Wiele krów wówczas padło sąsiadom na łąkach, u wielu
dzieci pokazały się guzki w tarczycy…
Było wtedy chłodno. Nasze dzieci nie wychodziły jeszcze
na dłuższe spacery na dwór, krowa tylko od kilku dni próbowała świeżej trawy na
łące. Raniutko przed pochodem pierwszomajowym zawiozłem do Hortexu pieczarki…
To wtedy pierwszy raz usłyszałem o katastrofie.
Pracownicy restauracji mieli zaraz dostać od spanikowanych, pracujących po
przeciwnej stronie ulicy pracowników szpitala szczepionkę. Płyn Lugola, by
uniknąć wchłaniania radioaktywnego jodu przez organizm. Każdy uważał to za
panaceum na promieniowanie… Bardzo chciałem dostać ten środek by zawieść go do
domu. Nie czekałem długo, dostałem kilka porcji i od razu wróciłem…
Zaraz opowiedziałem o wszystkim rodzinie, dałem do
wypicia lekarstwo. Zabroniłem wychodzenia na dwór, krowa aż do jesieni nie
wychodziła ze stodoły. Dobrze że miałem duży zapas siana i zboża. Sąsiedzi całe
lato brali od nas mleko. To chyba dzięki temu nasza rodzina miała bardzo mały
kontakt z promieniowaniem i do dzisiaj jest zdrowa. Swoje mleko, swoje jajka,
mięso, pieczarki… No i wspaniały mądry tatuś… ;-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz