mieszkańców Nowego Orleanu. Wszędzie towarzyszy muzyka, tańce, ale też pamięć i pustka jaką zmarły po sobie pozostawił. W takiej atmosferze chcialbym być pożegnany... Tylko myślę sobie, czy duchowni i mocherowe berety ;-D  dojrzeli do takich "extrawagancji" ;-D Co innego pokolenie naszych dzieci. Oni są na szczęście na to otwarci. ;-)))

środa, 7 grudnia 2011

62. Oglądałem dokument, chyba to wszystko działo się w Anglii… Istnieje tam taka instytucja zatrudniająca kobiety, robiące niepełnosprawnym „Dobrze”…  Kobiety pracujące tam traktują tą działalność jako misję. Płacą podatki. Uważają się za siostry, masażystki, pielęgniarki. Pracują tam nawet mężatki…
Hmmm… Co o tym myślę?..
Jako mężczyzna? ;-D
Chory niepełnosprawny, to też człowiek. ;-D
Ale, powiem szczerze, nie chciałbym by moja żona w takiej firmie pracowała. ;-)))  

wtorek, 6 grudnia 2011

61.  Dziecko wypadło z wózka…
Robiła zdjęcia swoim roznegliżowanym dzieciom…
Ojciec dotykał swoje dzieci przy kąpieli…
Publicznie dali dziecku klapsa…
Czeka ich kilka lat w więzieniu…
Odbiorą jej prawa rodzicielskie…

Jak to dobrze że moje dzieci są już dorosłe. ;-D Posadzili by mnie na pewno. Nie wózek, a cela była by moim przeznaczeniem. ;-)))

poniedziałek, 5 grudnia 2011

60.   Czytałem dzisiaj trochę blogów pisanych przez osoby chore na SM. Raczej to są wpisy osób opisujących ich przebieg rzutu. Rzadziej opisywane są etapy walki z chorobą, ich zaskoczenie, myśli które nachodziły ich przez lata… Często, są to już martwe Blogi, kilka wpisów i wszystko…
Zastanawiam się czy i z moim Blogiem będzie tak samo. Pewnie tak… ;-(
Kiedyś bardzo popularny portal: Nasza Klasa, pomału zamiera. Wiele innych, też ma tendencję spadkową. Ludzie się nimi szybko nudzą. Nie tyle ci co te Blogi prowadzą, co ich czytelnicy. To chyba normalne. Mnie to jednak smuci.
Świadczy to że człowiek szybko się wypala. Spada zainteresowanie i zmieniają poglądy. No cóż… Żyje się od etapu do etapu, wygasają poprzednie myśli. Moi znajomi, z którymi przyjaźniliśmy się w Polsce, po wyjeździe do Stanów, w ogóle się nie odzywają. Powiadacie smutne… Ale prawdziwe.
Na razie jest dobrze z moim Blogiem i mam nadzieję że uda się jeszcze przez jakiś czas wzbudzać waszą ciekawość, a może nawet emocje… ;-D

A tak poza tym… ;-D  Klikajcie w reklamy. Was to nic nie kosztuje, a może do mego koszyczka coś wpadnie. ;-)))
Przez miesiąc nikt nie kliknął i nawet nie wiem czy opłaca mi się te reklamy na mojej stronie trzymać ;-)))  Żaden cent nie wpadł, a przecież by się przydał jakiś prezent na… Święta… ;-)))))) 
59. Niezauważyliście tego, że młodzi niepełnosprawni, oraz bardzo chorzy ludzie, są ogólnie, na zewnątrz, bardziej życzliwi, weseli i towarzyscy? ;-D
Uśmiecham się, bo podążając tym tropem należało by życzyć wszystkim ludziom by zachorowali… Broń Boże nie o to w tej wypowiedzi chodzi…
Chodzi mi o to, że bardzo często ludzie piękni, młodzi, bogaci  i zdrowi, nie cieszą się że takimi są.  
Często wręcz narzekają że im niedobrze, są nieszczęśliwi. Że się nudzą, nie mają przyjaciół. Że cały świat to blaga, niesprawiedliwość i pogoń za kasą.
Ja zawsze mówię tak: „Ciesz się z tego co jest, a nie smuć tym, co uważasz że mogło by być”
Zawsze było i jest tak, że czegoś się chce. Że dąży się do tego by mieć więcej. Tylko, zmierzając do tego, trzeba najpierw zdać sprawę, czy warte jest to tego całego trudu i zachodu.
Masz rower, chciałbyś mieć skuter. Masz mercedesa, chciałbyś mieć Porsche, Rolls Royce czy Maybacha. Jak to już masz, to marzysz by mieć odrzutowiec czy jacht. Masz pierścionek, chcesz mieć kolię diamentową. Masz ikonę, lecz uważasz że to za mało, i chcesz mieć Monę Lizę… ;-D
Czy nie można być szczęśliwym wyjeżdżając na wycieczkę z całą rodziną za miasto rowerem? Czy koniecznie musi być cię stać na podróż jachtem na Bahama?
Musisz się denerwować i smucić z tego, że cię nie stać na to, co sąsiada? Jeden jest mądry, drugi głupi. Jeden wysoki, drugi niski. Biedny, bogaty. Naucz się akceptować siebie jakim jesteś. Zaakceptuj to że jesteś chory...
Uśmiechnij się. Inni mają jeszcze gorzej od ciebie, smucą się i ci zazdroszczą. ;-D  

niedziela, 4 grudnia 2011

58. Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego w broszurze Jak żyć z SM. pięknie opisało chorobę na którą cierpimy. Myślę że Stowarzyszenie nie będzie miało mi za złe, jeśli kawałek treści ;-D z niej tu przytoczę, by ludzie od niedawna podążający drogą SM-u, ich bliscy, czy znajomi, wiedzieli co to za choroba.
Stwardnienie rozsiane jest najczęstszą chorobą neurologiczną młodych dorosłych. Według różnych danych dotyka od 45 do 60 tysięcy osób w Polsce. Diagnoza pada najczęściej między 20. a 40. rokiem życia, chociaż choroba może również pojawić się wcześniej lub później.
Kobiety chorują prawie dwukrotnie częściej niż mężczyźni. W rzadkich przypadkach SM może również wystąpić u dzieci. Na stwardnienie rozsiane choruje się do końca życia. Odpowiednie leczenie, rehabilitacja i specjalistyczna opieka mogą jednak poprawić funkcjonowanie chorego.
Mimo prowadzonych nieustannie badań, przyczyna choroby nie jest znana. Z tego powodu wciąż nie ma leku, który mógłby z niej całkowicie wyleczyć. Dostępne leki jedynie zwalniają postępy choroby.

SM jest chorobą układu immunologicznego (odpornościowego). Oznacza to, że system immunologiczny, który zwykle pomaga zwalczać infekcje, błędnie rozpoznaje i atakuje komórki własnego ciała tak, jakby były ciałem obcym, np. bakteriami.
W SM system immunologiczny atakuje mielinę otaczającą komórki nerwowe, co prowadzi do jej uszkodzenia i częściowego lub całkowitego przerwania przewodzenia nerwu. W miejscu zniszczenia powstaje blizna, zwana również stwardnieniem. Uszkodzenie mieliny doprowadza do zniszczenia drogi, którą przebywają informacje przechodzące przez nerw.
Informacje mogą być przekazywane wolniej, zostać zniekształcone, przekazane do innego nerwu lub w ogóle nie zostać przekazane.
Objawy występujące w SM mogą być bardzo zróżnicowane ponieważ centralny układ nerwowy zarządza aktywnością całego ciała. Mową, wzrokiem, równowagą, mięśniami, wypróżnianiem itp.
Zależą one od tego, gdzie w centralnym układzie nerwowym dochodzi do uszkodzenia nerwu i które z informacji nie będą przekazywane właściwie.  Czy w mózgu, móżdżku, czy na przykład w rdzeniu kręgowym.

piątek, 2 grudnia 2011

57. Ciekawy jestem, ile to też ludzi w Polsce zarabia powyżej 10 tys. złotych  miesięcznie? Myślę że sporo. Uważam że tak powinno być.  To głupie dwa tysiące Euro. Wystarczy na czynsz, ubranie, jedzenie. Można zaoszczędzić na samochód, urlop, wycieczkę.             Albo też na lekarstwo, jeśli się zachoruje na SM…
Naprawdę, tak powinno być. Normalny szary człowiek powinien tyle zarabiać. Ja niestety z renty, gdy zachorowałem, mogę kupić najwyżej jedną dawkę leku… rocznie. Nikt mi nie pomoże, bo NFZ ma mnie wiadomo gdzie... Składki płacić, to co innego, proszę bardzo. Ale gdy zachorujesz, tak jak ja, i na to co ja, to najwyżej podadzą ci sterydy i wyłożą kasę na kilka dni w szpitalu. Owszem i oni też prowadzą programy, ale przeczytajcie te umowy, poza tym ile ludzi z nich korzysta… Czysty śmiech.
Parlamentarzystów, ministrów, administracji, też chory człowiek nie obchodzi bo jest wrzodem. Trzeba go leczyć, a podatków nie płaci… Pasożyt…
Chciałbym tylko zauważyć - dlaczego płaci się składki zdrowotne, Zusy, Krusy, ubezpieczenia?
Przecież na wypadek niepełnosprawności, choroby. Jeszcze raz powiem – NA WSZELKI WYPADEK!!! Czy normalny człowiek, pieniądze odłożone na czarną godzinę przejada, przehula?  Nie… Odkłada!!!

Panowie na stanowiskach, ja też bym chciał być zdrowy, pracować i płacić różne podatki i składki. Zachorowałem i dlatego, dalej tego robić nie mogę. Płaciłem je przez  kilkanaście lat, oddałem Wam swoje pieniądze na czarną godzinę. Dlaczego mnie nie chcecie leczyć? Wierzyłem Wam i zawierzyłem ciężko zarabiane pieniądze.
Z taką wiarą płacili Wam też inni moi znajomi i bliscy. Mają chore kręgosłupy, stawy, są obłożnie i nieuleczalnie chorzy.
Nie są leczeni tylko zaleczani i kierowani na rehabilitację w najlepszym wypadku rentę. Wiecie o tym, że jeśli usuną Wam chory dysk, to chirurdzy nie wstawią nowego, jeśli nie zapłacicie? Debilizm, Za taki zabieg trzeba zapłacić z własnej kieszeni. A przecież szpitale mogły by wypuszczać zdrowych ludzi. Jednak NFZ, a może nawet i sam minister, takie przepisy stworzył, żeby pieniążków szpitalowi nie dać.
A może stworzyć takie przepisy, by ten pan co zarabia miesięcznie miliony, zaczął płacić uczciwie i UCZCIWE podatki. Przecież i tak, tą kasę zostawi przy bramie cmentarza…

Wy bogaci, możecie się leczyć bo macie pieniądze i swoje szpitale. My zarabiający najwyżej kilka tysięcy złotych miesięcznie, musimy się ubezpieczać. Zresztą wprowadziliście taki obowiązek...
Jeśli naprawdę potrzebujemy kasy na zabieg, to jej  nie otrzymamy. Wymyślicie tysiące przyczyn i paragrafów by ich nam nie dać. 
A wiecie na co idą te pieniążki z ubezpieczeń. No właśnie… Tajemnica poliszynela… ;-D  Nawet dzieci to wiedzą.
Dlaczego leczą mnie Szwajcarzy z programu? Czy oni tak mnie kochają? Nie, wiadomo… Ale ja im jestem wdzięczny.  Gdyby nie oni, pewnie dziś bym już tylko jeździł na wózku... Nogami do przodu… ;-D 
  
Hmmm…  Minister zdrowy i ma kasę? A może byśmy tak wszyscy zaczęli się modlić by zachorował… ;-D Miałby nauczkę taki jeden… Złośliwy jestem? A co… tylko na to teraz mnie stać. ;-D
56.   Niektórzy lekarze nie lubią, gdy zachodzę na wizytę do przychodni i mówię czego chcę, dokładnie mówiąc z czym przyszedłem. Jednak gdy zobaczą mnie w swym gabinecie kolejny raz, zapraszają uśmiechają się i rozluźniają.
Zawsze jest kilka chwil na przywitanie, zdawkową rozmowę, serdeczności. Potem mówię z czym przyszedłem, najkonkretniej jak umiem. Czasem nawet podyskutujemy. Przychodzę wszak do specjalisty, nie muszę się przecież się znać na jego profesji… Jestem przecież pacjentem…  
Na zakończenie nie jest zazwyczaj zdawkowe – „Dowidzenia”, ale jakieś serdeczne słowa, by się miło pożegnać.  
Traktuję kogoś tak, jak sam bym chciał być traktowany. Odwiedzam przecież człowieka w pracy. On też ma prawo mieć gorsze dni, niesympatycznych pacjentów. Dlaczego więc, moja wizyta ma nie poprawić jego humoru?... Przecież w sumie, co mi zależy. ;-D

czwartek, 1 grudnia 2011

55.   Wiecie co? Cieszę się, a jestem wręcz szczęśliwy, z tego, że tylko ja w śród mych bliskich choruję. Wiecie jaki to jest komfort? No bo jak ja bym się czół, widząc codziennie kochaną osobę, której coś nie wychodzi, kuleje, stresuje się i pulta w mowie, codziennie walczy uparcie z chorobą, zamiast żyć szczęśliwie, normalnie bez chorób.
Każdy chory na SM, zadaje sobie pytanie – „dlaczego to ja zachorowałem”? No to co?… Lepiej by było gdyby to zachorowało nasze dziecko? Ojciec? Matka? Tak to już jest…
Poza tym SM, nie jest chorobą, która tylko nas spotyka. To jest choroba wszystkich najbliższych. Moja choroba jest chorobą mojej żony, synów, córki, mamy… A nawet naszych przyjaciół… To oni zwykle na nas patrzą i współczują. Kibicują nam, gdy jest nam źle, jesteśmy zmęczeni, mamy rzut. Cieszą się zaś z każdej, nawet najmniejszej iskierki naszego zadowolenia, czy z sukcesów…
To co nas spotkało, jest straszne i lepiej by było żeby nas ominęło… Ale jeśli tak się już stało, to pamiętać należy, że nie jesteśmy sami. Razem z nami chorują także i nasi bliscy i przyjaciele. A to już nie jest pięćdziesiąt tysięcy, ale milion osób chorujących wspólnie z nami na SM.
Poza tym, to nie jest jedyna choroba na którą ludzie zapadają. A wypadki, depresje, wylewy, zawały? Jest nas o wiele więcej. Więcej niż się myśli. Trzeba szanować się nawzajem, bo bywa i tak, że nieuprzejmy urzędnik, dlatego nie jest miły, bo sam cierpi, lub nie może sam sobie poradzić z chorobą w rodzinie.
Hmm. A wystarczy tylko odrobina życzliwości by powstały stres rozładować… ;-D