No cóż, temat bardzo prawdziwy… Artykuł „Skazany na
Islandię” Grzegorza K. sprawił że się zamyśliłem. Przypomniałem siebie z okresu
mojej diagnozy…
Też z żoną poprawialiśmy swoją kondycję finansową na
zachodzie, ale my wyjeżdżaliśmy do pracy na trzy miesiące. Mieliśmy jeszcze gospodarstwo,
ja pracowałem dodatkowo w mieście jako gość od wszystkiego u dealera Toyoty.
Nie, to nie było stanowisko wykidajły, cz mafiosa. To
było coś w rodzaju kierownika administracyjnego… ;-D
To wtedy przyszła
diagnoza…
Nie przyszła ona tak hop siup. Od roku wiedziałem że coś
się ze mną dzieje. Już jesienią chciałem iść do szpitala by się przebadać,
jednak wtedy, tak jak wcześniej, wystarczyły tabletki sterydowe… Wiosną jednak
choroba zaczęła mocno przeszkadzać. Tym razem zez, olbrzymie zmęczenie i…
Bez skierowania, pojechaliśmy z żoną do szpitala. Z żoną,
bo ja już nie wiedziałem w którą drogę mam skręcić, która jest tą prawdziwą…
;-D
W szpitalu, żadne zaskoczenie. Ludzi sporo, krzesełka i
czekanie na swoją kolej…
Chyba po godzinie wszedłem do gabinetu neurologa któremu
wytłumaczyłem dlaczego tu jestem. Zbadał mnie i zaskoczył… Powiedział panie
Januszu, podejrzewam u pana ciężką chorobę. Jednak by ją potwierdzić muszę w
szpitalu wykonać biopsję. Czy pan wyraża zgodę?
No cóż, szok. Wiedziałem co to biopsja i czym ona grozi,
spytałem czy mogę się naradzić z żoną. Odpowiedział, byle by nie za długo, bo zaraz
kończy dyżur…
Po pewnym czasie leżałem już w szpitalu…
Badania, badania, punkcja
której nawet nie poczułem i analizy...
Po dwóch tygodniach siostry robiły mi kanapki, żona
kąpała, a pójście do toalety to była prawdziwą wyprawą...
No cóż, dla mnie to polska
norma. Czy w 1997 roku w kraju za odrą było by inaczej? Chyba nie…
Za rok, półtora przyszedł drugi rzut. Oddział piętro
wyżej i inny ordynator. I tu i tam nie mogę się przyczepić do niczego. Opieka
dobra, leczenie też, atmosfera normalna, lepiej niż ówczesny polski standard
szpitalny.
Jeśli ktoś spyta o
leczenie, ja odpowiem w 97’roku? Kto słyszał o lekach na SM? Sterydy, kroplówki
i wszystko...
Myślałem że nie wiele już czasu mam przed sobą. Byłem
jeszcze sprawny, ale choroba bardzo mnie osłabiała…
Wtedy to zadzwonił w moim mieszkaniu
telefon…
Dzwonił lekarz z Drugiej
Neurologii i poprosił o spotkanie. Na miejscu spytał: - Czy nie zechciałbym
wziąć udział w programie jako „królik doświadczalny’ wypróbowując lek na SM. ?
Bez zastanowienia się zgodziłem. W Glowie brzmiały mi słowa: Jeśli nie sobie,
to może pomogę innym…
To było kilkanaście lat
temu, mieszkaliśmy już w Białymstoku. Po drodze ze szpitala odwiedziłem żonę w
pracy i oznajmiłem jej swoją decyzję… Ani słowa sprzeciwu…
Po roku oznajmiono mi że
dostawałem lek. Spytano czy nadal chcę, już świadomie uczestniczyć w programie
i podpisano umowę na następny rok. I tak już trwa do dziś.
Teraz mam 54 lata, umowa
jest co i rusz przedłużana. Chodzę, nie śmigam jak kiedyś, ale w domu mają ze
mnie jeszcze pożytek.
Lekarza mam na telefon, co
miesiąc dostaję w przychodni kroplówkę. NFZ nic do mnie nie ma, bo leczony
jestem przez szwajcarską firmę farmaceutyczną. Mam święty spokój i umowę
podpisaną znowu na następne 5 lat... Szczęście, ja uważam że tak…
Pan Grzegorz napisał że
czuje się wygnany, bo jeśli by wrócił do kraju, pozbawiony byłby leku. Ja
natomiast też czuję się uwiązany do miejsca przez kroplówkę, tylko że mieszkam u
siebie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz