Teraz
śmieję się z tego, ale wtedy wcale nie było mi do śmiechu. Te nerwy, irytacja
smutek... Żeby utrzymać się na powierzchni, musiałem coś zrobić...
Żebym
siedział i biedował to w najlepszym wypadku była by ze mnie roślina, a tak... Robiłem
kursy komputerowe, graficzne, internetowe. Uczyłem się języków. Stworzyłem
drzewo genealogiczne trzech rodzin - mamy, ojca, żony. Nawiązałem kontakt z
rodziną której od lat nie widziałem. Przy kawie poznawałem historię swoich
przodków…
To są
miesiące rozmów, pisaniny, zbierania dokumentów, wizyt na cmentarzu, kontaktów
z młodym pokoleniem i poznawania ich dzieci.
To nie
dotyczyło zamierzchłej przeszłości, bo kontakty z powodów przeprowadzek się
urywały. Ale pra -pradziadkowie ich rodzice, rodzeństwo, to też dobra rzecz. ;-D
Spisywałem
też swoje wspomnienia. Te gdzieśmy się z żoną uczyli, jak poznali, jak rodziły
się dzieci, co robiliśmy. To wszystko jest udokumentowane zdjęciami,
komentarzami, przeżyciami, przemyśleniami.
Teraz
piszę całą historię mego SM-u. Jego wpływ na mnie, rodzinę. Z ich komentarzami
i zupełnie odmiennymi niż moje odczuciami.
Opisałem
swój sposób na skupienie, zapamiętywanie... A że lubię wyzwania i wiele od
siebie wymagam wychodzi całkiem nieźle. To nie są arcydzieła. Ale to mój własny
wysiłek, walka i sposób na pokonywanie SM-u.
Nie
jestem dobry, miły i zawsze uśmiechnięty. Ale staram się trzymywać w formie… Bo
mam dla kogo żyć... ;-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz