278. Dziadek mojej żony zmarł kilka tygodni po
naszym ślubie. Źle się poczuł, położył się by odpocząć i drugiego dnia zmarł.
Nigdy się nie leczył, nie był w szpitalu. Ot odszedł…
Wielu ludzi
takiego luksusu nie ma. Męczą się latami, pełni bólu odchodzą w
męczarniach… Teściowa, raczej odeszła w
spokoju. Wiek, choroba, robiły swoje, pozbawiały komfortu. Ale w sumie nie
bolało i nie męczyła się długo. Gdy już sama nie mogła nic dookoła siebie zrobić,
zaczęła mówić że chciała by już umrzeć… Nie czekała długo…
Pogrzeb… Zjechała
się cała rodzina by pożegnać matkę. Było wielu znajomych sąsiadów... Myśmy
mieli jednak więcej żałoby niż inni… W przeddzień był pogrzeb Marysi sąsiada z
wioski i jednocześnie jej ojca chrzestnego.
Mama,
Chrzestny, Środa Popielcowa… To dużo jak na chłodny luty. Ja się na przykład męczyłem.
Bo to i ranne wstawanie, dojazd, stres… Nie wiem czy tego nie odchoruję…
No ale tu,
nie ja byłem najważniejszy. A wyjazd, no cóż, tak to już jest, do
najsympatyczniejszych nie należał… Wolę chrzciny, wesela… Ale to los układa nam
scenariusz, trzeba żyć dalej… Rany się zabliźniają, czas upływa, wspomnienia
odpływają w dal…
Trzeba żyć dalej.
Niektórzy mówią nieść ten swój krzyż…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz