Łączna liczba wyświetleń

środa, 3 grudnia 2014

         490. Podjąłem wyzwanie. – Znaleźć pracę do świąt… Do świąt to nie wyjdzie, ale jeśli lekarz medycyny pracy mnie dopuści, to od nowego roku być może będę pracował. ;-)
Przydały by się pieniążki, oj by się przydały. A skoro czuję się nie źle to dlaczego by nie spróbować?... Dam radę!!! A jak nie? To set la vie… Zycie trwa dalej. ;-)

sobota, 8 listopada 2014

           489. (…) „Jedni patrząc przez okno widzą piękny ogród a inni brudną szybę” (…)
Ładny widok - a myśli... Wielu ludzi takowe ma... Ludzi którzy nie żyją by mieć, ale po to by cieszyć się z tego co los im daje...
Mieć zdrowie, mieć pieniądze i być szczęśliwym - to sztuka… Znacie kogoś takiego kto nie narzeka???... 
Nie mieć zdrowia, nie mieć pieniędzy i umieć cieszyć się z życia - to przewartościować poglądy o 180 stopni... Kto to umie, ten szczęśliwym umrze...  
Czasem ludziom los zsyła tyle że i koń by nie udźwignął – tym ludziom trzeba pomóc się pozbierać. To smutne żyć ze świadomością że ktoś ma gorzej niż my... Spróbujmy chodź troszkę poprawić świat, by ten ktoś poczuł że nie jest sam... Nie chodzi o to by mu dać, ale by z nim być…  

Chyba to było by tu na temat...   Zapraszam...

piątek, 7 listopada 2014

               488. Oj ludziska, ludziska… Próbuję się skupiać i uczyć się angielskiego, ale jak zajrzę na portale gdzie i Wy jesteście, się zapominam i czytam, dyskutuję, piszę głupoty, albo bardzo mądrze doradzam… ;-) Chcę przez to powiedzieć, że jak mnie nie ma TU, to jestem gdzie indziej… ;-)
 

poniedziałek, 20 października 2014

              487. Często słyszę, weź "to", ma świetne recenzje, podobno pomaga, sąsiad bierze i… Tylko kochani/e bez przesady!!! Wiecie przecież jakie są statystyki i ile wydajemy kasy na leki tylko dlatego że są reklamowane przed ciekawymi programami w TV..?.
2/3 tego chemicznego chłamu jest nam nie potrzebne. a ludzie kupują, kupują, kupują... Od sraczki, na sraczkę, przeciw spaniu, na spanie, od stawów, na stawy i... Kto to odpowiada, za ten mętlik w głowie zostawiany przez firmy farmaceutyczne...?
Owszem mam ochotę spróbować, bo i czasem źle mi się śpi, sąsiad wkurzy, dostanę sraczki, ale po co? Jak się ma organizm w normie, to sam zwalczy -
- i sąsiada i bakterie w żołądku i inne. Poza tym jest czosnek by nie dać się infekcjom, gimnastyka by nie dać się jesieni i braku słońca... Można sobie pogadać na forach, ale to tylko część jest nam niezbędna, reszta to wyciąganie z naszej kieszeni i tak skąpych zasobów... Nie dajmy się zwariować...!
Grube, starsze babcie domagają się od lekarzy coraz to nowych dawek tabletek, a wystarczyło by w czas zacząć mniej żreć, spacerować, ćwiczyć, mniej spożywać czekolad, tortów i innych tłustości... Teraz jest już za późno... Wnuczek nie zjadł, ja to zjem… Ha... Któż tego nie zna???  ;-)
Ja będąc chorym na SM czuję się świetnie, bo nie daję się modom i wiem kiedy powiedzieć nie, już dość i tobie nie radzę... Więc? Przestańmy żyć nerwami innych. Zacznijmy żyć dla siebie – bawmy się, grajmy w koszykówkę, w nogę, idźmy popływać, pospacerować. Przestańmy z nudów zajadać stres sąsiada… 
Bo to dlatego że żyjemy jak nam każą media - brak nam kasy, czasu, zapału, zdrowia… Myślmy czasem sami i nie dajmy by naszym kosztem ktoś zarabiał miliony… Ot co... ;-)

niedziela, 19 października 2014

           486. Od kilku lat, gdy to podjadamy, nie wiemy co to witaminy i suplementy, a czujemy się świetnie mając doskonałe analizy i prześwietlenia... Orzechy, suszone owoce, ziarna itp. nieco u nas rozdrobnione i zalane miodem... Jak ktoś nie ma przeciwwskazań - polecam. Akurat świeżutko zrobione.




Jeszcze coś z komentarzy ze strony internetowej gdzie się tym miodkiem pochwaliłem... 
... - Wiecie, jadałem też takie mieszanki jak "Studenckie" ale jak zacząłem sam robić takie z pestkami, ziarnami, gojami, figami, siemieniem i różnymi orzechami z miodem (jest tych różności z ponad dwadzieścia) zauważyłem różnicę. Nie podjadam między posiłkami i waga się "trzyma", gdy słyszę o składnikach różnych diet, kuracji, to ja to mam codziennie. Podśmiechuję się pod wąsem, bo to co robię kosztuje grosze w porównaniu z mieszankami z internetu, ziołowych sklepów, czy aptek, a jest smaczne i zawiera więcej różnych cudów natury z babcinej apteki.
... - Dodając jeszcze jabłko, cytrynę banana, czy też inne rzodkiewki, bazylie z warzywniaka, czuję że mam wszystko co potrzeba mojemu organizmowi. Naprawdę wyniki mi się poprawiły. Nie potrzebuję też magnezu, który jadłem po kilka tabletek dziennie. Do tego jem wszystko w małych ilościach, unikam stresu jak tylko mogę, ćwiczę sporo i pływam i czuję się lepiej niż dwadzieścia lat temu. Tysabri już z pół roku nie biorę i żyję. Rzutu już dawno nie miałem, więc tak będę trzymał... Każdy ma swój sposób na ten cholerny SM ja mam taki.
...- Jeśli ktoś myśli żem bogatym jest, to powiem że jestem jak większość z nas. Mam 1 grupę, rentę rolniczą, ale też i wiele optymizmu i umiem się zakręcić koło siebie. W tym najważniejsze, że mam rodzinę i w niej oparcie... Ot znowu się rozpisałem, ale jak ktoś świeżo zdiagnozowany przeczyta te słowa, to może zobaczy że mimo górek i dołków idzie żyć z tą chorobą i że ta diagnoza to nie koniec świata, mimo naszych humorów i upadków... Trzymajcie się!!! Wiele trudnych chwil miałem, ale teraz jest już dobrze. Dzieci pokończyły studia, układają sobie życie. My mamy co jeść, gdzie mieszkać i jesteśmy zadowoleni z tego co mamy... Pa... ;-*


Może jeszcze kilka wpisów, wypocin z postów na stronach internetowych... ? 
   - A. J napisala.... K...  dla mnie to nie brzmi jak moje początki ataków paniki. Osobiscie doradzam isc do lekarza jak najszybciej i wziac jakieś delikatne antydepresanty. Wiem ze pewnie spotkam sie tu z krytyką ze namawiam od razu do leków ale uwierz mi krzywdy ci one nie zrobią zwłaszcza ze masz póki co to wszyscy w delikatnej formie a dzisiejsze antydepresanty to nie sa "psychotropy" które zryja ci banie tylko delikatne srodki ktore pobudza twoje endorfinki i tyle. Pobierzesz pare miesiecy i odstawisz bez problemu uwierz mi. Nie uzaleznisz się. Ja soe bardzo tego bałam i do bardzo pozna wierzylam ze sama to pokonam. Niestety to nie jest czasami mozliwe w końcu dopadło mnie tak ze bałam się złapać za klamkę zeby otworzyć drzwi i wyjść na zewnątrz przed dom i gnalo mnie do toalety wtedy juz bieglam do lekarza po antydepresanty. Dostałam biorę 3 miesiąc i mysle juz o powolnym odstawieniu.
      - I dostałem natchnienia, zacząłem pisać pisać i pisać... ;-) 
... -Cieszą się że Was tu mam... Wiele rzeczy o których tu czytam - przerabiałem. A.J.  ma sporo racji... Jednak boimy się chodzić do psychologa, psychiatry, bo to oznacza wstyd, naszą słabość - a to nie prawda. To mówi o naszej sile przedstawienia się stereotypom, o naszej mądrości i zaradności. O tym że potrafimy walczyć. Zanim się zdecydowałem pójść do psychiatry i psychologa zmarnowałem kilka lat i zraziłem do siebie wielu znajomych. Nie popełniajcie moich błędów...! Wiele mądrości tu można spotkać, poczytać jak sobie można poradzić z trudnościami... A najważniejsze tu jest to, że ta mądrość wychodzi z Waszych doświadczeń i chęci pomocy... Jesteście wspaniali ;-*
... - Jeden z moich neurologów powiedział - Panie Januszu, pan jest specjalistą od swego SM - u. Pan wie co panu potrzeba, a ja tylko od tego by panu pomóc... Muszę dodać, że chorowałem już wtedy z dziesięć lat... To dobry lekarz... Niestety, nowo zdiagnozowany takich specjalistów nie miałem... ;-( Jeden krył przede mną na co choruję by mnie nie stresować - może to i dobrze... Drugi chciał tylko na mnie zarobić... Ale inny zadzwonił do domu i spytał czy chce uczestniczyć w programie klinicznym... Więc ogólnie... Nie jest źle... Mam szczęście do specjalistów i nie muszę wydawać kasy... Trzeba wiedzieć co się chce i trzeba do tego dążyć - szukać. Czary - mary na mnie nie działają... Szkoda, bo inni są zadowoleni. Wiara czyni cuda, ale nie u mnie  

piątek, 10 października 2014

             485. Co sądzicie o Eboli?    Czy epidemia ogarnie cały świat? Jeśli ucieknie z pod kontroli to czarno widzę… Bardzo czarno… W średniowieczu na epidemie zmarło miliony ludzi, teraz mogą być miliardy... ;-(
 
          484. Odpisałem na blogu na pewien post, ale tak mi się dobrze pisało, że wyszło tego dużo… Myślę więc, że skoro mam Bloga, poproszę o przeczytanie tego tekstu na nim… ;-)

(…) Jan ma rację ale w pewnym sensie... To nie tylko firmy farmaceutyczne, ale cały świat jest taki. Cywilizacja, miliardy ludzi których trzeba wyżywić, farmy, fermy, samoloty, konserwanty i wszyscy chcą żyć łatwo lekko i przyjemnie... To sobie się przyjrzyjmy i z czego dobrowolnie możemy zrezygnować...? Tak jest nam dobrze... Zdajemy sobie sprawę z tego że żyjemy w ciągłym zagrożeniu, ale się na to godzimy... Co z tego że kilka osób zechce coś zmienić...? Wysyła się ich na margines i niech sobie żyją jak chcą, a reszta dupa w garść i żyje jak ogół... Komu się chce ćwiczyć, zdrowo odżywiać, jak ciągle brak czasu, kasy, kąta? A temu brak czasu, kąta, zdrowej żywności, bo wszyscy chcą żyć jak media, sąsiedzi wskażą... To jest życie w grupie, społeczeństwie, a człowiek stadnym jest... Więc żeby coś zmienić, to nie petycje, poprawność polityczna i zmienianie czegoś - ale trzeba dać przykład i zacząć siebie zmieniać... Zobaczcie, kto ćwiczy po 12 godzin w tygodniu, nie je tego, owego bo zgromadzi tłuszcz, je warzywa owoce i garstkę mięsa? Kto ucieka gdy widzi stres, nerwy, nienawiść...? Ja... I dobrze się czuję... A jak na mnie patrzą ludzie? Dziwak, oryginał, Niby biedny, a na taką ekstrawagancję ma pieniądze... Itp, itd... Ja nie patrzę na sąsiada, ale robię to co mi jest dobre. I to jest zaleta tej cywilizacji w której żyję... Naprawdę wielu ludzi żyje tak by nie wyróżniać się dla świętego spokoju, dla kogoś. Nie dla siebie, własnego zdrowia i przyszłości... Życie nie podsuwa nam jednego wariantu na przeżycie w godności, ale tych wariantów jest masa i tylko wybierać, wybierać... ;-) Tak jak ja postępuję, mogą i moje dzieci, nie jestem nikogo służącym. Ptaki wylatują z gniazd. Jedno zwierzę z głodu zabija drugie. Taka jest ewolucja, trzeba zaakceptować to, że życie nie jest bajką, ale ciągłą pracą, wyrzeczeniami, wyborem... A tym co człowieka wyróżnia jest sumienie, chęć niesienia pomocy zagłuszana przez to co związane jest z cywilizacją... Trzeba się wsłuchać w siebie, konsekwentnie ku temu podążać, a będziemy szczęśliwi w dniu śmierci...  Tak uważam... Narzekanie nic nie da... Ktoś pomoże albo i nie. Wszystko więc jest w naszych rękach. Jak coś nam nie odpowiada zmieńmy to, zapłaćmy temu kto to potrafi, wspierajmy, albo sami zacznijmy od siebie dając przykład... (…)

czwartek, 2 października 2014

              483. Miałem iść do szpitala, bo mieli mi kruszyć laparoskopowo kamień w nerce, ale kamienie się zmniejszyły… ? Czyżby to było wynikiem brania Hinduskiego leku na kamienie nerkowe „Cystone”? Hmmm… Mam wizytę u lekarza dopiero na wiosnę, ale by były jaja żeby się rozpuściły!!! ;-)

czwartek, 25 września 2014

              482. …Nie wiem… Chyba nie chwaliłem się tu moimi grafikami które powstały zaraz po diagnozie. Odzwierciedlają one mój stan umysłu po tym, jak dowiedziałem się na co choruję…
Te trzy prace zwą się „Tryptyk”… Teraz po latach myślę że przydała jeszcze jedna grafika do tej serii, czyli  - „ Codzienne życie mimo choroby”... Bardziej optymistyczna… Bo jednak udało mi się w końcu odbić od dna… ;-)



środa, 24 września 2014

                481. …Spytałem poprzez Internet ludzi – (…) „Nie wydaje się Wam że częstotliwość rzutów zmniejsza się z długością chorowania, wiekiem?... To mnie ciekawi, bo wielu osobom z mego kręgu częstotliwość rzutów, maleje. czy to od leków? ” (…)
Odpowiedziano mi mniej więcej w ten sposób –
– Częstość rzutów nie tyle zmniejsza się z wiekiem, tylko i większości SM zmienia postać. Po latach choroby w postać wtórnie postępująca kiedy nie ma rzutów tylko stopniowe nasilenie objawów które juz sie cofają tak jak na początku po rzutach
  Popieram z wiekiem są na pewno lżejsze i szybciej się wycofują, tylko że trzeba szybciej reagować bo organizm jest słabszy i ma mniej siły do regeneracji ale da się żyć…
  Podobno u dzieci i młodzieży SM jest bardziej agresywne. U staruszków jest łagodniejsze... 
  Podobno zależy jaki rodzaj sm-mu mamy...
Nie mam rzutów już kilka lat… Choroba raczej się wstrzymuje… Czy to zmiana postaci choroby, czy brany przeze mnie kilkanaście lat lek „Tysabri” wstrzymuje postęp choroby?... No nie wiem… Ważne, że nie mam rzutów i SM jakby zapomniał o mnie!!! Jednak szkoda, że to co mi pozostało, nie pozwala mi na normalne życie z zatrudnieniem, wypłatą, bez tej SM- esowej „Pani” która może się w każdej chwili odezwać i powalić znów na ziemię…
Jednak pocieszam się myślą, że było by chyba przecież gorzej gdybym miał jakiegoś raka, czy chorobę jeszcze straszniejszą jaką jest niezaprzeczalnie i SM…?  Trzeba się cieszyć z tego co jest, bo mogło by być jeszcze gorzej… ;-)

poniedziałek, 22 września 2014

              480. Tak sobie myślę, bo to i choroba, wiek odpowiedni do podsumowań… Czy jestem zadowolony z mego życia…? Jak najbardziej... Jestem szczęściarzem któremu sprzyjało przeznaczenie. I to nie chodzi o to, że zachorowałem na tą ciężką chorobę, że przeżyliśmy moją depresję, ale że umiałem walczyć, wyciągnąłem wnioski i nauczyłem się żyć z tym co mnie spotkało…
Teraz gdy zostaliśmy sami, po tej ciężkiej nerwowej harówie. Po odchowaniu i wykształceniu dzieci. Po szpitalach, dorabianiu się, zarabianiu na mieszkanie meble, auto… Kochamy się z żoną jak zaraz na początku naszego związku… To piękne.
Spełniamy nasze marzenia, plany które nie dane nam było onegdaj spełnić. Snujemy rozmowy o naszej przyszłości i o tym co niechybnie przyjdzie. Tak prędzej czy później, ale przyjdzie…
Jest pewien rodzaju strachu, ale jesteśmy spełnieni, zadowoleni, i zdajemy sobie sprawę że przeznaczeniu nie umkniemy. Przeznaczenie nas połączyło, założyliśmy rodzinę, wychowywaliśmy dzieci, dorabialiśmy się, zestarzeliśmy i trzeba zaakceptować to co niechybnie przyjdzie.
Nie, nie będziemy na to czekać. Nie ogarnia nas strach. Ale nie uciekamy od tego, nie wypieramy z naszego umysłu, bo TO jest nieuniknione.
Robimy plany, żyjemy spokojnie, tak na ile nas stać, ale już nie „szalejemy”. Nasze marzenia przeszły teraz na nasze dzieci, potem przejdą na wnuki… Nie młodniejemy przecież, ale też i pożyjemy jeszcze… Śmiejemy się czasem z innych, co zapracowują się, dla idei, wchodzą w układy, zbierają, cieszą kasą, a są w naszym wieku…
Ale czy to nie do czasu? Czy będą żyć wiecznie? Zabiorą majątek, znajomości do grobu? Nie umrą rankiem na zawał, nie zachorują i świat zacznie im się walić…?
Naszą mądrością, jak ktoś chce, się dzielimy chętnie, ale nic na siłę, nie narzucamy naszego zdania innym , bo każdy przecież jest inny… Zresztą i my uczyliśmy się na błędach mimo że nas ostrzegano… Takie jest życie… Teraz jest czas na spokojne przeżywanie tego cośmy dokonali. No bo kiedy? Jak zostaniemy staruszkami i już na nic nie będziemy mieli siły? 

niedziela, 14 września 2014

              488. Pisałem wcześniej, że nie dlatego jesteśmy mniej aktywni, nie dbamy o wygląd, mamy gorsze dni - bo się starzejemy. Ale starzejemy się - bo zaczyna nam być wszystko jedno, nie dbamy o kondycję, nie chce nam się pograć w tenisa piłkę…
Ludzie aktywni, którym coś się chce, są weselsi, żyją w komforcie o wiele dłużej…
A gdyby tak pójść dalej? …Sex…?
Czy naprawdę mamy mniejsze potrzeby niż w młodości? Zużywa nam się, zmydla? Uważam że nie. Gdy mamy -naście lat, -dzieścia, nasze hormony są pobudzane przez zalotne spojrzenia koleżanek z klasy. Wzrok przez krótkie spódniczki, obcisłe stroje, piękne ciała…
Później gdy przekraczamy -estkę, -siątkę, rodzą nam się dzieci, wygląd nam się zmienia, hormony nieco słabną. Następnie mówi nam się że czas na wygodę - stare rozciągnięte dresy i swetry, długie spódnice, stroje zakrywające wszystko co nas onegdaj rajcowało, czy prozaiczny, ciągły brak kasy… A o bieliźnie nawet już nie wspomnę…
Dzieci mówią gdy rodzice się całują – „a feeee”, a gdy zobaczą coś jeszcze, że to takim starym nie przystoi, że to domena „nas” młodych… Przyzwyczajamy się do tego aż…
Przychodzą nam myśli, że mamy coraz więcej lat i seks który nam sprawiał tyle satysfakcji i radości staje się wspomnieniem… U mężczyzn taki wiek nazywa się „głowa siwieje d… szaleje”, u kobiet „lata lecą a w krok nic”…
Zastanówmy się czy wina leży w nas, czy społecznym nastawieniu, czyli – „syndromie podeszłego wieku” Moim zdaniem to wszystko jest socjologicznie z góry ustawiane przez konserwatywne społeczeństwo.
Dlaczego osobom po czterdziestce, pięćdziesiątce, sześćdziesiątce nie wypada partnera zaczepić, spojrzeć zalotnie, poflirtować? Dlaczego nie poświntuszyć, odkryć w domowym zaciszu to, co jest przez cały czas zakrywamy.
W pracy, ulicy, na basenie, kilkudziesięciolatki widzą zgrabne, ponętne odkryte ciała. Tworzą się marzenia do… - momentu gdy wracamy do partnera z „wałkami na głowie”, w rozciągniętych dresach, piwem w ręku, z „robótkami” w dłoni…
No i co?
Spragnieni, podnieceni, z „kurwikami” w oczach i „namiotem w spodniach”, albo „kisielem w majtkach” stawiani jesteśmy przed… Socjologicznym widokiem ukształtowanym przez sąsiadów, tłum, media - czyli stateczne matrony z godnie podniesioną głową, szczelnie zakrywające to, czym jeszcze mogły by podniecić partnera, albo gościa z brzuszkiem któremu nic się nie chce oprócz oglądania sportu, jedzenia golonki i picia piwa… Wszyscy winni, ale nie my!!!
Ja powiem tak – „co mi stanęło na ulicy, obwisa na sam widok w domu”…
Mam wrażenie, że to dlatego są zdrady, skoki w bok, kochanki, wyjścia na tańce, albo pubów. Bo do domu już nie ciągnie nas to, bez czego nie mogliśmy jeszcze kilka lat temu wytrzymać…
Zastanówmy się nad tym, zanim stanie się nam wszystko jedno, albo zacznie nam się rozsypywać związek… ;-)

sobota, 13 września 2014

              479. Technika poszła do przodu. Kiedyś co było fantastyką, staje się rzeczywistością… Dla bogatych, ale rzeczywistością… Kiedyś samochód, telewizja, samoloty były tylko dla bogatych, a teraz? Cyborgi, bio - sensoryczna technologia tworzy się na naszych oczach… Cieszę się że żyję w takich ciekawych czasach…
Tak, są wojny, terroryści, ale dla prymitywnych osobowości. Dla nas NORMALNYCH ludzi, ciekawych świata, oglądających programy na Discovery, filmy na których trzeba myśleć - to raj na ziemi… Jestem szczęśliwy!!!
Mimo że mam problemy, jestem chory, to jakoś sobie radzę. Jestem otwarty na świat, nowości, optymistycznie patrzę na rzeczywistość. Stoję po środku, nie czerpię ze skrajności. Zamiast rozpamiętywać, nienawidzić, widzieć czarne i szare, wolę kochać i patrzeć na świat przez „różowe” okulary.
Ten film który, polecam do obejrzenia, mimo że mój angielski jest raczej „słaby”, uważam powinni obejrzeć wszyscy… Są tam obrazki, coś niecoś można zrozumieć nawet nie znając języka. Zrozumiałem z niego, że jak się chce to można, tylko trzeba być optymistą. To co teraz wydaje się być dalekim, za chwilę nadejdzie. Jeśli nie dla nas, to na pewno pomoże naszym dzieciom, wnukom… ;-*  

poniedziałek, 8 września 2014

          478. No cóż, odpowiedziałem na jakiś post na facebook –u, że bawię się życiem i nie biorę go za poważnie - bo i tak w każdej chwili się może skończyć. Moje życie dzięki temu jest tak ciekawe i barwne jak mało u kogo z sąsiadów... Jestem szczęśliwy mimo moich chorób, problemów i niskich dochodów. Nie mam wpływu na to co się dzieje na świecie, więc po co się denerwować...
Trza się dostosować i cieszyć z tego jakim jest się mądrym człowiekiem, zapobiegliwym, przewidującym... ;-)
Dziś zmarła bliska mi osoba na raka... Czy w ogóle mamy jakiś wpływ na swoje życie... ? Co ma być to będzie, a jak będzie przez chwilę pięknie, to należy się tylko cieszyć i korzystać, bo to i tak długo nie potrwa... Długo to rzecz względna...
Mimo mego SM- u, czekającego mnie zabiegu na nerce itp, itd, cieszę się że mam kochającą żonę, wspaniałe dzieciaki, i mamę która jeździ jeszcze rowerem... Kurcze, jakim jestem szczęściarzem, nie każdy ma takie chwile spełnienia w życiu jak ja... A może zapracowałem na to? Bo takim świrem jak ja to mało kto jest... ;-)))
(…) ”Ludzie nie dlatego przestają się bawić, bo się starzeją, ale starzeją się bo przestają się bawić”(…) Tak i nie tylko... Ta sekwencja się ciągnie długo, a sens jest ten sam... Starzejemy się przez zaniechanie tego co robiliśmy do tej pory. Obserwujemy sąsiadów, filmy, czasopisma, zamiast zaufać swemu instynktowi i dać mu myśleć - że jest się dalej silnym, młodym ślicznym, zdrowym... Czytałem o tym w mądrej psychologicznej książce i obserwując siebie, widzę tu wiele racji...
Wiem co piszę, bo miałem do wyboru albo użalać się nad sobą i czekać na śmierć, albo wziąć siebie za mordę i iść do przodu mimo kłód, kopniaków i dołków zastawianych przez życie...
Podjąłem mądry wybór, bo dzięki temu uważam się za szczęściarza, który jeszcze chodzi, planuje, a nawet spełnia z powodzeniem marzenia... Jestem dalej na to samo chory, mam mieć ten zabieg, ale co tam… - Co nas nie zabije to wzmocni... ;-)))

niedziela, 7 września 2014

              477. Chory, jego samopoczucie, a partner i jego myśli…
Uważam, że lepiej mówić partnerowi o swoim samopoczuciu, swoich przemyśleniach, dopuścić go do siebie powiedzieć co się czuje, otworzyć się, bo lepsze to, niż milczeć i cierpieć w samotności… Druga strona nie jest jasnowidzem i nie musi wiedzieć, że jest nam źle z tym co nas spotkało, że zachowujemy się czasem inaczej niż byśmy chcieli, że potrzebujemy wsparcia, sympatii, rady, czy po prostu wygadania. To może być najlepszym rozwiązaniem dla obydwu stron.
Nawet nie wiecie, jak mogą się różnić myśli bliskich osób… Człowiek może być smutny i mieć wszystkiego dość, czyli być w dołku, a wygląda jakby był zły na wszystkich i na wszystko…
Ludzie otwarci, nie zatrzymujący tylko dla siebie swoich myśli, spostrzeżeń, mają lżej… Naprawdę…
Proszę skorzystajcie z mojej rady i uśmiechnijcie się, powiedzcie miłe słowo, przyjmijcie do siebie drugą osobę ze wszystkim z czym Bozia go stworzyła, zaakceptujcie, rozmawiajcie, a wasze życie się zmieni tak jak i moje, gdy zrozumiałem że moja depresja to choroba wszystkich dookoła mnie… A dotarło to do mnie właśnie po serdecznych i szczerych rozmowach… 

sobota, 6 września 2014

             483. Trochę się zestresowałem i wpadłem w lekką panikę gdy wczoraj pojawiła mi się krew w moczu… Od rodzinnego dostałem skierowanie na SOR. No cóż, już w poczekalni doszedł do tego ból w przewodzie nerkowym i odetchnąłem… Znajomy ból – kamień…
Spory ten kamień i umówiłem się (jeśli go wcześniej nie wysikam) na laparoskopowy zabieg usunięcia go z nerki. Od kilku lat, wiem że mam spory kamień w nerce i mam go już dość. To tak jak bomba zegarowa, w każdej chwili może ruszyć i… Albo będzie dobrze, albo będzie źle… ;-)
Jasne, boję się, ale będę miał już i czysty pęcherz, (miałem w grudniu zabieg), czystą jedną nerkę i zostanie mi już tylko jeden kamień w drugiej, ale mniejszy i może kiedy się ruszy urodzę go bez problemu… Może…
Lekarz na SOR- ze, był bardzo zmęczony, od środy na dyżurze i został jeszcze poproszony o Cd… Więc? Ja mu współczuję, bo facet funkcjonuje na zwolnionych obrotach, a robi zabiegi, opiekuje się ludźmi na oddziale i jeszcze ten SOR… Dupa zimna… Ten system jest chory!!! Tak być nie ma prawa, Kiedyś to wybuchnie i smród będzie co nie miara… No tylko ludzi szkoda, bo NFZ żałuje pieniędzy i dla lekarzy i dla pacjentów, no bo to wszyscy przecież kombinatorzy, oszuści i złodzieje… A może tak poszukać ich u siebie szanowni państwo z NFZ?
Morał? Żeby chorować trzeba mieć dużo siły, cierpliwości, wyrozumiałości i być zdrowym, bo inaczej to du… zimna… ;-) 

poniedziałek, 1 września 2014

               476. No, już jestem… ;-)
„Wsparcie osób z rzadko występującymi niepełnosprawnościami i niektórymi niepełnosprawnościami sprzężonymi w wieku 45+ na rynku pracy”. Tak nazywał się obóz w którym uczestniczyłem. Organizowała go Fundacja Aktywnej Rehabilitacji (FAR).
No cóż, byłem pełen obaw. Nie wiedziałem za dobrze co, jak i po co… Po przyjeździe patrzyłem wokoło… Tylu „wózkowiczów”, czy mnie to nie zdołuje, czy będę umiał się zachować?
Nikt nic nie wiedział, jaki będzie program, co będziemy robić…
            Czy to tajemnica??? …
            …


Po dwóch godzinach czekania na korytarzu na zakwaterowanie w hotelowych pokojach i „wstępnym” poznaniu swoich „współtowarzyszy niedoli” nieco nabrałem pewności siebie. To równi, tacy jak ja, nieco zagubieni, ale chcący coś zrobić ze swoim życiem ludzie…  
            Zobaczyłem i poznałem trenerów prowadzących zajęcia, wolontariuszy, którzy, mimo że to nie był ich pierwszy taki obóz, też przejawiali lekkie objawy stremowania i też rozglądali się dokoła poznając i rozmawiając z uczestnikami. Byli ciekawi co ich spotka, jacy będziemy, jaka to będzie grupa?
            Moje obawy szybko się rozwiały. Mimo pewnych niedoskonałości dotyczących organizacji, reszta, czyli szkolenia, pogadanki, ćwiczenia przebiegały w sympatycznej i fachowej atmosferze. No i hotel z polem golfowym, stawem dookoła którego ćwiczyliśmy. Z basenem gdzie pływaliśmy. Z profesjonalnym zapleczem gdzie mieliśmy pogadanki i szkolenia. No i wreszcie obsługą hotelu która okazała się wspaniała - jedzenie super, komfort w pokojach, pomocne pokojówki, rozwiał wszelkie wcześniejsze niepewności…

            Teraz opiszę nieco szkolenia i pogadanki które jak się okazało, tak wiele nam dały.
Większość czasu zajęło doradztwo zawodowe. Rozmawialiśmy o tym jakie mamy plany, marzenia, w czym jesteśmy dobrzy, jakie mamy obawy, doświadczenia. Na koniec połączono to w całość i pokazano nam cel tych luźnych wątków i pogaduszek – Jak szukać pracy i jakiej.
Potem list motywacyjny, CV, pomocne strony internetowe… I…
            To co było trudnością okazało się proste…



           
W międzyczasie mieliśmy ćwiczenia, basen. „Wózkowiczom” pokazano że nie musi on być wcale ograniczeniem, lecz sprzętem ułatwiającym życie. Mówiono jak unikać odleżyn, co robić i jak się zachowywać gdy  nie czujemy nic od pasa w dół… Nauczono nas akceptować i pokonywać trudności.   
            Przez te kilka dni, poczuliśmy pewną wspólnotę, poczuliśmy że możemy być sprawni. Nieco inaczej, ale jednak pełnowartościowymi ludźmi w społeczeństwie.
            No i o to pewnie w tym wszystkim chodziło…

            Wśrodku Puszczy Knyszyńskiej, na odludziu, w czasie wycieczek i obcowaniu z młodymi pełnosprawnymi wolontariuszami zobaczyliśmy że, jesteśmy pełnowartościowymi obywatelami tego państwa.
            W fundacji uczestnikom projektu może być udzielona pomoc prawna, psychologiczna, dotycząca  ogólnie pojętej poprawy funkcjonowania osób chorych, niepełnosprawnych, indywidualne porady dotyczące konkretnej niepełnosprawności i profilaktyki zdrowia.
            Podam kilka linków i adresów które mogą być pomocne:

 Podlaskie Biuro FAR
ul.
Zwycięstwa 14/3 lok. 45
15-703 Białystok

tel.: + 48 85 742 68 85, fax: 85 742 68 48
e-mail: biuro.podlaskie@far.org.pl      http://www.far.org.pl/podlaskie.html

Fundacja Aktywnej Rehabilitacji FAR (strona krajowa)

02-711 Warszawa, ul. Inspektowa
tel./fax: 22 651 88 02 tel.: 22 651 88 03 tel.: 22 858 26 39 tel.: 22 642 22 91 e-mail: info@far.org.pl

czwartek, 21 sierpnia 2014

              475. Jadę niedługo na Warsztaty Aktywizacji Zawodowej zorganizowaną przez Fundację FAR. To takie coś dla osób niepełnosprawnych, chorych. Jak wrócę napiszę jak było. Teraz z tego programu powtarzam kurs angielskiego, mają mi pomóc w znalezieniu zajęcia, pracy, nauczyć się rehabilitować… Ano pożyjemy zobaczmy, na razie to więcej gadają niż robią… Ale niby jeszcze mają czas i z tego skwapliwie korzystają…  ;-)))
No to „Narka!” odezwę się za jakiś czas… ;-* 

środa, 20 sierpnia 2014

           474. Niepełnosprawni z uszkodzeniami dotyczącymi narządów ruchu, mają prawo do karty postojowej, do ułatwień w dojeździe, postoju, dotarciu na miejsce do obiektów nie tylko użyteczności publicznej. Są pokrzywdzeni przez los i niejednokrotnie drugi raz przez samych ludzi którzy nie pomyślą zanim coś zrobią, albo podejmą jakąś decyzję. To boli… To z pozoru błahe zdarzenia, w oczach niepełnosprawnego, nakładając się na siebie kilka razy z rzędu, wyglądają zupełnie inaczej.
Są traktowane jako złośliwe, choć czasem wcale nie w takiej intencji było uczynione. Są traktowane jako chęć wyeliminowania niepełnosprawności ze społeczeństwa, zamknięcia chorych w domach, gettach, obozach.
Kupienie kosztem niepełnosprawnego – sobie - świętego spokoju. Komfortu nie myślenia o tym, że coś im samym, ich rodzinom, może kiedyś się przydarzyć. Niepełnosprawni nie prosili o niepełnosprawność, to im zostało dane jak grypa, stłuczka, niepowodzenie dla zdrowych ludzi. Chcieli żyć inaczej, przeznaczenie dało im to co dało…
No cóż, pewnie niejednokrotnie każdy z nas wykłócał się o swoje prawa, przywileje. Jednak czy to coś dało? Satysfakcję, jakąś pomoc? Bardzo rzadko. Częściej ktoś odchodził, odwracał się, udawał że nie widzi, nie słyszy. Tak dzieje się opisując życie ogólnie.
Co z takim stanem zrobić?
- Piętnować, zauważać, zwracać uwagę, zawstydzać. To tak jak z pianym kierowcą, matką przechodzącą z dzieckiem na czerwonym świetle, kierowcą rozmawiającym przez komórkę, osobą przekraczającą szybkość. Trzeba reagować, i tępić takie zjawiska, edukować społeczeństwo, i jeśli nie daje to efektu dotkliwie karać.
Trzeba ludzi zmusić do myślenia na co dzień, przewidywania i uświadamiania, że z pozoru błahe czynności mogą się stać kiedyś opłakanymi w skutki dla ich samych. Ludzie myślą dopiero, gdy im to daje korzyść, przestają, gdy dotyczy to innych.
Najczęściej najsłabszych – starych, chorych, niepełnosprawnych…   

środa, 6 sierpnia 2014

              473. Tak, boję się, ale czasem trzeba wsiąść do samochodu, bo po to on jest... ;-* Mam prawo jazdy 40 lat. Prawie 20 ze stwierdzonym SM i kilka lat z podejrzeniem. Po diagnozie miałem 2 wypadki stłuczkę. Miałem stracha, bałem się, ale jeżdżę dalej. Od 10 lat jest OK - zarysowania od bramy w garażu...
Nie jeżdżę ostrożnie, ale bardzo ostrożnie, boję się i absolutnie sobie nie ufam. Może dlatego tak długo nie mam wypadków. 
Nie wierzę sobie, a tym bardziej innym uczestnikom ruchu. Jadąc ostrożnie nie ma strachu, z moim doświadczeniem... Dochodzę często do wniosku że inni "zdrowi" jeżdżą gorzej niż ja z SM.
Mam automat, więc mam lżej. jedna noga kulejąca, ręka dla której ciężko zmienić biegi. Wzrok słabszy, lekkie zawroty, ale może być... Tylko ten strach by ktoś w ciebie nie walnął... ;-(  Jak tylko mogę to wyjeżdżam lepiej moim rowerem - trójkołowcem...
Samochód sporo kosztuje, ubezpieczanie, przegląd, wymiany... Być może sprzedam kiedyś swój noszę się z tym zamiarem. Sporo bym zaoszczędził, było by trochę kłopotów z dojazdem tu i tam, szkoda mi czasem pieniędzy na luksus który daje auto... Ale i zrezygnować z niego ciężko… ;-) 

niedziela, 3 sierpnia 2014

                472. Nie wiem czy u wszystkich i jak to działa, ale tak jak ze samospełniającą się przepowiednią ja wmawiam sobie że będzie dobrze, że upał mi nie szkodzi, a pomaga, że wstając z rana czuć się będę jak nowo narodzony. Owszem, w upały nie wychodzę w południe, bez czapki i okularów, bez picia. Sklepy są otwarte od rana do nocy, więc robię zakupy jak mi pasuje. Często jest klimatyzacja… W urzędach też, zresztą coraz częściej można się wszędzie umówić na godzinę, albo na odpowiedni dla nas czas. Czasem idzie o coś kogoś poprosić jak się nie ma siły.
Tak mordęgą jest wybranie się do lekarza, szpitala podczas upału, bo w poczekalniach nie ma zazwyczaj klimatyzacji, są małe czeka się długo. Tak, to jest koszmar, gdy taka jest trzeba…
 Jednak do tego wszystkiego dobre jest pozytywne nastawienie, a nie zamartwianie się na zapas - na pewno będzie źle. Często wcale nie jest tak źle, a wręcz odwrotnie…
Myślę że wiele zależy od naszego podejścia, nastawienia, humoru… Nie zawsze, ale na pewno - częściej niż myślimy…  

czwartek, 31 lipca 2014

               471. Od kilku dni mamy upalną pogodę. Nareszcie, toż jest lato… ;-) Czasem popaduje, dziś jest parno i zapowiadają burzę. Temperatura tylko w piątek ma spaść poniżej 30 stopni.
Przydał by się wyjazd gdzieś nad wodę… Jest fajnie, ale trochę męcząco, bo w południe trzeba uważać i schować się trochę - boć mam przecież SM… ;-)

Żona ma urlop... Chyba ja też sobie wezmę... NARKA!!! ;-*

wtorek, 15 lipca 2014

              470. Czy jestem zadowolony z życia? Tak jestem szczęśliwy. Miałem kilka trudnych chwil,  w dzieciństwie śmierć ojca, potem moja choroba, depresja itp. Ale to los, na to nie mamy wpływu. Reszta to zapracowane pasmo pozytywów…
Ożeniłem się z osobą w której się zakochałem. Mam zdrowe dzieci. Żyliśmy i pracowali tak jak chcieliśmy dostosowując się do sytuacji. Zarobiliśmy na i wykończyliśmy mieszkanie. Wykształciliśmy dzieci tak jak chciały. Mamy samochód, byliśmy na rocznicę ślubu w Grecji i Tajlandii. Odwiedziliśmy wiele europejskich krajów… Czyż nie jestem szczęściarzem? Jestem… ;-)
Jak na gościa który od lat cierpi na SM i ma wiele ograniczeń - patrząc w wstecz, niczego nie żałuję… Czyż to nie nazywa się szczęściem?  

niedziela, 13 lipca 2014

          469. Jeśli matka ma dziecko, to wszystko zrobi by je obronić, wychować i czegoś nauczyć. Nie poddaje się nawet wtedy gdy dziecko zachoruje. Mobilizuje się wówczas i prze jak lokomotywa do przodu.
Do ojca rodziny należy to, by zadbać o jej potrzeby. By starczało na jedzenie, mieszkanie i by zadbać o jej komfort. W razie potrzeby wspiera matkę swoich dzieci.
Jednak o czymś się tu zapomina.
Zauważcie. Gdy wszystko podąża w zamierzonym kierunku, jakże często, zamiast cieszyć się z tego co mamy, zaczynamy, być może z nudów, zmęczenia, z czegoś ważnego rezygnować. Wątpić jeden w drugiego się „czepiać” mieć pretensje i żale, właściwie o nic, o głupoty.
Rezygnujemy z okazywania sobie względów, spędzania czasu, relaksu, seksu, bez którego wcześniej nie wyobrażaliśmy sobie życia. Oddalamy się od siebie…
Potem zdajemy sobie z tego sprawę i… Już tego nie potrafimy odwrócić, jest za późno…
Wmawiając sobie że dzieci, wnuki, są dla nas najważniejsze, dbając o nie nadmiernie, dla własnego ego, zapominamy że one  mają swoich rodziców.
Zapominamy że będąc młodzi, nie chcieliśmy takiej toksycznej pomocy i sami narzucamy swoją. Swoje poglądy, zdanie, prezenty, czas itp.
Często przez to, pod koniec życia, zostajemy sami, samotni…    
Powstaje w nas żal, bunt, zdajemy sobie sprawę że gdzieś popełniliśmy błąd i… Jest już za późno na naprawę… Dbając o potrzeby innych i jednocześnie rezygnując ze swoich, zostajemy zdani sami na siebie w chwili gdy tak brak nam już na wszystko sił… Jakże często tak jest… (No trochę przesadzam z tym "często", ale tak bywa.)
Jesteśmy wykorzystani, jakże często, jeśli jesteśmy sprawni i gdy „młodym” to jest wygodne, a... Odepchnięci w momencie gdy nie możemy już nic od siebie zaoferować…
Powinniśmy o tym pamiętać i nauczyć w czas dzieci szacunku do siebie i drugiego człowieka. Bo już wnuki to widzą, rejestrują, zapamiętują jako wzorzec, i kiedyś gdy same zaopiekują się swoimi rodzicami, odwdzięczą się tym, „czym za młodu nasiąkły”…

sobota, 12 lipca 2014

           468. SM z czegoś powstał i czymś się żywi. Muszą być spełnione pewne warunki by się rozwijał. Jeżeli mu to zabierzemy, spowolni to postęp choroby, albo zupełnie ją wyeliminuje z naszego życia. Nie będę wnikał co powoduje SM, ale będę snuł domysły co może go powstrzymać.
            Otyłość... Na pewno nie wpływa korzystnie na nasz organizm, ale to chyba nie to, bo większość zdiagnozowanych otyłymi nie są.
Stres… O tak! Nerwy, długotrwały wysiłek fizyczny, umysłowy, ciąża, pośpiech. Wielu z SM-em może poświadczyć, że taki stan mógł wywołać u nich tą chorobę, albo spotęgować jej objawy.
Jedzenie... Sporo z nas jadło nie regularnie, nie zawsze zdrowo, w pośpiechu i to co było akurat pod ręką. Była kawa alkohol, papierosy, słodycze i inne uważane za nie zdrowe rzeczy.
Zdobycze cywilizacyjne… Wygodna kanapa, telewizor, auto, lenistwo... Zamiast się ruszać, korzystać z własnych nóg, pedałów rowera, w drodze do pracy, czy piłki, nart, fitness, w czasie wolnym to co robimy?
Uważamy że brak nam czasu… A na chorobę z powodu takiego życia to już będziemy mieli? Zadowoleni będziemy gdy z powodu braku kondycji będziemy czuć się dzidkami w wieku czterdziestu lat?
Sex... Czy wszyscy znają jego dobrodziejstwa? Jak wpływa na nasz humor, umysł, psyche? Jego brak - to bardzo ważny czynnik powodujący złe samopoczucie, stres, dyskomfort psychiczny. Jak łatwo z jego rezygnujemy, lekceważymy? A jest przecież jednym z głównych składników miłości.
Pośpiech, dążenie do dóbr, zabija w nas miłość. A miłość i pożądanie, jest najważniejszym składnikiem naszego jestestwa. Dzięki temu przekazujemy swoje geny przyszłym pokoleniom.
Całe nasze spełnione życie zależy od miłości, pożądania, seksu. Tak działamy i to leży w naszej naturze. Zachwianie tego wcześniej czy później doprowadzić może do wielu chorób.
Dlaczego widząc staruszków trzymających się na ulicy i robiących do siebie słodkie minki nie budzi w nas agresji a wywołuje spokój i uśmiech? Bo tak działa na nas normalność i natura.
To nie jest „ta” miłość, pożądanie i seks co w młodości, ale jest. Ta para oto w czas zadbała.
Owszem, człowiek się przyzwyczaja, taką ma naturę. Jeśli coś nie wychodzi, zachoruje, brak pieniędzy, zgody, partnera, pogody, próbuje czegoś innego.
Próbuje, i to jest dla mnie normą, brakiem tego jest rezygnacja.
Rezygnując poddajemy się, a to skutkuje brakiem sił, chęci, wiary i przychodzi choroba albo starość. Nie, nie starzejemy się dlatego że tracimy zainteresowanie światem. Tylko tracąc zainteresowanie światem pozwalamy organizmowi się starzeć…
Samonapędzająca się spirala żalu, samozniszczenia, powstawania ognisk chorób. Człowiek nieszczęśliwy częściej choruje. Gdy człowieka coś trzyma przy życiu, nie poddaje się tak łatwo. Ja mam szczęście, że żona o tym nie daje mi zapomnieć. ;-*

wtorek, 8 lipca 2014

              467. Jak na chorego na SM, to bardzo lubię słońce i dobrze znoszę upały, nawet się opalam. Wielu ludzi (nawet tych zdrowych) nie znosi upałów i najlepiej założyło by sobie klimatyzację na życie i ustawiło na niej temperaturę 18 stopni. Ja nie. Lato ma być lato, zima zimą i koniec. Tak mam. Na tej szerokości geograficznej się urodziłem... ;-)
Dobrze znoszę wysoką temperaturę, wilgotność i nie jestem meteoropatą. Cieszę się z tego dopóki mogę. Zawczasu kupiliśmy takie zacienione mieszkanie, sklepy, biura i zakłady pracy mają najczęściej klimatyzację. Więc nie narzekam.
Rozumiem ludzi chorych i starszych, oni nie bardzo mogą się dostosować do klimatu. Chociaż też często narzekają bez powodu. Polska mentalność… ;-) Natomiast dziwią mnie głosy „pięknych, zdrowych, silnych młodych ludzi” narzekających na pogodę. To wydaje mi się nie za bardzo normalne. Ja w ich wieku byłem zupełnie inny.
Pracowałem po kilkanaście godzin w szklarniach gdzie temperatura dochodziła i do 50 stopni. A potem chodziliśmy z żoną na spacery, robiliśmy wycieczki, no i w samochodzie nie było wtedy klimatyzacji... Cieszyliśmy się sobą, młodością, tym że mamy siłę i chęć. Że możemy wyjeżdżać zarabiać i prowadzić ciekawe życie.
Tak, tylko my w śród pracowników tak mieliśmy, inni po pracy padali na nos…
No cóż, może dlatego cieszę się i nie żałuję ani chwili z ówczesnego czasu. Byliśmy aktywni, żyliśmy ciekawie i mamy teraz wspomnienia jakie inni nie mają… Mam też SM, ale przyplątał się niechciany przez stres, niewyspanie, nerwy, nadgorliwość, by wszystkim dogodzić. Za późno zrozumiałem że tak się nie da, a ludzie bardzo często to bladzie.
Myślę czasem, że za czasów mojej młodości, ludzie  bardziej umieli cieszyć się i korzystać z tego co jest. Teraz większość jest roszczeniowa, zawistna byle jaka i nic im się nie chce.
Takich jak my, poznajemy dopiero na wycieczkach, za granicą, tam gdzie są ludzie pracowici, życzliwi i ciekawi świata. To tak, jakby w jednym kraju żyli ludzie o zupełnie innej mentalności, potrzebach, humorach, nastawieniu. Wielu ludzi chciało by, a nie może, to możliwe. Ale jednak ja bym z tym polemizował. Wielu ludziom się po prostu nie chce. Ja też tak czasem mam, a później żałuję że nie ruszyłem dupy i ominęło mnie coś co już nie wróci.
Unikam tego i temu staram się żyć tak jak żyję, bo zaraz mogę nie mieć siły i będę mógł tylko wspominać… Dobrze że mam co - a pomaga mi w tym te kilkanaście tysięcy zdjęć które mam w swoim archiwum.  

piątek, 4 lipca 2014

             466. Zachorowanie na SM i myśli szukające winy u siebie…
Tak właściwie to do zastanowienia się nad tym tematem sprowokowała mnie pewna praca magisterska. Zauważyłem że moje myśli były bardzo zbliżone do myśli osób, które też zachorowały na tą lub inne choroby związane z niepełnosprawnością.
Najpierw były u mnie objawy, potem szpital, paraliż, różne cyrki w organizmie i diagnoza. Byłem wówczas pozostawiony samemu sobie, zresztą tak jak i moja rodzina. Ten stan nazwę zawieszeniem.
Mieliśmy ogólne wiadomości na temat choroby, żadnych konkretów. Z jednej strony praca w firmie w Polsce i ta umówiona na urlopie w Niemczech. Z drugiej strony myśli… Czarne, szare fioletowe. Czy przejdzie, a jak tak, to co i czy w ogóle mówić pracodawcy, współpracownikom. Co się tyczy mego Polskiego pracodawcy to sam się dowiedział. Odwiedzał w szpitalu chorego członka rodziny na neurologii i wpadł na mnie. Jeśli chodzi o pracę w Niemczech to sprawa też sama się wyjaśniła bo objawy szybko po sterydach minęły i mogłem jechać. Pewne niedomagania zarówno dla pracodawcy jak i pracownikom zwaliłem na przeziębienie. Nic nikomu nie powiedziałem.
W Niemczech czułem się fizycznie dobrze, lecz z czasem zaczęły przychodzić mi do głowy różne dziwne rzeczy. To były początki depresji, nieleczonej jeszcze później z kilkadziesiąt miesięcy. Pomijając depresję i myśli z nią związane, zauważyłem u siebie bardzo niską samoocenę.
Żyłem przecież z dnia na dzień, w każdej chwili mógł mnie ten SM zaatakować. Czyżby znowu szpital, nerwy, brak gotówki. A rodzina której powinienem zagwarantować byt, warunki do życia, kształcenie, komfort… Rodzina też przecież poznawszy diagnozę nie wiedziała na czym stoi. Wszystko zaczęło się wywracać do góry nogami. Musiałem zmienić tryb życia, myślenie, miejsce  zamieszkania. Czy dam rady, czy podołam sytuacji. Kiedy zacznę jeździć na wózku, ile jeszcze będę żył i w jakim stanie? Czy stanę się rośliną, czy choroba odbierze mi rozum?
Odsuwałem od siebie te straszne myśli dotyczące niepełnosprawności. Odsuwałem myśli że jestem do niczego i będzie jeszcze gorzej bo choroba będzie postępować. Że będę na łasce rodziny, a jak i ona zawiedzie? Tak te myśli otaczały mnie dookoła. Były, mimo że się przed nimi broniłem… Bałem się i czułem się winny. Byłem zdrowy i zachorowałem. Była praca i jej nie ma, utrzymywałem rodzinę i przestałem. Potem przyszły myśli o skutkach depresji. O tym że krzywdzę wszystkich, jestem do niczego, nie potrafię się porozumieć, jestem niepotrzebny, nikt już mnie nie kocha. To wszystko z mojej winy, to ja jestem temu winny…
Potem zacząłem walczyć. Depresję zacząłem pokonywać w momencie gdy przyznałem się że na nią choruję. Leczyłem się i wyleczyłem. SM zaczął mnie wkurzać, gdy mózg zaczął odmawiać posłuszeństwa. Powiedziałem nie! Muszę spróbować czegoś bo to nie jest życie. Zacząłem uczyć się języka, chodzić na kursy. Potem szukanie pracy i praca jedna, druga, trzecia. Postanowienie Noworoczne i napisanie opowiadania. Stworzenie Bloga i drzewa genealogicznego.
Przyzwyczaiłem się i zacząłem stawiać przed sobą coraz to nowe wyzwania, spełniać je i realizować marzenia… Chyba dzięki lekarstwu, rehabilitacji, ćwiczeniom, higienicznemu sposobowi życia mogę normalnie funkcjonować. Podjąłem znowu wyzwanie znalezienia pracy, mimo mojej już znacznej niepełnosprawności. Uda się to dobrze, nie? Ale próbowałem…
Nie czuję się już niepotrzebny, ani winny. Mamy gdzie mieszkać, trochę oszczędności, choroba się wstrzymała, dzieci wykształcone, nie czuję się darmozjadem - gotuję, zajmuję się domem, robię plany. W domu panuje zgoda, miłość i chyba akceptacja losu, tak przecież teraz niepewnego.
Myślę, że z czasem, ze wszystkim człowiek może się uporać. Trzeba tylko pamiętać o jednej zasadzie – „samospełniającej się przepowiedni”. Jak myślisz pozytywnie to i wszystko co dobre ciebie się trzyma. Jeśli jesteś zły, roszczeniowy, smutny, sam sprowadzasz na siebie gromy, plagi niepowodzenia. Co ma być to będzie, inni mają jeszcze gorsze doświadczenia, ja to dopiero jestem szczęściarzem i tego się trzymam.

czwartek, 3 lipca 2014

              465. Jestem aktywny na kilku stronach facebook- owych. Także tych dotyczących SM- u. Najpierw kierowała mną ciekawość, potem możliwość otrzymania pomocy, następnie gdy powstał mój Blog, możliwością znalezienia tematów.
Potem zauważyłem że mogę dzielić się moją wiedzą i pomagać. Nie każdy takiej pomocy oczekiwał, stąd i sporo zaistniało nieporozumień. Nie każdy się z moim punktem widzenia zgadzał, nie każdemu to samo pomagało. Z niektórych stron, gdzie zaobserwowałem agresję do współtworzących stronę, się wycofałem - no bo tego mam pełno wokół i jej/tego nie potrzebuję.
Tak… SM, wyzwala różne emocje, uszkadza różne części mózgu. Inaczej są one odbierane na początku choroby, inaczej po kilkudziesięciu latach. Jedni się przyzwyczajają i akceptują, inni się buntują i widzą same negatywy. Na szczęście można wybrać co mu odpowiada i ja tak uczyniłem.  
Piszący Bloga musi się liczyć z tym, że może nie być akceptowany przez wielu. Odsłaniając się samemu, odsłania świadomie lub nie, skryte tajemnice innych osób. Co za tym idzie jedni myślą że piszę o nich, drudzy widzą pozytywy - bo nie tylko oni się borykają z takimi problemami.
Ja widzę w pisaniu same zalety. Pisząc pracuje mój mózg i go „gimnastykuję”/ rehabilituję. W ten sposób czasem się dowartościowuję co działa korzystnie na moją psychikę. No i sam kontakt z klawiaturą rozwija moje umiejętności i gimnastykuję moją niepełnosprawną dłoń i palce. Tracąc przy tym starych znajomych, zyskuję innych, bardziej prawdziwych, życzliwszych, tolerancyjnych. Jak ja nie będę dbał o swoje zdrowie, potrzeby, psyche, to kto? Tworzę tak swoją grupkę przyjaciół, prawdziwych przyjaciół i tych wirtualnych z którymi mogę się spotykać.
Muszę przyznać, że bardzo korzystnie wpływa na stosunki w rodzinie to, że moja żona też czyta to co napisałem. Wie co siedzi w mojej głowie, poznaje moje rozterki, bóle i te psychiczne i fizyczne. Jestem człowiekiem skrytym i małomównym, więc to, jest dobrym sposobem by mnie poznać. To jest jeden ze sposobów dobrej atmosfery, pewnej nietypowej formy kontaktów dobrze wpływającej na naszą rodzinę. Zdarza się, że wywołuję dyskusję oczyszczającą klimat, unikając przez to nieporozumień i kłótni nie tylko w rodzinie, ale i w „wirtualu”.
Z negatywami tego się pogodziłem bo, no cóż, nie można mieć wszystkiego. Czasem boli utrata jednej, bratniej zdaje się duszy, ale zwracam dużą uwagę na tolerancję i wyrozumiałość, której przecież i ja muszę się ciągle uczyć.
Tego czego nie lubię to dwulicowość, obgadywanie za plecami, wyręczanie się kimś dla własnej korzyści, lub jakiegoś innego celu. Nie toleruję nienawiści, słów nie bo nie. Niezgadzanie się, różnica zdań, złość w kontrolowanych warunkach, daje czasem nadspodziewanie dobre i pozytywne efekty. Tak. Mam taką osobę w gronie bliskich mi osób. Czasem się poróżnimy, ale od wielu lat nasza przyjaźń trwa i jest coraz prawdziwsza. To co nas zbliża, czasem oddala innych, o innych poglądach, ale co tam - C’est la vie. To ich problem, albo nie…
Na szczęście wiele „bratnich dusz” poznałem dzięki facebook- owi. Wiele się dowiedziałem jak radzić sobie z chorobą, poznałem ludzi co mają gorszą sytuację od mojej, radosnych twarzy lub mniej, walczących lub pytających jak sobie z SM- em dawać radę. Mam nadzieję, że też i swoim przykładem i pomocą dłonią wnoszę coś pozytywnego do ich życia. Bo tak naprawdę to dzięki Internetowi dowiedziałem się na co choruję, co pomaga, a co szkodzi. Nie wyrzeknę się Internetu tylko dlatego że ktoś ma inne poglądy względem komórek, kart płatniczych, banków i innych „złodziei”. ;-)))
Czasy się zmieniają, a ja z tym nie będę walczył. Bo szkoda mego zdrowia i życia… Mam swoją filozofię, taki jestem, zresztą ten kto czyta mego Bloga już o tym wie… A jeśli ktoś uważa, że mu szkodzę, ma inne zdanie, niech znajdzie w Internecie to co mu odpowiada i pa. Ja się będę cieszył z tego co mam. ;-)

wtorek, 1 lipca 2014

         464. Nie odzywałem się kilka dni, bo mieliśmy spotkanie klasowe. Byliśmy w Smolnikach, w zagrodzie agroturystycznej u znajomych. Coroczne spotkanie ze znajomymi nie tylko z naszej klasy…
Wielka radość i przyjemność z rozmowy, nowości, a i satysfakcji, że czasami mimo przeciwności losu jakoś sobie z nimi radzą. To miłe, daje siłę na następne miesiące w swoim, nie zawsze życzliwym otoczeniu. Bardzo rzadko można było spotkać taką zgraną paczkę po 35 latach od ukończenia szkoły.
No niestety, nie może być za dobrze i u nas też wdarło się… No jakby to powiedzieć… Powiem tak:
Fantastyczną atmosferą i życzliwością, czasem gdy zaistnieje taka sytuacja, chce się człowiek podzielić. Dlatego wpadają na nasze spotkania małżonkowie, dzieci, znajomi ze szkoły i nie tylko. No bo dlaczego by nie? Płacą za siebie, jest kąt do spania, jedzenie, picie i… - Atmosfera którą znają tylko ze słyszenia. No niestety tak czasem u nich bywa.
W najlepszej grupie znajdzie się ktoś komu zaczyna coś przeszkadzać. Wiadomo - ja, bo piszę Bloga i trzeba się mnie strzec. ;-) Ktoś „obcy” nie z naszej paczki i - nie ważne, że ktoś gwarantuje za jego uczciwość. Są w śród nas tacy którzy prosto w oczy mówią prawdę nie obwijając w bawełnę. No bo każdy jest przecież inny… Do tej pory nikomu to nie przeszkadzało, albo mało, ale od kilku lat widać już że tak, bo nie zachowują się naturalnie, ucieka im wzrok, niedomówienia, półsłówka, uśmieszki…
Tak, to wkurwia! 
Ja radzę ze swoją chorobą jak tylko daję rady. Jak? Ważne że z dobrym skutkiem. Kolega ma problemy... Też radzi sobie z nimi, choć tkwią w nim jak zadra... Inni widzą na naszych twarzach uśmiech, pewność siebie, bo to nie pierwsza u nas bieda i pewnie nie ostatnia…
A że tak nie jest jak na załączonym obrazku? Dowiedzą się tylko nieliczni, ze względu na - „humory” innych. Już nie usiądziemy na stołeczku obok i nie wyspowiadamy się życzliwej duszy, jak kiedyś - bo u tej duszy, byłej życzliwości, już nie ma…  
A pies z tym… ;-) W tym roku wzięliśmy albumy i zaczęliśmy się chwalić. A bo i mamy czym. Przestaliśmy słuchać, a zaczęliśmy być tacy, jacy wiemy z plotek - chcą nas widzieć. No to niech widzą!
Ta przyjaźń jest prawdziwa, która może przetrwać zawirowania i przeciwności losu. Jeszcze nam brakuje by koledzy podkładali nam, tak jak inni, kłody  pod nogi. Mamy inne plany. ;-) Jeśli spotkania nie są już takie jak kiedyś, tryskające życzliwością, tolerancją, żartem, to ja z nich rezygnuję. Nie mówi się za plecami tego co samemu można w oczy powiedzieć, a wyręcza kimś, a właściwie mną... 
Jako chory mam unikać stresu, to będę przestrzegać.  Mamy przyjemniejsze rzeczy do roboty, a więc... Szkoda, ale życie płynie dalej… ;-)

poniedziałek, 23 czerwca 2014

                 463. Tak sobie myślę…
Jakże by potoczyło się moje życie, gdybym wiedział po diagnozie, jak się ono potoczy… Że będę jeszcze żył aż do tej pory i będę sprawny w taki sposób jaki jestem…?
Pewnie bym tak szybko nie odpuścił. Walczyłbym o dobrą pracę, nie przejmowałbym się porażkami, szukał innych rozwiązań, myślę że nie brałbym tak tego całego SM- u do głowy…
I tak wałczyłem - o pracę, kursy komputerowe, programy graficzne, chodzenie po firmach… Praca za granicą - gdy jeszcze mogłem, potem pralnia, opieka nad zielenią… No i ta ostatnia, z której zostałem po chamsku wykopany - bo w kolejce czekała już „następna dotacja z PEFRONU” dla zakładu…
Tak, dałem za wygraną bo z systemem chory tylko może przegrać. Zająłem się domem, obiadami, zakupami… Dano mi poza tym szansę leczenia się – Tysabri...
Zacząłem spełniać marzenia, gdy dzieci zaczęły się wyprowadzać. Wycieczki na 25 lat małżeństwa i 30 – Grecja, Tajlandia. Zacząłem dbać o kondycję – basen, fitness, siłownia. Urozmaicona dieta i ta zwana MŻ. Piszę Bloga, napisałem opowiadanie, opisałem historię rodziny, stworzyłem drzewo genealogiczne…
Tak, nie wiele jest już zawodów które mogę jeszcze wykonywać, ale i sporo zostało. Podejmę jeszcze jedną próbę, bo czuję że jeszcze mogę, nie jestem jeszcze do niczego… Ciągły brak gotówki, oszczędzanie, niedowartościowanie z powodu choroby i co za tym idzie braku ofert pracy – nadoje każdemu, który miałby siłę i chęć jeszcze popracować…
Spróbuję, bo jeśli mój świat jeszcze się nie kończy, to warto. Zgodnie z moją zasadą. – Życiem się trzeba bawić i nie brać go za bardzo na poważnie, bo jest tylko chwilką w historii wszechświata…

sobota, 21 czerwca 2014

Kilka moich tekstów z tej, strony zostały przeczytane w radiu internetowym fundacji 
Neuropozytywni -  Radio NeuroPozytywni.

Mój tekst z bloga w radiu internetowym - 


Neuropozytywni - nr - 3...

To miłe jak ktoś zauważy swój blog w milionach innych blogów w internecie. To daje kopa i dowartościowuje. Miło mi z tego powodu, dziękuję i czekam na następne. ;-)



piątek, 20 czerwca 2014

          462. Daj kurze grzędę, to powie – wyżej sięde…
Jest wiele projektów, wytycznych, dofinansowań, by ludzie niepełnosprawni mogli podjąć pracę, zaktywizować się zawodowo, zmienić zawód, znaleźć nową pracę dostosowaną do ich obecnych „warunków”.
Świetna sprawa, dla ludzi niezamożnych, od dawna odstawianych na boczny tor. Bo pracodawcy chcą przecież ludzi zdrowych, młodych, mądrych, doświadczonych, ale z których można jeszcze „umodelować” pracownika odpowiadającego wyobraźni szefa.

Jak to dobrze móc pracować, wyjść z domu, przynieść wypłatę do domu, nie być zależnym od rodziny i dorobić jeszcze do skromnej renty. Pracodawcy dostają spore dofinansowania na poczet stworzenia miejsc pracy dla osoby niepełnosprawnej.
Ale… Jak to jest w Polskiej mentalności, wiele osób zatrudnionych jest na innych warunkach niż być powinno. Prawdę mówiąc oszukuje się Państwo, Urzędy Skarbowe, społeczeństwo, także i tych właśnie pracowników, a pieniądze z oszustw, pod stołem zabiera sobie do portfela szef… Tuszuje, umawia z pracownikiem, bo przecież każdy chce pracować, a odmówić szefowi oznacza przecież utratę pracy…
Szef, dyrektor, pracodawca, dostając dofinansowania od Państwa, chce jeszcze więcej i więcej. Zrobi wszystko, by z człowieka zależnego od niego zrobić współwinnego oszustwa, bo na tym to polega. Udowodnić oszustwo można jedynie poprzez nagrania, monitoring, ustawki, a to jest nadzwyczaj trudne bo jak inaczej? - Słowo przeciw słowu?... Jaki pracownik będzie się chciał narażać, jeśli takie zachowania są aprobowane i ogólnie przyjęte. On swoje pieniądze będzie miał, szef dostanie swoje pod stołem,  a że Państwo na tym traci? A kogóż to obchodzi?
Państwowa kasa, to wspólna kasa, za którą przecież nikt nie odpowiada… Wystarczy przyjrzeć się aferom na wysokich rządowych stanowiskach…
Bo ryba psuje się przecież od głowy, a nie odwrotnie…
A tak to na piśmie wszystko różowo, pięknie wyglądało… G… prawda…
A szkoda… A kto na tym traci???

niedziela, 15 czerwca 2014

                461. Czymże jest sex? Czy można jednym zdaniem na to pytanie odpowiedzieć? Czy możliwa jest jakakolwiek definicja jeśli…
… Dla jednych sex to tylko przyjemność i aby przebiegał bez komplikacji niezbędna jest jakakolwiek antykoncepcja. Inni powiedzą, że sex jest dozwolony tylko w zaciszu rodzinnym, aby w procesie kopulacji powiększyć  rodzinę i zadbać o populację narodu. Są ludzie chorzy, dla których napięcie seksualne staje się ponad ich siły i muszą się go wyzbyć, by w miarę normalnie funkcjonować. Są ludzie których pociągają osobnicy tej samej płci.
Są ludzie normalnie funkcjonujący, nadpobudliwi, czy zimni, którym sex jest obojętny. Często się zdarza, że wiążą się ze sobą  ludzie o zupełnie różnych potrzebach seksualnych, są różnej wiary, nacji, budowy, różnic kulturowych. Jedni się wstydzą mówić „o tych sprawach” inni są otwarci. Jedni prowokują, inni wolą milczeć. Jedni chcą się dzielić swoimi odczuciami, dla innych to jest naruszenie ich prywatności. Czy zatem możliwa jest jedna odpowiedź na to pytanie?
Myślę że ilu jest ludzi, tyle jest odpowiedzi...
Jednak myślę, że jak by tu o seksie nie dyskutować, to dwoje partnerów o swoich rozterkach seksualnych powinni rozmawiać. Pomijając fizyczny aspekt sprawy - jakże ważny, pozostaje też psychiczny - czy czasem aby nie ważniejszy…
Ileż nieporozumień w rodzinie powstaje ze względu na te różnice. Ilu partnerów się rozstaje, tylko ze względu że ze sobą na ten temat nie potrafią rozmawiać. Się wstydzą, krępują, albo temat lekceważą. Bariery psychiczne, (kulturowe, etniczne, rodzinne) są czasem  tak znaczne, że niemożliwe do pokonania. Nie da się o nich mówić bez obecności specjalistów.
Większość jednak partnerów jest na tyle otwarta i świadoma, że mogą rozmawiać, dyskutować i się dogadać. Rozładowanie napięcia seksualnego powoduje efekt radości, szczęścia, zadowolenia, dowartościowania. Świadczy o tym fakt, rannego uśmiechu po seksie w słoneczny weekend… Człowiek podśpiewuje, się uśmiecha, emanuje miłością, wrażliwością na ludzkie krzywdy.
Myślę że warto o tym pamiętać, bo jeśli dziś sam nie potrzebujesz, to zapewne partnera by to bardzo uszczęśliwiło i mamy spokój w domu na jakiś czas… Tak, seks to ważna sprawa, tak samo ważna jak rezygnacja z papilotów przy partnerze, rozciągniętych dresów, wyblakłych ciuchów w domu… Człowiek powinien się zachowywać, jakby każdy dzień miałby być jego ostatnim, przypomnieć sobie swoje zachowanie przed ślubem, myśleć o potrzebach bliskich, a nie wyłącznie o swoich... To by było na tyle o moich przemyśleniach na temat seksu… ;-)
             460. Wiem, że ciężko jest wytłumaczyć komuś, co musi oszczędzać, bo ma dzieci, opiekuje się rodzicem, bliskimi. Że środki z najlepszymi witaminami, mikroelementami i suplementami znajdzie w warzywniaku, a nie w aptece. Że jedząc pełną gamę produktów, zapewniamy organizmowi wszystko to, co mu jest niezbędne do życia.
Patrząc na wygodę, apteka wydaje się to wspaniałym rozwiązaniem, jednak wygoda jest dla mądrych ludzi i trzeba wszystko kontrolować.               
Najgorsze z możliwych to są diety jednostronne, eliminujące z codziennych pokarmów jakąś jej jedną grupę. Jeśli uważamy, że coś może nam zaszkodzić, a mimo to nam bardzo smakuje - unikajmy tego, ale nie wykluczajmy zupełnie z jadłospisu. Tam też mogą być suplementy, których bezwzględnie potrzebujemy. Weźmy na przykład wypełniacze, błonnik, którego potrzebujemy do prawidłowej przemiany materii, prawidłowego wypróżniania, czyszczenia jelit, komfortu trawienia. Ze środków z apteki, taki efekt jest bardzo trudno osiągnąć, a tu, mamy to prawie za darmo, jakby mimochodem.
Inną sprawą, że posiłki które spożywamy, zwane Fast food- ami, są nie zdrowe, są za duże, ubogie w rzeczy które bezwzględnie są nam potrzebne.
Na swoim przykładzie powiem Wam, jak to było ze mną. Gdy byłem młody, zdrowy, mieszkaliśmy na wsi - sami produkowaliśmy żywność którą spożywaliśmy. Tylko niektóre rzeczy dokupywaliśmy, bo nie opływaliśmy w dostatki, poza tym, to były czasy kryzysu.
Jedliśmy sporo, ale byliśmy szczupli. Żona będąc w ciąży, robiła wyniki i były bardzo dobre. Nasze dzieci wychowywane były w podobny sposób.
Chipsy, kola, słodycze, owszem były, bo dzieciom bardzo smakowały, ale były rzadko, podawane w małych ilościach, w nagrodę, o wybranej porze. Zacząłem tyć podczas wizyty u szwagra w Niemczech, gdzie przez trzy tygodnie pokazywał nam, jakie rzeczy i smakołyki są u nich w sklepach. Próbowaliśmy wszystkiego, jednak zważywszy się przed powrotem do domu byłem o osiem kilo cięższy. Szok…
Potem przyszła choroba, sterydy, lekarstwa, depresja, niepewne życie z dnia na dzień. Zębów nie leczyłem, bo czy warto, jeśli dni moje są policzone?... Przeżyłem rok, drugi, dostałem się do programu, zacząłem dostawać lek – Tysabri i…
Zobaczyłem że nadal żyję…
Kurde, nie wyobrażacie mego zaskoczenia, gdy pewnego dnia zauważyłem że już nie oszczędzamy na wszystkim, że robię plany, snuję marzenia…
Wstawiłem zęby, kontroluję wyniki, dbam o siebie i zacząłem się obserwować. Zacząłem żyć higienicznie to znaczy. Dieta MŻ, ćwiczenia, basen, a odkąd dzieci się wyprowadziły także zmieniły się posiłki. Próbujemy wszystkiego, a to co nam smakuje włączamy do naszej codziennej diety. Owoce morza, olej z oliwek, orzechy, miód, owoce i wiele, wiele innych na które nie było nas stać.
Zaobserwowałem, że nie tylko nie wydajemy dużo więcej, ale i posiłki nasze są bogatsze w różne, do tej pory bagatelizowane produkty. Czujemy się lepiej i nasze życie jest bogatsze. Nie, nie finansowo, ale duchowo. Mamy mniej stresu, bo uważamy że życie to tylko chwila którą należy jak najbardziej efektywnie i z przyjemnością przeżyć. Ćwiczymy, pływamy, bo to dodaje nam siły, radości, sensu w życiu.    
Owszem są ludzie chorzy, co nie tolerują, albo szkodzą im produkty z „Bożej apteki”, tak…
Są też ludzie ubodzy, zabiegani, nie zwracający uwagi na to co jedzą. Tak…
Ale są także „pustogłowi” co miotają się od sąsiadki do „Goździkowej”, od przepisu do przepisu, od diety do diety, od znachora, do znachora… i…
Są w coraz gorszym stanie i umysłowym i zdrowotnym. Szpital staje się ich nowym domem… Bo to co lekarze wyleczą, po powrocie do domu „życzliwi” zaraz swoimi radami zepsują.
Dobrze, gdy daje to nauczkę i nauczy nas czegoś. Jednak ilu ludzi zwala wszystko na brak czasu, pieniędzy, ignorancję, i na swoje życzenie chorują…?   
Chcą żyć wygodnie i opływać w luksusy… Ale nikt nie mówi że życie ma się przeżyć lekko… Jak nie musisz ciężko pracować to choć ćwicz - pływaj, uprawiaj jogging, jeźdź na rowerze. Uprawiaj czynną turystykę, skosztuj różnych kuchni, a nie żryj, leż przed telewizorem, oglądaj durne telenowele i wegetuj, bo tak tego życia nazwać nie można…
Jak nie wiesz do czego organizm człowieka jest przystosowany, to przypomnij sobie, jak żył człowiek pierwotny, który musiał polować, szukać jedzenia, czasem głodował… Bardzo wiele chorób powstaje na nasze życzenie, kto tego nie rozumie, to niech nie narzeka że coś strzyka, boli, czeka go operacja, amputacja itp. … Zycie ma być aktywne, a nie „luksusowe”. Luksus najczęściej kończy się szybko, w szpitalu i to na koszt podatnika…