Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 18 grudnia 2012

              253. No i mnie dopadła grypa... Wszystko co zdobyłem wyrzeczeniami i ćwiczeniami znowu wzięło w łeb... Znowu gdy przejdzie, trzeba zaczynać od początku. Gimnastyka fizyczna i ta umysłowa, czyli pisanie bloga. Blog zmusza mnie do przemyśleń, łapania w locie pewnych tematow. Oraz zmusza, do uruchomienia zasobów pamięci, by się za bardzo nie powterzać. ;-D
A więc, zacznijmy ten rok blogowania, od tematu który poruszył mnie kilka dni temu...

Pewna partia bojkotuje wszystkie inicjatywy drugiej bo prosiła „Generała” o konsultacje w sprawie wypadku samolotu w pewnym państwie, zresztą bardzo złożonym, też emocjonalnie...  
To tak jak z wróżką, czy babką szeptuchą...  
Żeby poznać i wyrobić zdanie na temat pewnych usług, trzeba samemu z nich skorzystać, lub skorzystać z usług kogoś kto dobrze zna realia danego tematu.
Ja korzystałem z usług i szeptuchy i bioenergoterapeuty i znachora. Szeptucha brała w porównaniu z innymi grosze, a nauczyła mnie przy okazji niesamowitych pomocnych praktyk.
Na przykład paląca się trąbka z gazety przytknięta do ucha usuwająca chorobę... Wyciąganie "cugu" przy pomocy popiołu w szklance... W jakim miejscu należy pozbywać się atrybutów zaleczonej choroby. Jaka modlitwa najlepiej pomaga i dlaczego akurat prawosławna?... ;-D

Tak więc mam już zdanie na temat szeptuch i innych „niby” cudownych uzdrawiaczy. Zdaniem tym jest:
Po pierwsze – że trzeba wierzyć w tą moc, którą nas obdarzają.
Po drugie, to kwota dana, nie jest adekwatna do otrzymanej pomocy.
Trzecie, trzeba kilka razy spróbować, by wyrobić zdanie.
No i najważniejsze. Są w tym niewyjaśnione zjawiska, które nam pomagają. Wiemy że nie powinny, jednak na nas zadziałały.  To jest mały procent tego co nas otacza, ale naprawdę istnieje.
Wątpię, żeby ktoś z nas trafił na rzeczywiście czyniącą "cuda" osobę… Bo to możliwe, ale mało prawdopodobne. Ja takiej osoby, świadomie, na swojej drodze nie spotkałem.

Więc pytać się, poznawać, wyrabiać zdanie. To jest potrzebne i bardzo ludzkie. Nie trzeba wsłuchiwać się we wrzaski partii opozycyjnych. Oni zawsze będą na nie... To my musimy dogłębnie poznawać temat, by podjąć decyzję. Inni mogą w to wierzyć, nie muszą.

Ale na pewno, jeśli kogoś poprosimy o zdanie, nawet oponenta. Będzie to działało na naszą korzyść i w przyszłości możemy mieć w nim nawet sojusznika. A w polityce to bardzo ważne.;-)))

poniedziałek, 17 grudnia 2012


              252. Dostałem prezent od żony. Raki. Kupiła je w Tchibo... ;-D  Tylko jak mnie „kalece”, ściągnąć "to" z nóg w sklepie?... A potem założyć gdy ma się dyspozycji jedną rękę i w komplecie zawroty głowy?...
No ale jest zima i przyda się. Na spacer, pasterkę, sylwester na mieście… ;-D
Tak… Zima, nogi trzeba wysoko podnosić, (tylko jakoś nie chcą się słuchać)... ;-D Koleiny, zaśnieżone chodniki, przejścia… Potem odwilż, omijanie kałuż… Ach młodym być, silnym, zdrowym i ślicznym... ;-D  
Czasem ponarzekać dobra rzecz, co nie. ;-D  


wtorek, 11 grudnia 2012

                 251 W młodości, byliśmy młodzi, inni odważni. Głowy pełne pomysłów. Wiek szkolny, zaraz po i… Jakby raptem zmieniły się nam poglądy… ;-D  
Jakbyśmy zapomnieli, że mamy zmieniać świat, Podążać naszą „inną” drogą…  Wszystko co nas raziło, z czego się wyśmiewaliśmy przedtem…
… Założywszy rodzinę, zaczęło być nam bliskie…

Dojrzeliśmy, zmienili, poszliśmy w ślady wyśmiewanych przedtem idei…
Dom, praca, pieniądze, rodzina, sąsiedzi… Dopadł i nas kierat codzienności…
Staliśmy się tacy sami jak wyśmiewani wcześniej nasi rodzice…
Hmm… Wojna pokoleń… ;-D - Zapomnijmy…;-)))To był tylko młodzieńczy bunt… Wszystko wraca do swoich utartych kolein…
Hmm… Nasze dzieci nas czasem irytują? A może zacznijmy im kibicować, wspierać… Przypomnijmy siebie w ich wieku… Może warto czasem coś zmienić?... Może  to im się w końcu uda… ;-D 

poniedziałek, 10 grudnia 2012

                 250.  Jak mieszkaliśmy na wsi, to nasza krowa jako jedyna wówczas, chodziła w kantarze. Jako jedyni chodziliśmy z psem na smyczy pospacerować. W ogóle tylko my spacerowaliśmy po okolicznych drogach ze swoimi dziećmi. Była okazja porozmawiać, oderwać się od codzienności. Nauczyć czegoś swoje dzieci, dać im przykład, pokazać że można inaczej niż sąsiedzi. Zawsze z żoną, na wieczornym na spacerze, układaliśmy plan na następny dzień… Taka była nasza mądrość, tak zostaliśmy wychowani. Byliśmy szczęśliwi, zakochani, przewidujący. Mało co nas zaskakiwało. Była czasem różnica zdań, ale rzadko prowadziła do kłótni…
Potem z czasem to się zmieniało, ewaluowało… Moja choroba, depresja, przeprowadzka… No, ale i to szczęśliwie przetrwaliśmy.
Tolerancja, zgoda, uczucie, wspólnota. Bez tego nic, z czego się teraz cieszymy, by nie przetrwało…  
Czy dajemy komuś swoim postępowaniem przykład, nie wiem. Ale wiem że niektórzy, tego wszystkiego co mamy, nam zazdroszczą.    

sobota, 8 grudnia 2012

                   249  Na pojęcie Transcendentalizmu, natknąłem się oglądając film w telewizji. Transcendentalizm, był tu pojęciem strikto filozoficznym, fantastycznym i utopijnym. Przedstawiona była tu jako egzystencja wyższa…
Ona to, z pokoleniowym dorobkiem intelektualnym, naukowym i moralnym. Z całą mądrością duchową, doświadczeniem i filozofią. Podczas skomplikowanej ewolucji, zostaje pozbawiona, swojej  powłoki cielesnej i staje się doskonała.
Pozbawiona tych barier może więc istnieć i przemieszczać się w różnych wymiarach,  bytach i przestrzeniach.
Ten pogląd i filozofia bardzo mi odpowiada. Od dawna uważam, że ciało tylko przeszkadza nam w przekraczaniu barier, poznawaniu innych światów, podróżowaniu. Bardzo mnie kiedyś fascynowała teleportacja. Ale to jest jeszcze lepsze… ;-D
Wszystko to co posiadamy w mózgu, żyje bytem w przyrodzie, pozbawione tak jak dusza ciała. Bez chciwości, zawiści i narcyzmu.
Może człowiek zdrowy uzna to za dziwne. Ale dla chorego bez nadziei, to istne wybawienie… ;-D  

piątek, 7 grudnia 2012

                  248 Z tego co zrozumiałem z szybkiej wymiany zdań w programie – „Tomasz lis na żywo”. Minister Arłukowicz, w rozmowie dotyczącej cięcia kosztów w służbie zdrowia powiedział:
 Lekarz rodzinny, daje skierowanie do specjalisty na badanie i po diagnozę. Potem chory wraca do lekarza rodzinnego i dalej jest leczony przez niego.
Mam kamicę nerkową, jestem pod opieką urologa. Robi USG i bada mnie co pół roku. Co może tu zrobić lekarz rodzinny? Udawać że leczy, czy znowu dać skierowanie do specjalisty do którego znowu trzeba stać w długiej kolejce? Jest tu jakaś logika?
Jestem w programie w przychodni u Neurologa. Biorę kroplówki, obserwuje mnie lekarz. Bada mnie, zleca częste analizy. Po co mi tu lekarz rodzinny?
To samo u Kardiologa, Diabetologa. Jestem pod ich opieką. Badają mnie, mają moją kartę zlecają „analizy”. Nie muszę stać w kolejkach, bo ustalają następne terminy wizyt. Jestem bardzo zadowolony.
Gdzie tu jest troska o pacjenta? Bo ja widzę tu tylko kontrolę, fundusze i monitorowanie… 

czwartek, 6 grudnia 2012

               247 Są dni gdy coś… Jakoś za często zapominam. A to nazwisko aktora, sprawę w jakiej uczestniczył, film z jego udziałem, tytuł.
Jakiś fakt z mediów, z mego życia, mylą mi się przyciski na klawiaturze…
Stawia mnie to na baczność. Denerwuje…
Jednak to z czasem mija. Odprężam się, albo prześpię i znowu wszystko wraca do mojej normy. Zresztą coś jest ważne, a coś nie. Ważnych rzeczy raczej nie zapominam. A tak poza tym, moja choroba ma w nazwie Sklerozis… I olać to… ;-D   

piątek, 30 listopada 2012

            146.    CD…
Jak lekarz wypije, weźmie łapówkę, jest pociągany do odpowiedzialności. Jak lekarz popełni błąd - szpital, lekarz są pozwani do sądu. Jak szpital się zlituje, nie odeśle pacjentów i zrobi nad wykonanie ponad przyznany limit - to najlepiej niech bankrutuje.
Chore dzieci kosztują w szpitalach / przychodniach więcej, bo potrzebują więcej analiz, badań. Lepiej dmuchać na zimne, bo jak się coś stanie, to doktor nie wyjdzie z więzienia…
Czy zwróciliście uwagę na to wszystko co napisałem …
Służba zdrowia ma przesrane… ;-D Odpowiedzialność, stres, wymagania…
Któż ma więc odwagę leczyć ludzi? Ja bym się na to nie odważył…
Nerwy, odpowiedzialność, niskie zarobki…  Po co? Chyba żeby się wykształcić i wyjechać do pracy za granicę… Tam przynajmniej zarabia się więcej…
Kto jest ważniejszy dla pacjenta, który płaci podatki. - Lekarz czy NFZ.
Czy chory - ledwo żywy. Czy rodzic  -przy łóżku dziecka. - Chce słuchać że nie ma pieniędzy. Szpital bankrutuje. Zły system, złe zarządzanie, nieodpowiedzialność…
To może zamiast do szpitala, lepiej położyć pacjenta na ławkę w parku, na przystanek… Albo od razu na cmentarz…
Kto jest odpowiedzialny za to, że pacjent kosztuje więcej niż limit finansowy który za nim podąża. Kto szacuje koszty?
Jak można opiekę lekarską porównywać z fabryką sprzęgieł, gdzie pracuje się anonimowo przy taśmie, przy pomocy robotów?... To nie ten system, nie ta bajka. Serce to nie jest silnik, chory to nie maszyna. Ochrona zdrowia, to nie gospodarka rynkowa, to COŚ o wiele, wiele więcej…
Myślę że są dwa rozwiązania: Albo ludzie na stanowiskach administracyjnych są nieodpowiedzialni, niegospodarni, niekompetentni. Albo ten cały system nadaje się, by rąbnąć go o kant szpitalnego łóżka.
Jeśli ludzie, aktualnie u steru, nie dają sobie rady z tymi problemami. Musimy poczekać do następnych wyborów. Poczekać na następne pokolenie. Do zmiany mentalności… By ministerstwo, administracja, NFZ w końcu zaczęły działać jak jedna machina. Której zależy by to wszystko w końcu prawidłowo zadziałało.
Tak, tylko czy chory na raka, SM, po wylewie zawale etc. zechce poczekać???
To chyba na tym to wszystko polega. Zasrana demokracja. Wszyscy chcą rządzić, ale nikt nie chce odpowiadać… 
Z jednej strony widzę geniusza bez znajomości, a z drugiej łapówkarza z dużym poparciem. Niby publicznie, oficjalnie, nadają na tych samych falach, a robią sobie na złość i podkładają sobie nawzajem świnie. Bo są z innych partii, miast, instytutów...
To nie sprawiedliwe, że wolontariusze, w hospicjach, instytucjach zdrowia, stołówkach pracują za darmo. O ile więcej ich by było, żeby ta praca była doceniana i dawała satysfakcję w miejscach świetnie zarządzanych, czystych, zadbanych, dofinansowanych… Gdzie jest szacunek, brak stresu, jeden od drugiego może się wiele dobrego nauczyć…
A tak, burdel, syf i rzygać się chce. Na pocieszenie mamy tylko fakt, że w wielu krajach tak jest jak u nas… Ale czy z tego faktu mamy się śmiać, czy zapłakać… Oceńcie sami…
Ja już skończyłem… ;-D 

czwartek, 29 listopada 2012

                245  Refundacja leków… Brak środków na leczenie raka, cukrzycy, SM-u i tak dalej… Długi szpitali, głodowe pensje personelu, brak środków na badania i sprzęt, emigracja fachowców…
I to zwalenie winy z jednego na drugiego… Skąd się to niedoinwestowanie bierze?… Czy to zwykła niegospodarność? Niewiedza? Brak doświadczenia. Głupota i brak wyobraźni? A może wszystko razem…
Płaci się za operację. Pacjent może być gruby, chudy. Mięć inne choroby wpływające na koszt operacji, mieć różne komplikacje… A stawka jest jedna!
Takie sytuacje pobudzają szpitale do malwersacji, oszustw. Bo operacja kosztuje dużo więcej niż wynosi stawka kontraktowanej usługi.
Przecież w wypadku komplikacji, pobyt pacjenta w szpitalu się przedłuża, koszty rosną, no i nikt nie chce przecież ich pokrywać z własnego budżetu...
Szpital by nie popaść w długi MUSI oszukiwać NFZ. Nie ma innego wyjścia… A może to wyjście gdzieś jest??? 
Jak ocenić ile kosztuje operacja? Ile dni musi być pacjent pod kontrolą? Jaki jest stan chorego? W jakich skalach się mieści? Ile punktów jego choroba posiada?
Kto ma o tym decydować? Urzędnik w NFZ-cie, ordynator, pielęgniarka oddziałowa, czy lekarz który jest przy łóżku pacjenta?
Kto? - Czy to samo nie jest chore? Nie liczy się już tym wszystkim pacjent, tylko kasa, kasa, kasa… ;-D
CDN.

środa, 28 listopada 2012

                244 Ci, co są nazywani przez nas – Górą, mają obowiązek dbać oto, byśmy w razie potrzeby… Czyli choroby, wypadku, utraty sprawności, mogli za nasze uzbierane składki, pójść do lekarza, szpitala, przychodni. I mogli uzyskać bez zbędnych ceregieli natychmiastową, fachową pomoc. No bo po to się ubezpieczamy…
 Mylę się???
Demokracja, wybory, zwalenie wszystkich win na poprzednika, całych nadziei na następcę, cztery lata rządów, spore wypłaty z kieszeni wyborców i co? Nawet lekarz, czy aptekarz nie wie czy jesteśmy ubezpieczeni… Czy to czasem nie przegięcie? Dlaczego mamy ze swoich pieniędzy utrzymywać te święte krowy?
W końcu trzeba ich wszystkich rozliczyć…
Owsiak zbiera miliony i daje potrzebującym. Telewizje mają swoje fundacje. Kościoły mają swoich wolontariuszy co zbierają finanse na chorych, biednych, potrzebujących. Wszystkim im dajemy pieniądze, by się okazało w końcu że niewiele nam się za nie należy?…
NFZ, fundacje, wolontariat i co? Jeszcze za mało? To stwórzcie do cholery takie prawo, by płacąc składki (wyższe, niższe) można by było się w końcu w potrzebie leczyć!!!
            CDN…

wtorek, 27 listopada 2012

               243  Skąd brać w ogóle pieniądze na opiekę społeczną? To proste, płacimy ubezpieczenie zdrowotne. Tak jak płacimy składki rentowe, podatki i inne. Chcemy wierzyć że nasze pieniądze są właściwie ulokowane, że gdy przyjdzie taka potrzeba będziemy mogli z nich korzystać… A więc dlaczego brakuje pieniędzy na szpitale, lekarzy, opiekunów, salowe… ?
Składki pobierane od nas są za małe? Limity finansowe na leczenie, operacje, zabiegi, sprzęt są niedofinansowane? Pilnujący finansów w ośrodkach leczących ludzi oszukują?
Po co jest NFZ, gdy upominający się o pieniądze lekarze, zaraz zastępowani są strajkującymi pielęgniarkami, salowymi, opiekunami?... Gdzie są nasze pieniądze jeśli wszystkim im, jest ich brak… Przecież płacimy składki na zdrowie? Są źle zarządzane? No to wezwijmy władze NFZ-u na dywanik… Przecież to oni mają wypłaty z naszych składek, więc mamy prawo ich rozliczyć, a nawet i zwolnić jak jest taka potrzeba… To ONI mają się nas bać, bo my jesteśmy ich pracodawcami… NIE odwrotnie. Zażądajmy wyjaśnień… Dlaczego są straszone szpitale? Pacjenci pozbawiani są leków? Pracownicy mają głodowe stawki? Jeżeli to wszystko co słyszymy w mediach jest prawdą. To niech za to ktoś odpowie. Czy winne jest ministerstwo zdrowia? Jak tak to zdymisjonujmy je… Przecież tak dalej być nie może… Pobierane są za małe składki? To od czego mamy Sejm? Rząd? Prezydenta? Jak nie dają rady to WON!!! Wiecie co to jest administracja?... To służba…. Oni wszyscy są naszymi służącymi… Nie odwrotnie!!!
CDN…

poniedziałek, 26 listopada 2012

            242 …Spanie z dziećmi w łóżku rodzica?...
- Od czasu do czasu, (choroba, stres)? - Przez kilka lat?... - Ogólnie, jestem przeciw…
Rodzice w swoim łóżku zachowują się swobodnie, ich łóżko służy do czegoś innego… ;-D Dziecko rozochocone kilkakrotnymi odwiedzinami u rodziców, pewnego dnia może przyłapać ich na czym innym…   ;-D Wczuwacie się?...
Poza tym czytałem kiedyś w jakimś artykule, że to nie jest zdrowe bo istnieje niebezpieczeństwo zarażenia, bo to inna flora bakteryjna, inne zarazki itp.… To chodziło chyba wtedy o układ moczowy, rozrodczy?
Poza tym uważam, że rozdzielanie rodziców przez dzieci nie odbywa się korzystnie na dobrej atmosferze wśród rodziców. Są różne potrzeby seksualne które choć niby nie zauważalne teraz, odbić się mogą w przyszłości na poprawnych stosunkach w rodzinie.
Dziecko też nie powinno absorbować wszystkich uczuć rodzica. Jeśli z partnerem łączyło nas uczucie, wydzielanie się hormonów, endorfin, poprostu coś zaiskrzyło i stworzyła się więź... To pojawienie się dziecka które rozdziela uczuciowo i fizycznie partnerów uważam za delikatnie mówiąc niekorzystne!
Mówimy czasem o miłym widoku, starszych ludzi którzy mają potrzebę spacerowania i trzymania się za rękę. Takie zachowania nie przychodzą ot tak… Trzeba je cały czas tworzyć, pielęgnować… ;-D Myślę że dobre stosunki z dziećmi i wypracowywanie prawidłowych stosunków z partnerem, zaczynają się od pojawienia się dzieci… Musimy zachować wtedy tą kruchą równowagę i trzeba być na tyle mądrym, by tej równowagi nie naruszyć…
Prawdziwa miłość, trwająca przez lata, to poczucie bezpieczeństwa, partnerstwo, przyjaźń, poleganie na sobie, ufność w każdym momencie… Tego szkoda jest zaprzepaścić…
Dzieci są słodkie przez kilkanaście lat… ? Potem znowu, po wyprowadzce dzieci, przez kilkadziesiąt lat jesteśmy skazani na siebie…
I czy to będzie wtedy obowiązek, partnerstwo, czy prawdziwa miłość zależy od nas…   

piątek, 23 listopada 2012

              241. Pisałem chyba o tym na Facebook-u, ale się powtórzę, uważając to za ważne…

Co robię gdy stwierdziłem u siebie, że stres potęguje u mnie objawy SM-u?  
- Unikam stresujących sytuacji...
Staram się wyjaśnić sprawy do końca. Tak by nie było niedomówień. A gdy zdarzy stresująca sytuacja, taka na serio, bo przecież nie żyję w kosmosie... Kładę się szybko do łóżka i łapię do niej dystans przesypiając ją.
Mam taki charakter, że nie umiem zazwyczaj się kłócić. Wszystko tłamszę w sobie będąc  jednocześnie wrażliwcem. Unikam więc ludzi konfliktowych, sytuacji, miejsc gdzie takie sytuacje mogą zaistnieć. Także programow TV.
Czasem pomagają tabletki, nawet je brałem… Ale lepiej unikać sztuczności... ;-D
Najlepiej jest samemu nauczyć się unikać stresu, a nawet uciekać od niego. To naprawdę pomaga i jest nadzwyczaj wygodne... ;-D

środa, 21 listopada 2012

         240.  Moja mama, swego czasu przychorowała. Heliobacter, bodajże tak się to stworzenie nazywa. Żyje u każdego z nas w brzuchu i atakuje gdy ma do tego dogodne warunki.
Nie będę pisał jaka to była dieta, bo i po co? Grunt że miała sporą nadwagę i słuchając porad mądrych głów, zastosowała dietę tłuszczową. Bardzo wygodna bo je się tłusto, husto i mnogo… ;-D
 Jajka, boczek, no to wszystko co inne diety uważają za szkodliwe…
Stosowała tą dietę chyba z pół roku. Nie zważała na nasze rady… Starsza osoba, to i mądrość wielka… ;-D
Po pewnym okresie coś jej w brzuchu zaczęło bulgotać, boleć, zaczęła słabnąć. Brała tabletki, a po nich było jeszcze gorzej. Przyjęto ją do szpitala…
Dopóki zbadali co jej jest, dlaczego lecząc było coraz gorzej? To mama zaczęła myśleć już o śmierci. No nie było wesoło.
Okazało się że na te tabletki co jej podawano miała uczulenie. Stwierdzono cukrzycę, ale jej nie leczono, bo szkodziły. Dopiero insulina w zastrzyku zmieniła wszystko. Lekarze wypuścili ją do domu mówiąc: Jeśli insulina i dieta zaproponowana przez szpital nie pomoże, to będzie źle.
Mama się przestraszyła nie na żarty. Kupiła wagę i każdy kawałek jedzenia ważyła. Wiedziała co ile cukru zawiera. Badała jego poziom i swoją wagę. Po kilku miesiącach zauważyła poprawę. Raz było trochę lepiej, raz się cofało i chyba po roku wróciło do normy…
Przez dwa lata schudła dwadzieścia kilo, waży mniej teraz niż ja… ;-D
Wchodzi na swoje drugie piętro bez zadyszki, latem jeździ rowerem, odwiedza znajomych, zbiera w lesie jagody i grzyby, uczęszcza na ćwiczenia i gimnastykę do klubu. Z niedogodności to zostało tylko badanie cukru i wstrzykiwanie sobie insuliny. Dosłownie kilku jednostek dziennie, gdy inni wstrzykują sobie nawet kilkadziesiąt…
Nie nabiera wagi, stosuje dietę MŻ (mniej żryj), jest aktywna i jakąż radość życia… Mówi otwarcie jaka była głupia… 
No i jasne… Każdy dureń ma swój rozum, ale tylko do czasu… Lepiej czuć się dobrze ważąc sześćdziesiąt kilo, niż czuć się zdrowo mając zadyszkę, kołatanie serca i wagę przekraczającą osiemdziesiątkę… ;-D
Diety, suplementy, witaminy, pierwiastki są dobre, ale trzeba stosując je wiedzieć, że nie można ich jeść jak cukierków… Mleko, witamina C, nawet woda może zaszkodzić, gdy stosujemy je bez umiaru… ;-D

wtorek, 20 listopada 2012

           239.   Pani Wojciechowska, wielka celebrytka, lekarz. Proponuje nam, SM- owcom, wyrzucić wszystkie leki do kosza. Bo one tylko szkodzą, nie działają i napędzają tylko kasę firmom farmaceutycznym.  
Należy się tylko rehabilitować, ćwiczyć, jeść suplementy i witaminy. Żyć bez stresu i mieć dobre nastawienie do życia. Tak zrozumiałem jej słowa... Acha jeszcze trzeba w coś wierzyć, najlepiej w Boga…  
Pani Wojciechowska mówi że SM często pozostaje przez lata w uśpieniu, nie postępuje. Mówi „mi” (przez swoje artykuły) że Tysabri którym się leczę to trucizna, powinienem natychmiast zaniechać kuracji tymi pseudo-lekami… Bo ludzie od tego umierają… No cóż…
Chyba ktoś jej słów posłuchał i wstrzymano cały program na kilkanaście miesięcy by to sprawdzić. Obawy się nie potwierdziły i wznowiono program… Na szczęście ;-D
Tylko… Zaraz po okresie wstrzymania kroplówek, dostałem rzutu SM- u…
A jak ją biorę rzutów nie mam i choroba nie postępuje... Już tak chyba z dziesięć lat…
Robiłem sobie wyniki, badałem krew, mocz, na różne sprawdzające moje zdrowie sposoby. Niestety, wszystko jest w jak najlepszym porządku… Znaczy Tysabri mnie nie truje. Mało tego, pomaga… Szanowna Pani Wojciechowska w moim przypadku nie ma racji, myli się i miałbym ją „w głębokim szanowaniu”… Gdybym się w pewnych aspektach z nią nie zgadzał…
Brak stresu, ćwiczenia, suplementy i odpowiednie nastawienie, uzupełniają moją terapię… Pomagają utrzymywać formę…
Tyle tylko że do tego wszystkiego doszedłem sam. Wiele lat od postawienia diagnozy, a artykuły tej Pani wpadły mi do rąk niedawno, całkiem niechcący i wcale (myślę) nie- potrzebnie. ;-D 

poniedziałek, 19 listopada 2012

            238.   Dopóki ćwiczę, nie mam nadwagi, nie mam cukrzycy, serce bije równo, SM nie pochyla do ziemi…
W pewnym wieku trzeba ćwiczyć… Nadmiar kalorii gdzieś musi się odkładać i się odkłada, u większości z nas…
A jak się odłoży, to ciężko jest nam wejść na schody, pójść na spacer, zakupy… Cukrzyca tylko czeka właśnie na ten moment… A zawalik, a może nawet wylewik, też gdzieś czeka na nas w kącie?...
Uważam że trzeba zacząć ćwiczyć w czas... Nie paść brzuchów, które pozbawiają nas siły i zapraszają choroby pod nasz dach… Zobaczcie jak ciężko jest zrzucić nam pięć kilo. A jeśli nasza nadwaga sięga pięćdziesięciu?...
Bądźmy mądrzy przed. Tak jest lżej… A nie po - bez nogi, ze wrzodem, po zawale, na wózku inwalidzkim… Ileż czasu i pieniędzy tracimy na lekarzy. Darujmy to sobie… ;-D
…Chciałbym tym tekstem do kogoś dotrzeć…
… Bo jakże było by mi milo, żeby stała pod mymi drzwiami kolejka ludzi mówiąca – Janusz miałeś rację, dzięki tobie w czas zrozumiałem/ am, że muszę schudnąć. Dzięki, tobie pożyję dwadzieścia lat dłużej… Dziękuję… ;-D

czwartek, 15 listopada 2012

             237.   Czytając Blogi i posty na internetowych stronach i forach, wstyd się przyznać, ale często się dowartościowuję - bo widzę że są ludzie gorzej chorzy ode mnie. Oni są dla mnie inspiracją, motywują mnie do wysiłku w niedawaniu się chorobie. Nie, nie. Nie dołują już mnie, tak jak było na początku. Już się z tym pogodziłem i zaakceptowałem… Podziwiam ich, bo wiem ile wysiłku, ile silnej woli kosztuje ich pokonywanie tych wszystkich barier. Zmobilizowanie się do spełnienia planów, marzeń, a także, zauważenie w chorobie jakiegoś ukrytego sensu…
Ja też mam pewne radostki… Bo gdy patrzą na mnie inni, lżej chorzy, albo zdrowi i widzą jak się nie daję chorobie. Na to jak wygląda moje życie... To też staję się dla nich tym samym wzorem, co dla mnie ciężej chorzy na SM… 
Miło jest gdy ktoś spyta, a jak sobie poradziłeś z tym czy tamtym. Jakie jest twoje zdanie na taki, czy inny temat. Czy mógłbyś mi doradzić… Moje doświadczenie wtedy zaczyna żyć i pomagać innym… To bardzo satysfakcjonujące przeżycie… ;-D

środa, 14 listopada 2012

            236. Ciekawa dyskusja się wywiązała na stronie Neuropozytywnych…  Sprowokowana była ona artykułem na temat: Scotta Routleya (…) który od 12 lat znajduje się, a raczej tak zdawało się lekarzom, w stanie wegetatywnym. Naukowcom udało się jednak dotrzeć do świadomości mężczyzny. Dzięki specjalistycznemu sprzętowi, Routley "powiedział", że nie odczuwa bólu.(…)
            Dyskusja dotyczy życia, wegetacji, odłączenia od sprzętu, odpowiedzialności rodziny, lekarzy. Poprawności politycznej, decydowania o godnej śmierci… To bardzo ciekawy temat, ale potrzeba do niej zgody, pewnego wyciszenia, tolerancji szanującej odmienne zdanie poprzednika. Jakże to jest teraz rzadkie…
Czy doktryna, dogmat, usprawiedliwia u ludzi złośliwość, złość, atak... Czy brak szacunku, brak tolerancji to w dobie anonimowego Internetu to standard? A może ludzie zatracili już umiejętność dyskutowania…
Jakże rzadko, można trafić na dyskusję jaka jest (na razie) na tej stronie… ;-D

poniedziałek, 12 listopada 2012

               235.   Wczoraj miałem urodziny. Mój synek, Marcinek był solenizantem, więc upiekliśmy Gęś, według Święto- Marcinkowej Tradycji i oczywiście tort przepisu mojej żony. Na zakończenie dnia, skonsumowaliśmy mój prezent w postaci biletów do Opery na Straszny Dwór. To były najlepsze urodziny w moim życiu... Święto państwowe i rodzinne to dobry pomysł, zawsze jest wolne... ;-D Dostałem sporo życzeń, za które bardzo, bardzo dziękuję. ;-*

środa, 7 listopada 2012

              234.   Przerwa techniczna… ;-D
Jak ten czas leci… Biorę kilka dni na pogodzenie się z wiekiem… ;-)))
Mam teraz co innego - na i - w głowie. Sory. ;-*
Ujrzałem dzisiaj pierwszy siwy włos na swojej skroni… ;-D

wtorek, 6 listopada 2012

               233. Zwykle człowiek ma plany, marzenia, do czegoś dąży. Chce założyć rodzinę, dochować się i wykształcić potomków. Zarobić na samochód, dom, wakacje...
Inny punkt widzenia to: Chcę przed śmiercią zobaczyć ocean, przeżyć ten pierwszy raz, dożyć narodzin wnuków…
Człowiek zdrowy, silny i piękny, patrzy na świat, jakby był on wieczny. Snuje plany nie trzymając się terminów, nie śpieszy się, na wszystko spojrzy dwa razy za nim coś zaakceptuje.
Chory człowiek, wie że nie wiele mu zostało czasu. Wie że musi się śpieszyć, albo po prostu musi sobie darować.
Bo nie dożyje, zostanie kaleką, zabraknie mu sił…
Jak człowiek chory może odbierać słowa swoich bliskich…
- Mam to w planie, ale zrobię to za kilka lat.
- Jestem jeszcze za młody na dzieci, pomyślę o tym później.
- W przyszłym roku może nie… Pojedziemy tam za kilka lat.
Jakże ciężko komuś zdrowemu, silnemu, pięknemu zrozumieć, że czas mija i nie ma pewności, że marzenia, coraz to odsuwane w czasie, dojdą kiedyś do skutku…
Cierpliwość, to domena zdrowych…
Cierpliwość chorego, to może być dla niego siłą, ale może być też i stanem irytującym doprowadzającym do depresji.
Cierpliwość chorego, może być wyzwaniem, przedłużający jego dobre samopoczucie, nadzieją na doczekanie się czegoś zaskakującego… Ale też stanem, powodującym, że ręce mu opadają, oddalające się terminy zaczynają odnosić odwrotny do zamierzonego skutek i zaczyna się poddawać…
Nadzieja u niego ustępuje miejsca rezygnacji, zwątpieniu, apatii i przedwczesnemu pogodzeniu się z losem. Tym co jest nie uniknione, co go i tak czeka, czyli niepełnosprawnością, być może bezradnością i w końcu śmiercią…
Życie przecieka nam przez palce. Chcielibyśmy wiele, ale może dlatego tak to się wszystko oddala w czasie bo nie jest to po prostu nam sądzone?... 

poniedziałek, 5 listopada 2012

              232.  Myślę że widać na twarzy człowieka, czy patrzy na nas z pogardą, czy troską. Ja się spotkałem i z tym i z tym. Przez jakiś czas miałem takie problemy jak Monika z poprzedniego artykułu.
Na „mojej” ulicy mnie znają. Ale nie odważę się pójść dalej gdy mnie taki stan zaskoczy... Zobaczyć w oczach strach, obawę, czy pogardę innego człowieka i usłyszeć słowa które ranią do żywego. Akurat gdy jesteśmy słabi, w chwili ataku i w ujawnieniu się objawów choroby...
Nikt w tym momencie na taką reakcję otoczenia nie jest w stanie się przygotować, ani z nią pogodzić... Uciekać, zaszyć się gdzieś i zapłakać...
To trzeba przeżyć na własnej skórze, żeby móc o tym mówić. Monika to potrafi, Ona to wie, Ona to poczuła na własnej skórze...
Umieć z tym sobie poradzić - to są lata pracy, walki, wyjścia do ludzi i im zaufania w końcu... To nie jest łatwe... To nie jest tak, jak się wydaje.
„Gruba skóra” nie działa tak na zawołanie. U mnie zadziałała po wielu latach... ;-/

środa, 31 października 2012

            231.  Monika Maślińska na stronie, http://www.facebook.com/smwalczosiebie napisała bardzo mądrze o kłopotach ludzi z SM-em.
(…) Mam nadzieję, że dzięki tej kampanii ludzie będą bardziej świadomi co to jest za choroba i już nigdy więcej nie będą patrzeć na nas z pogardą. Choruję dopiero od roku, a mam już wiele przykrych doświadczeń... Np. byłam z dziećmi w sklepie, akurat zaczynał mi się kolejny rzut- oczopląsy, utrata równowagi i bełkotliwa mowa- ekspedientka sięgnęła po telefon i podejrzewam, że chciała zadzwonić pod 997... Pogarda w jej oczach do dziś mi się przypomina... Albo ludzie rozmawiając ze mną patrzą na moje posiniaczone ręce od zastrzyków, a nie w oczy i z góry zakładają, że to przemoc domowa... Przydałyby się również lekcje tolerancji w szkołach. Ucząc od najmłodszych lat dzieci jakie są choroby i jak trzeba zareagować być może uda nam się zwalczyć to zjawisko niesprawiedliwych osądów! pozdrowienia dla wszystkich SM- owców i ich rodzin! (…)
Umieściłem go całego na stronie mojego Bloga, bo wielu z nas z takim traktowaniem się spotkało. Chciałbym żeby ktoś kto sięgnie po telefon, coś pomyśli w głowie, postawi minę, zastanowił się najpierw czy posądzenia jego są słuszne i czy swoją ignorancją kogoś nie urazi i nie skrzywdzi…  

wtorek, 30 października 2012

            230. Ani to nie było niezbędne, ani godne natychmiastowego wprowadzenia. Chodzi mi tu o In Vitro.
Tyle jest spraw ważnych, godnych i niezbędnych u nas do wprowadzania szybkim trybem, a tu raptem, kilka dni i zaistniał program In Vitro…
Pal licho, że dzieci czekają na adopcję, że są inne programy pozaustrojowego zapłodnienia godne też wprowadzenia. Ze świadomością bycia bezpłodnym, żyje się niewygodnie, ale z  niepłodnością daje się żyć… To nie jest program pierwszej potrzeby…

Co i raz pojawiają się problemy z lekami, leczeniem ludzi z rakiem, po przeszczepach, z mukowiscydozą, rehabilitacją, z SM-em. O Boże nie wiadomo jeszcze z czym… O wiele bardziej wartych specjalistycznych programów, funduszy i leczenia…
- A tu od razu znajdują się pieniądze na kliniki, lekarzy i refundacje… na In Vitro…?

Problem jest gdy zaczyna się ludzi leczyć i … nagle wstrzymuje się program, zabierając nadzieję ludziom, naprawdę walczącym o życie…

Dziecko, w dobie kryzysu to luksus, zwłaszcza to nie poczęte i przez to bardzo kontrowersyjne. Dziwnym się wydaje więc tryb wprowadzenia luksusowego leczenia par którym nie zagraża żadna śmiertelna choroba... 


A jak do tego dojdzie niepełnosprawność, śnieg i lód?

niedziela, 28 października 2012

             229.  Człowiek może prawie wszystko, (co dotyczy jego zdrowia), zaakceptować i do wielu rzeczy się przyzwyczaić. Mój listonosz, z powodu cukrzycy stracił kawałek nogi. No cóż stres, zmniejszenie wartości, głupie myśli - a po dojściu do siebie – podjęcie wyzwania... Proteza, nauka chodzenia i może ewentualnie praca?
Myśli się zmieniają? Człowiek ewoluuje? Myślę że się przystosowuje i dorasta… A może jeszcze i coś więcej??? ;-D

sobota, 27 października 2012

228.  Jak wiadomo, medyczny język angielski różni się znacząco od języka angielskiego potocznego. Wiele nowości i artykułów związanych z SM-em - ze świata medycznego i udostępnionych w Internecie, napisanych jest właśnie w takim języku. Bardzo wielu Polaków, nie zna tego języka, a nawet nie zna języka angielskiego w ogóle, zwłaszcza osoby starsze.
Chcielibyśmy też na bieżąco czytać o tym, co się dzieje w klinikach w Anglii, Australii, Japonii, czy też na przykład w Stanach, tak jak inni chorzy na SM na świecie, a posługujących się z  racji urodzenia w strefie anglojęzycznej, po Angielsku...
Ja prywatnie, to odczuwam w pewnym sensie jako dyskryminację, bo urodziłem się w nie odpowiednim miejscu w nieodpowiednim momencie, i za karę mam utrudniony dostęp do informacji na temat swojej choroby...

Jak macie chwilę to wpadnijcie na tą stronę. Miło mieć przyjaciół… ;-*

piątek, 26 października 2012

            227.  Niekiedy nasz język, wymowa, związana jest z naszą chorobą. Gdy ktoś ma uszkodzony na przykład płat czołowy, zmienia się jego sposób odczuwania, zahamowania, zachowanie. To jest czasem denerwujące, ale to nie od nas już zależy... W takim wypadku, musimy sięgać po nasze niewyczerpane pokłady TOLERANCJI... ;-D
Z innej beczki… ;-D
Nie chciałbym narzekać, ale ostatnio, o tej porze roku, w czasie przesilenia wiosennego i jesiennego, gdy zmieniamy czas. Czuję się bardzo zmęczony i apatyczny. Na wiosnę znalazłem się nawet u kardiologa, na SOR-ze a później w nawet i szpitalu na Neurologii.
To nie był rzut, i nic związanego z chorobą, a jednak czułem się paskudnie i teraz to powraca. Czekam na zmianę czasu, kiedy będę mógł legalnie ;-D, o godzinę dłużej poleżeć w łóżku. To na pewno minie, ale ciągnę już ostatkami sił...

środa, 24 października 2012

             225.  Oglądałem sporo programów naukowych w TV, czytałem także i o tym w prasie… Nastawienie chorego co do skuteczności terapii, optymistyczne podejście psychiczne, wiara że pomoże - wspiera kurację, dojście do zdrowia i jest niezbędna w rehabilitacji. Ludzie pełni optymizmu, życzliwi, weseli, częściej i szybciej powracają do zdrowia niż ludzie wątpiący, nieufni, sceptyczni, czy narzekający i pełni roszczeń.
Tak jak od każdej reguły są i wyjątki ;-D. Ale zazwyczaj tak jest. Na jakiej zasadzie to tak działa? Nie wiadomo. Ale jak ktoś jest czegoś pewny, łatwiej osiąga cel.
Ja, mając przed sobą własny przykład i moje wnikliwe przyglądanie się chorym, przyznaję temu rację. Zgadzam się że pozytywne nastawienie pomaga w osiąganiu celu, jakim by on nie był… ;-D

poniedziałek, 22 października 2012

             224.  Byłem wczoraj u mojej pani Audiolog, z którą żeśmy się nie widzieli już pięć lat. Leżałem akurat wtedy z żoną na jej oddziale w szpitalu. (Podczas weekendu, leżeliśmy nawet razem na jednej Sali!) Wspaniała obsługa. ;-*
Miałem robione badanie i okazało się, że nie odbiegają one za wiele od tych zrobionych pięć lat temu. A więc, mój stan nie uległ pogorszeniu… Jeszcze trochę pożyję… To dobrze, bardzo dobrze… ;-D

środa, 17 października 2012

          223. Dla ciekawości, zrobiłem notatkę,  zebraną z internetuowych wiadomości. Dotyczy ona tego, co znajduje się w tym co jemy. To tylko część. Są środki naturalne, nie szkodliwe, na przykład mom. Ale ciarki  mi przechodzą po plecach gdy czytam co to jest... Jeśli macie trochę wolnego czasu to poczytajcie... 


E100 - E199-  barwniki mające dbać o żywą kolorystykę produktów,
E200 - E299- konserwanty zapobiegające psuciu,
E600 - E699- polepszacze smaku i aromatu.
E300 - E499- emulgatory, zagęszczacze
E900 - E999- słodziki
E951- aspartam może powodować białaczkę i nowotwory węzłów chłonnych.
E338)-kwas ortofosforowy stosowany do napojów gazowanych wypłukuje z organizmu magnez i niekorzystnie wpływa na szkliwo.
Bromek potasu - występujący w chipsach zatrzymuje syntezę testosteronu w jądrach, silnie hamując popęd płciowy u mężczyzn.
E407- wykorzystywany do zagęszczania czekolady, polisacharyd wytwarzany przez żyjące w wodach Europy i Ameryk wodorosty.
E401- wodorost, używany do zagęszczania margaryn.
E120 - tzw. koszenila otrzymywana z suszonych mszyc rodzaju Dactylopius coccus. Używana jest np. do zabarwiania jogurtów.
Uważać trzeba na "produkty niezawierające sztucznych konserwantów". Taka adnotacja oznacza jedynie, że w produkcie nie ma chemii. Ale są inne konserwanty. Najgorsze są jednak konserwanty sztuczne uzyskiwane metodami chemicznymi.  
E270- kwas mlekowy produkowany przez bakterie w żywności poddanej fermentacji.
E202- sorbinian potasu hamujący rozwój pleśni i drożdży.
E250 to azotyn sodu wykorzystywany do konserwowania wędlin. Może wchodzić w reakcję z białkiem, wytwarzając rakotwórcze nitrozoaminy. Mięs z azotynem sodu nie powinno się grillować.
E239 - urotropina produkowana z formaldehydu i amoniaku, środek ochronny przeciw grzybom w serze i rybach. W przemyśle używana jest do usuwania korozji.
E950- (acesulfam K), E951- (aspartam) bądź E952- (cyklaminian sodu). Cukry. Substancje kilkaset razy bardziej słodkie od cukru.
Nanosrebro- Stosowany w bieliźnie sportowej, reklamowany jako środek przeciw potowy , jest 45 razy bardziej trujące niż zwykłe srebro. Niszczy pożyteczne bakterie w glebie i w oczyszczalniach ścieków. U ludzi ma negatywny wpływ na funkcjonowanie wątroby, komórek macierzystych i komórek mózgowych.
Triklosan- ma przede wszystkim negatywny wpływ na funkcjonowanie hormonu tarczycy. Najczęściej stosowana substancja bakteriobójcza, używana niemal wszędzie - w kremach, w pastach do zębów, żelach do golenia, płynach pod prysznic i do mycia naczyń, bieliźnie, obuwiu, gąbkach, ręcznikach, materacach, zabawkach dla dzieci, zasłonach prysznicowych, tkaninach, wężach ogrodowych, ladach sklepowych, blatach kuchennych, deskach do krojenia, nożach, stosowany w laboratoriach, biurach, szpitalach, przedszkolach, jadłodajniach.
Bifenyle PCB- to kolejne związki wykorzystywane i powszechnie zatruwające. Ich główny składnik to brom, kiedyś używany głównie jako dodatek do benzyny ołowiowej. Jednak wraz z odejściem od tego rodzaju paliwa należało wykreować inne masowe zastosowanie tej substancji. Dwubromek etylu zaczęto więc dodawać do pestycydów. Okazało się jednak, że jest to substancja rakotwórcza, że wywołuje mutacje i zatruwa wody gruntowe, dlatego zabroniono jej używania w tym celu. Równie szybko wzrosła liczba dowodów świadczących o mutagennym i rakotwórczym działaniu tego fosforanu.
Rtęć -znalazła zastosowanie w elektryce, m.in. w lampach fluorescencyjnych i neonowych oraz w bateriach, papiernictwie, jako elektrolizer w zakładach produkcji chloru i wodorotlenku sodu, przy tworzeniu wszelkich termometrów, manometrów i barometrów, w stomatologii (amalgamaty), jako grzybobójczy i pleśniobójczy składnik farb i nawozów, jako środek konserwujący w szczepionkach dla dzieci i niemowląt, odkażający w kroplach do nosa oraz płynach do soczewek.
Opary teflonowe - wdychanie oparów polimerowych, powoduje trudności z oddychaniem, przyspieszone bicie serca, dreszcze i bóle całego ciała. Szkodliwe opary związane z PFOA (substancja będąca chemicznym syntetykiem używanym do produkcji plastików, w tym teflonu) wydobywają się także z naszych mebli, dywanów, zasłon, ubrań, jedzenia i rozmaitych opakowań. Stosuje się je najczęściej jako środek impregnujący, zabezpieczający przed poplamieniami lub przed niechcianym przyleganiem. stosowane, gdzie tylko się da.
Nawozy, herbicydy, pestycydy, insektycydy - i tym podobne to jedna wielka tykająca bomba toksyczna. Owoce pozbawione robaków, lepsze plony, zdrowszy dom i bardziej mięsista wołowina to powody, dla których wiele osób skusiło się używać tych toksycznych substancji.
Niestety, na przykład rozmaite owady szybko uodporniają się na ich działanie, zmuszając tym samym do stosowania coraz większych i bardziej "zajadłych" dawek. Powodując wzrost zachorowalności wśród ludzi na raka, powodując upośledzenia neurologiczne i hormonalne, astmę, zahamowanie układu immunologicznego, zaburzenia płodności i uszkodzenia płodu, a nawet zespół nadpobudliwości psychoruchowej (ADHD), chorobę Parkinsona lub autyzm. Przy bezpośrednim kontakcie z takim pestycydem odczuwamy mdłości, migreny, wymioty, trudności z oddychaniem i koordynacją ruchową.

wtorek, 16 października 2012

         222.  Żeby czuć się szczęśliwym uważam, że trzeba być akceptowanym, docenianym, kochanym. Człowiek chory, ten co stracił pracę, czy stary, czuje się zazwyczaj niepotrzebny, odrzucony. Takie jest jego odczucie, nie zawsze zgodne z prawdą…
Takim ludziom powinno się pomagać, zachęcać do walki, dawać poczucie swojej wartości, mówić że bez nich wiedzy nic nie idzie jak powinno. To nic nie kosztuje, bo słowa nie kosztują wiele, ale ile potrafią zdziałać…
Mówmy sobie nawzajem słowa miłe i życzliwe, skoro to tak wiele dla nas znaczy, a tak mało kosztuje… ;-D  

poniedziałek, 15 października 2012


221.  Czy na przykład na Youtubie oglądaliście filmy z udziałem ludzi z SM. O tym jak walczą. Zauważyłem że się przewracają, padają, upuszczają przedmioty z rąk i co? Widać na ich twarzy uśmiech…  Nie płacz, rozpacz, otępienie, lecz właśnie uśmiech i zakłopotanie. Przepraszają,  na każdym kroku… Za kłopot, za fatygę, że coś im się nie udało, że popracują nad tym by było lepiej…
Czy tak działa na ich kamera? Czyjaś obecność? Z własnego doświadczenia powiem że nie… Owszem bywają dołki i irytacja. Zapytania i rezygnacja… Ale jakże szybko się podnosimy i walczymy dalej. Pomimo „podstawiania nóg”, przyglądania na ulicy, tracenia partnera, depresji, utraty pracy…
Zobaczcie ileż w tym jest siły, samozaparcia, mądrości. Jak można szybko i radykalnie zmienić widzenie świata… Jak umiemy się cieszyć z tego ci nam zostało. Doceniania tego co jest. Czasem bezwarunkowo godzić na to co zsyła los. Zachować dystans i śmiać cię z siebie i takich jak my. Czekać na polepszenie, minięcie rzutu, na wynalezienie lekarstwa i dalej rzucać się (czasem na wózku) w wir zajęć, pasji i … pomagania innym…
To godne zastanowienia… Długo nad tym myślałem… Jakieś wytłumaczenie? Nie, tak to już jest z chorymi, tak mamy… ;-*

piątek, 12 października 2012

              220.  Fajną mamy teraz dyskusję na http://www.facebook.com/smwalczosiebie . Rozprawiamy o tym by zjednoczyć wszystkich SM -owców. Z różnych kół, z różnych regionów. Nie wiemy nawet ilu nas tak naprawdę jest. Czym się różnią potrzeby starszego SM –owca od tego co dopiero otrzymał diagnozę. Czym się różnią potrzeby chorego z południa, od potrzeb chorego z północy. Czego potrzebuje chory z wioski odciętej od świata, od tego z wielkiej aglomeracji miejskiej. Fajnie było by zebrać do jakiejś dużej, internetowej bazy danych, na bieżąco aktualizowanej, dane o tych wszystkich ludziach. Spisać skąd pochodzą, od kiedy żyją z diagnozą, jakimi lekami się leczą lub nie. Pod czyją są opieką, czy czegoś potrzebują. Jak żyją, czy i ilu mają członków rodziny, czy pracują… NIP, jakiś kontakt do nich itp. To była by prawdziwa skarbnica wiedzy dla ludzi w jakikolwiek sposób pomagającym chorym z SM –em. (Oczywiście musiałby być jakiś kod zabezpieczający… ;-D)
Jeśli by do tego dodać pasję, życzliwość, chęć niesienia pomocy, wymieniania się doświadczeniami, poczucie humoru jaka panuje na takich forach, Blogach i stronach internetowych… To mogła by się okazać doskonałym miejscem gdzie ludzie chorzy mogli by się wirtualnie spotykać, otrzymać poradę, otuchę od ludzi chorych na to samo co oni. 

czwartek, 11 października 2012

               219.  Właściwie, to zeszłoroczne Postanowienie Noworoczne zostało już wykonane. Brzmiało ono – Będę pisał Bloga. Będą to trzy strony o różnej tematyce.
Na tej stronie – „Moje SM i nie tylko”, dziennie średnio, odwiedza mnie kilkanaście osób. Dla mnie to dużo.
Oznacza, że ktoś tą stronę znalazł i że ona go zainteresowała. To miłe i mnie dowartościowuje. Odwiedzając różne strony zostawiałem przy okazji linki do swojego Bloga.             Byłem odwiedzany przez ludzi z drugiej półkuli, ze Stanów, Kanady, całej Europy. Najwięcej ludzi odwiedza mnie ze wschodu- Rosja, no i Polska, Niemcy.
Nie miałem właściwie takiego planu. No bo jakim cudem w śród tylu setek tysięcy blogów ktoś miałby czytać akurat mego? Szanse są nieduże, a tu… Moje przemyślenia, poglądy, widzenie świata są czytane codziennie, przez pewną grupę ludzi. Znaczy że kogoś zainteresowałem, to mile łaskocze moją „Psyche” Liczba osób wpadająca na te strony się zwiększa, zamiast maleć jak się spodziewałem.
No i jak tu zawiesić działalność?
Blog – „Moje przemyślenia” Czyta codziennie ponad pięć osób, „Moje opowieści i historie” trzy. Ale to w sumie daje już sporą garstkę osób… Komuś sprawiłem przyjemność, zainteresowałem swoimi poglądami, może stałem się bratnią duszą?
Miałem pisać by ćwiczyć umysł, nie dać mu popaść w odrętwienie, sprawić by myślał, pracował, rehabilitował. A tu miłe zaskoczenie, skutek uboczny terapii… ;-D
Dziękuję… ;-*
Będę pisał nadal, może ktoś jeszcze się przyłączy? Nie obiecuję utrzymywać nadal takiego tempa, ale kilka postów na tydzień… ;-D
Od Nowego Roku, postanowiłem obarczyć swój umysł nauką. Będę szlifował swój Angielski. Może przypomnę znane mi jeszcze języki Niemiecki i Rosyjski, którymi posługuję się dość śmiało od dawna? Tak że rok 2013, będzie oznaczał dla mnie rok poligloty.   

środa, 10 października 2012

            218. Zastanawiam się, bo niestety nie jestem teraz obiektywny – SM. Jakbym odbierał teksty napisane przez ludzi chorych, gdybym był zdrowy?
Teraz, czytając wypowiedzi ludzi z SM-em, czasami  mam łezkę w oku. Spoglądam na ich historie i odnajduję siebie. Czasem zazdroszczę im przeżyć, a czasem się wzruszę, czasami czuję złość i irytację. 
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Czy człowiek zdrowy jest w stanie zrozumieć to, co Ci ludzie przeżywają, co im gra w duszy, jakaż przemiana zaistniała, nie tylko w ich życiu, ale w ich psychice? Czy człowiek zdrowy, może zjednoczyć się z osobą chorą na tyle, by poczuć to co ona?
Rodzina, bliscy, przyjaciele, pewnie tak. Ale czy szef, kolega, dziennikarz wie, jakąż mętlik ta osoba ma w głowie?
To jest takie proste niby pytanie - czy człowiek zdrowy, jest w stanie w jakikolwiek sposób zrozumieć osobę chorą, jeśli… Nie potrafi zrozumieć zdrowego, albo mającego inne zdanie - sąsiada, pracownika, kolegę, syna?…     

piątek, 5 października 2012


            217.   Nie wydaje się Wam że taka instytucja jak PTSR, co powinna zrzeszać i jednoczyć ludzi z SM-em, jest zimna, bezduszna i jakaś obca? Taka biurokratyczna machina. Owszem, zbiera i daje różne informacje, ale jest jakaś odległa od ludzi z SM-em. Jakby była z Marsa… ;-D
A my potrzebujemy przecież bliskości. Świadomości że ktoś się naszym losem przejmuje, że możemy liczyć na pomoc, poradę, zrozumienie. - Teraz w tej chwili, bo to taka jest choroba.
PTSR przypomina mi bardziej Fundusz Zdrowia, a on przecież przyjazny ludziom chorym nie jest. Tak to odbieram…
PTSR zbiurokratyzowało się i coraz bardziej przypomina takiego socjalistycznego molocha na glinianych nogach. Myślę że najwyższy czas by zaczęto ją reformować. Jego funkcję zaczynają przejmować inne formy działalności i jak PRSR się nie zmieni, zejdzie na bardzo marginalną pozycję.             Ja  na przykład, w chwili kiedy był już w naszym domu Internet od razu udałem się na tą stronę. Człowiek chory, słaby, leży w łóżku, a oni - pójdzie pan tu załatwi to… Zamiast telefon tu i tam… Jakby byli z kosmosu. Teraz to jakby się powoli zmieniało, ale też są daleko od ludzi. Bo prowincja - to już zagranica stołecznym biurokratom. Ale cóż, może teraz i w takich warunkach tak trzeba… 

środa, 3 października 2012

               216.  Marzy mi się takie miejsce, taka kawiarenka, dla osób chorych na SM. Którzy mają przecież podobne problemy, radości, potrzeby. Na początek może w każdym większym mieście wojewódzkim, a najlepiej powiatowym. Dla tych którzy oswoili się z SM-em, nie drażni ich i nie dołuje, towarzystwo ludzi z SM-em - sprawnych, na kulach, czy na wózkach.
Nie wiem  jednak, czy powinniśmy się odgradzać od innych chorych i ludzi po wypadkach. Przecież łączy nas niepełnosprawność. A i prowadzenie takiego lokalu było by prostsze i bardziej ekonomiczne.
Wiadomo, w pierwszej chwili ludzie z diagnozą takiego towarzystwa nie szukają. Boją się nas, patrząc na naszą niepełnosprawność wyobrażają siebie i to co ich czeka za chwilę... Tak to już jest.            Internet, jest pierwszym medium do którego udają się po poradę. Zbieramy informacje i chcemy być raczej w takiej chwili sami. A potem…  
Człowiek dorasta do spotkań w grupie. Czy to będzie sanatorium, rehabilitacja, czy zrzeszenie.  Tam wymienia się doświadczenia, pogłębia wiedzę na temat choroby, zawiązuje znajomości. Fajnie by było, żeby w takim przyjazny miejscu, spotykały się nawet całe rodziny. Może towarzyszyły by temu jakieś spotkania ze znanymi ludźmi?
W takich warunkach można więcej załatwić i naciskać na odpowiednie władze i instytucje. Nie jesteśmy już anonimowi, a nasz problem przestaje być tabu. Stajemy się partnerami do rozmów, tworzymy lobby niepełnosprawnych…
Hmmm, to chyba byłby dobry pomysł. 
              215.  Kurcze, pada… No dobrze, są rolnicy, leśnicy, grzybiarze, co im sucho… Niech im będzie. ;-D  Trochę mi nie wygodnie, ale i padać też kiedyś musi… Co nie? ;-D
Dostałem propozycję wejścia w struktury zarządu podlaskiego SM-u, od Nowego Roku. Nie podoba mi się to, bo teraz mam spokojną głowę, a to nie jest za bardzo sympatyczna praca. Nawet jak się coś robi z zaangażowaniem, z pasją, to i tak wszystkim to się nie będzie podobać. Tak to już jest. Jak nic nie robisz, to przynajmniej wrogów dookoła ciebie nie ma. Acha, jeszcze trzeba koniecznie narzekać, to się już na pewno wtopi w tłum… ;-D
Byłem w tym tygodniu u lekarza, na kroplówce, basenie, na spotkaniu SM, a dopiero dziś środa. Owocny początek miesiąca. No i koniec września niczego sobie, artykuł w gazecie i Internecie… ;-D Acha i wywiad z żoną dla telewizji z okazji dnia otwartego Opery… Jak nic się nie dzieje to nic, a jak zacznie to… ;-D Ale to nic, przynajmniej człowiek się trochę dowartościował.  ;-D
W tym miesiącu u żony zaczynają się zjazdy na uczelni, ja mam jeszcze dwie wizyty u lekarza w związku z programem i z grupą inwalidzką. Zbieram papiery na pierwszą grupę, może się uda. ;-/
Będzie dobrze… ;-D    

sobota, 29 września 2012

214. Razem ze znajomą z Białegostoku jesteśmy w gazecie!!! 

Białostocka Gazeta Współczesna. Piątek. 28.09.2012r str. 8/9.

Na tą chorobę nie ma skutecznego leku, ale warto robić wszystko aby się jej nie poddać.

Urszula Ludwlczak. urszula.ludwlczak@mediaregionalne.pl

Chcą walczyć o siebie.  

Gdy usłyszeli diagnozę – Stwardnienie Rozsiane, SM. Przeżyli załamanie i depresję. Ale dzisiaj starają się funkcjonować normalnie i pokazywać innym że SM to nie wyrok. Białostoczanie, Helena Makal i Janusz Kulesza żyją z tą chorobą już wiele lat.

Zaczyna się zazwyczaj niewinnie. Zawroty głowy, problemy z widzeniem, utrzymaniem równowa­gi. To mija, ale po jakimś czasie wraca. I wtedy zaczyna niepokoić coraz bardziej. Diagnoza jest szokiem. Bo stwardnienie rozsiane (SM) budzi strach. Tę chorobę trzeba polubić, poznać i zaakcepto­wać. Zmienić światopogląd, wielu ludzi do siebie prze­konać - mówi Janusz Kulesza.

Choroba ludzi młodych.
Stwardnienie Rozsiane jest przewlekłą i jak dotych­czas, nieuleczalną chorobą neurologiczną objawiającą się u ludzi między 20 a 40. rokiem życia. Szacuje się, Ze w Polsce choruje na nią około 40 tys. osób. SM należy do chorób autoimmunologicznych, co oznacza, że układ odpornościowy ludzkiego organizmu atakuje własną tkankę, traktując ją jak obce ciało. W przypadku SM, sy­stem immunologiczny atakuje mielinę, czyli substancję otaczającą włókna nerwowe w mózgu i rdzeniu kręgo­wym. Uszkodzenie włókien (demielinizacja) prowadzi do zaburzenia czynności centralnego układu nerwowego. U każdego chorego na SM mogą pojawić się inne ob­jawy, np. zaburzenia wzrokowe, niedowłady, zaburzenia równowagi i koordynacji ruchów, zaburzenia mowy, zmiany w odbiorze bodźców czuciowych i wiele innych mówi prof. Jerzy Kotowicz, neurolog z Polskiego Towa­rzystwa Stwardnienia Rozsianego.
Dla każdego chorego diagnoza to szok. Ale warto, wbrew stereotypom, nauczyć się z nią żyć. Trwająca właśnie ogólnopolska kampania „SM - Walcz o siebie” ma na celu zbudowanie świadomości że właściwe lecze­nie i specjalistyczna rehabilitacja rozpoczęte na wczesnym etapie choroby, coraz częściej dają szansę na w peł­ni normalne funkcjonowanie.
Janusz Kulesza o tym, że choruje na SM dowiedział się w 1997 r. Bardzo dużo pracowałem, byłem pracoholikiem - opowiada - Czułem się czasem źle, ale myślałem że samo przejdzie. Aż w końcu pogorszyło się na tyle, że zgłosiłem się do szpitala. Miałem naprawdę duże problemy z równowagą zeza, brak czucia w ręce i nodze. W szpi­talu zrobiono mi punkcję, różne badania i po kilku ty­godniach postawiono diagnozę, że to SM. I wtedy okaza­ło się, że choruję już od dawna, tylko ani neurolog ani okulista nie mówili mi dotąd, co mi tak naprawdę jest. Moja choroba prawdopodobnie zaczęła się kilkanaście lat wcześniej, gdy jechałem samochodem i zauważyłem poruszającą się na jezdni górkę. Wtedy Neurolog, po konsultacji z Okulistą i badaniach powiedział, że to nic poważnego, zwykle zapalenie nerwu wzrokowego, że to przejdzie za dwa trzy tygodnie i przypisał tabletki sterydowe. I rze­czywiście przeszło.
Jeszcze rok przed diagnozą Janusz znowu poczuł się. wyjątkowo źle, ale dostał kolejną partię sterydów i obja­wy neurologiczne minęły. W 1997 roku, gdy trafił do szpitala, z każdym dniem pobytu stawał się coraz bardziej niepełnosprawny.
- Do tej pory opowiadam znajomym jak to przyjęto mnie do szpitala chodzącego, a po dwóch tygodniach siostry musiały mnie karmić, żona kąpać, a podróż do łazienki była prawdziwą wyprawą. Zezowałem poza tym tak, że nie tylko ja bałem się na siebie spojrzeć. W ta­kim to stanie przywitałem wpis w karcie przy łóżku, SM. Nie wiedziałem, co to jest SM, to znaczy słyszałem, ta jest taka choroba i tyle. Wtedy nie było takiego dostępu do informacji, jak teraz. Tylko jakieś broszurki i tyle. Marzyłem o kontakcie z psychologiem, który by mnie pod­trzymał na duchu. Najwięcej o tej chorobie dowiedzia­łem się wtedy od innych pacjentów chorych na SM.
Po kilkumiesięcznym pobycie w szpitalu stan mężczy­zny na tyle się poprawił, że wyjechał on z żoną do pracy do Niemiec.
-Tam dopadła mnie depresja. Stałem się nie do zniesienia. Po trzech miesiącach wróciliśmy do Polski, depresja nie przechodziła. Trwała w sumie ze dwa lata, za­nim trafiłem do specjalistów, którzy bardzo pomogli mi i mojej rodzinie z tego stanu wyjść. Brałem leki.
Kolejny rzut choroby pojawił się po dwóch lalach. Ja­nusz znowu trafił do szpitala. - Miałem dużo szczęścia, bo jakieś pół roku potem zadzwonił do mnie ze szpitala lekarz z pytaniem, czy nie chce uczestniczyć w programie lekowym jednej z wielkich firm farmaceutycznych - opowiada. - Miałem brać leki, które były jeszcze w fazie badań, ale mogły za­pobiegać rozwojowi choroby. Oczywiście się zgodziłem. Biorę te leki do dziś, mam nadzieję że będę je dostawał do­żywotnio, bo miesięczna kuracja tym lekiem, który już jest w obrocie, to 2 tys. euro.  odkąd je biorę miałem tylko jeden rzut  choroby i był podczas rocznego wstrzymania przez firmę programu.,
Helena Makal na diagnozę czekała 10 lat, choć przypusz­czenie, że ma SM było wcześniej.
Pierwsze objawy były już w 1991 roku - opowiada. - Pracowałam wtedy jako nauczycielka w szkole podstawowej i gdy się potykałam, uczniowie się śmiali. Mówiłam, te jak będą w moim wieku, to zobaczą jak będzie. Poszłam do lekarza, dostałam leki, sterydy, tak trochę w ciemno, bo dokładnej diagnozy bez punkcji nie można było postawić. Ja nie chciałam jej się poddać, bałam się, że coś pójdzie nie tak, a ja miałam małe dzieci. Choroba postępowała, Helena miała coraz większe zaburzenia równowagi, obijała się o przedmioty, doszły kolejne objawy choroby; oczopląs, podwójne widzenie.
- Najbardziej przykro było wtedy, gdy doniesiono na mnie, że tak się zachowuję, jakbym była w pracy pod wpływem alkoholu. Ale dyrektor, któremu powiedzia­łam o chorobie, potraktował mnie bardzo dobrze. Wysłał mnie na urlop zdrowotny. Wtedy w końcu położyłam się do szpitala. Zrobiono wszystkie badania i potwierdzono chorobę. To był 2001 rok. Po diagnozie pojawiła się ogromna depresja.
- Musiałam przyjmować leki, a potem zmienić swoje po­dejście do życia. Przestać myśleć, że jestem nikomu niepo­trzebna, że nie mam po co żyć - mówi. - Myślałam o dzie­ciach, które nie były jeszcze samodzielne, to dało mi siłę.
Ćwiczenia umysłu i ćwiczenia ciała
Helena miała szczęście, bo nie straciła pracy od razu po diagnozie. Nie chciała iść jeszcze na rentę. Udało się jej pracować jeszcze kitka lat, choć z przerwami na urlopy zdrowotne. Na rencie jest od 2007 roku. - Staram się radzić sobie z chorobą jak najlepiej. Chodzę na basen, siłownię, rehabilitację. Staram się utrzymywać w formie, co jest bardzo ważne. Chociaż problemy z porusza­niem się mam. Mogę przejść 20 metrów bez kuli, dlatego wo­żę ją zawsze samochodzie. W domu używam balkonika, któ­ry dzięki półeczce pomaga mi donieść z kuchni do pokoju . kubek czy talerz z zawartością. W rękach bym nie doniosła.
Helenie udało się dostać do tego samego programu lekowego, co Janusz, więc za leki spowalniające rozwój SM nie musi płacić. Ale są jeszcze inne, które pomagają na spastykę mięśni, nietrzymanie moczu poprawiają krąże­nie. - Po każdym rzucie choroby czuję, że ona postępuje. Ale dzięki lekom taki rzut jest raz na trzy łata, a nie trzy razy w cią­gu roku, jak to było w momencie, gdy przez rok nie dostawaliśmy leku. Cieszę się, jestem w grupie która dobrze go toleruje, bo niektórzy wypadają z tego powodu z programu.
Janusz po diagnozie był w Niemczech, pracował też w Holandii. W Białymstoku pracował jako pracownik gospodarczy, w pralni chemicznej, w ogrodnictwie. Ale pracę stracił, poszedł na rentę.
- Musiałem coś ze sobą robić. Zacząłem uczyć się obsługi komputera, grafiki. Potem udało mi się znaleźć, niestety na krótko pracę w studiu graficznym. Zacząłem też uczyć się języków, angielskiego, niemieckiego. To bar­dzo dużo mi dawało, mogłem ćwiczyć pamięć i umysł.
Bo problemy z pamięcią po drugim rzucie były i to spore. Zdarzało się, że Janusz szedł do sklepu i zapominał co miał kupić, choć były to tylko dwie pozycje.
- To było bardzo traumatyczne, stałem na środku sklepu i nie wiedziałem, co ja tu robię. Bałem się że stracę pamięć, zacząłem więc tworzyć drzewo genealogiczne,  archiwum rodzinne, spisywać różne historie. Prowadzę swojego bloga. Do ćwiczeń umysłu doszły też ćwiczenia ciała.
- Zacząłem chodzić na siłownię i na basen, cały czas sta­ram się być aktywny - opowiada. - Z żoną chodzimy na spa­cery, choć ja mogę przejść maksymalnie do 5 km. Na co dzień poruszam się trzykołowym rowerem lub samochodem z au­tomatyczną skrzynią biegów.
Ćwiczyć musi cięgle. Gdy zrobi sobie kilkumiesięczną przerwę, objawy powracają, gorzej chodzi i zaczyna znowu zapominać. Jednocześnie nie może się męczyć i denerwo­wać. Cały czas szuka sposobów na radzenie sobie z chorobą. Prawa ręka i noga są już właściwie niesprawne. Dlatego Ja­nusz np. goli się czy myje zęby obiema rękami.
- Zwykła szczoteczka musi mieć grubą rączkę, albo uży­wam elektrycznej - opowiada. - Na ile jeszcze mogę, ak­tywnie pomagam w domu. Gdy przeszedłem na rentę, stałem się gospodynią domową”. Teraz to żona zarabia na dom, a ja sprzątam, piorę, gotuję. Odkryłem w sobie pasję gotowania, próbuję różnych kuchni świta, eksperymentuję.
I Helena i Janusz przewartościowali swoje życie, nie liczy się to, aby mieć, ale życie. Jak najpełniejsze.
Taka akcja jak „SM – walcz o siebie jest niezmiernie potrzebna. SM jest nadal tabu...Jesteśmy normalnymi ludź­mi, mamy rodziny, potrzeby, zainteresowania. Jesteśmy mimo tej choroby optymistami. Potrzebujemy tylko zrozumienia naszych ograniczeń i szansy na normalne życie. Bo na leki przeciwko SM musimy jeszcze poczekać. Choroba nadal jest nieuleczalna - zaznacza Janusz Kulesza.