Jeden może narzekać, inny
powiedzieć że to nic nie daje. Jeden chory podnosi na duchu drugiego i motywuje…
Drugi mówiąc prawdę ale nie ukazując wyjścia - dołuje...
Zawsze powtarzam, że mam
szczęście. Ale też i mówię że byłem na dnie i się od niego odbiłem. (Mogłem tam
zostać, nic nie musiałem robić, za nic ponosić odpowiedzialności, zero pracy,
ambicji) Ale czy o to chodzi?
Piszę tu o własnym życiu i
doświadczeniu które zebrałem i przelewam na "kartki" gdy temat
podchodzi, albo ktoś spyta... ;-D
Wiem to były inne czasy kiedyś,
ale też miałem diagnozę i z nią, albo ona ze mną musiała sobie radzić... Jak
trzeba było zapieprzałem jak mały samochodzik by pospłacać długi, utrzymać
rodzinę... Nie zważałem na chorobę, liczyło się tu i teraz. Chodzę, dam radę,
to może się jakoś ułoży... No i się ułożyło...
Czy to działało na postęp
choroby? Wielu uważa że tak. Mój optymizm, upór, sposób myślenia, filozofia
życia. Jak czegoś nie umiem, to się nauczę, jak czegoś nie ma, to trzeba
znaleźć...
Nie było pracy w
Polsce to znalazłem w Holandii, ale znalem już język, zawód...
Bo jak zachorowałem nie
poddałem się, ale pokonując objawy, w ten właśnie sposób, nauczyłem się czegoś co
mi się przydało teraz...
Na zapas nauczyłem się jeszcze
programów graficznych, do składania druku i stron internetowych... Nie przydało
się, jeszcze, ale gdy będzie taka potrzeba...? No co? Też jestem wygodny i
czasem mi się czegoś nie chce... ;-? ;-D
Dzięki takiemu samozaparciu
ćwiczyłem mózg, teraz pływam i chodzę na siłownię dzięki fundacji... Dlaczego
to robię?
- Bo zacząłem lepiej chodzić,
serce zaczęło zdrowiej pracować, cukier się ustatkował, cholesterol, lepiej się
czuję i uprawiam jeszcze sex... ;-D A byłem już dupa... Więc się poprawiło. Mogłem siedzieć i nie wydawać pieniędzy na
"głupoty" z nosem w gazecie z tępym wzrokiem patrzącym na telewizyjne
telenowele. Żyć życiem wirtualnym wymyślonym i jednocześnie nie dbając o
siebie... Ale cóż taki jestem... Taki kierunek wybrałem...
Życie traktuję jak wyzwanie i
się nim bawię... Tak jak dziecko lalką... Bo czym jest ta nasza chwila na
świecie?
Z naszego punktu widzenia to
coś ważnego, trwającego i mająca jakiś sens... Z punktu widzenia
"kosmosu" To sekunda, to nic... A skoro tak, to bawię się życiem,
próbuję czegoś, spełniam marzenia, żyję dla rodziny, sadzę drzewo, płodzę
dzieci, kupuję mieszkanie i przy tym się setnie bawię...
Moja filozofia jest taka. Jak
nie stać na samochód, to fantastycznie można się bawić na rowerze, jak masz
ułomność, szukaj tego, co możesz jeszcze zrobić i masz z tego satysfakcję...
Czemu ja mam żyć dla jakiejś idei jak nie mogę, nie chcę, nie dam rady... Niech
inni to robią, mądrzejsi, sprawniejsi...
Ja mam swój azyl i tu się
spełniam... Choroba mi zabrała tak wiele, więc jak mogę to czemu nie odebrać od
życia choć cząstki innej radości...
Czy Tuska, Kaczyńskiego moje problemy
obchodzą? Mnie oni też gówno obchodzą i mam ich gdzieś. Nie zmienię świata, bo
tak on już jest urządzony, że młody i zdrowy nie myśli o starości, a stary już
nie musi się tym przejmować...
Żyję z SM- em już kupę czasu i
chciałbym powiedzieć TYM po diagnozie że to nie koniec świata... U mnie, z moją
wersją choroby przeżyłem tak wiele i było czasami tak szczęśliwie, milo i
wesoło, że nawet jeśli raptem i zaatakuje choroba znowu, powiem że moje życie
było OK...
Miałem załamania, rzuty,
problemy, ale zwalczałem je systematycznie... Można? Można... Spróbujcie,
weźcie się w garść i jak wam się uda to też pójdziecie moim śladem i będziecie
szczęśliwi... Przestańcie tylko słuchać tych co was próbują zdołować, a
szukajcie rozwiązań jako wyzwania... Nie mówię tu do wszystkich, żeby nie było
nieporozumień… Piszę tu do ludzi młodych, po diagnozie, którzy uważają że im
świat się zawalił... Nie, nie zawalił, wielu z nas swoje życie przeżyli
szczęśliwie na nogach, kółkach, kulach... Mają rodziny, zdobywają świat, marzą,
śmieją... Można wszystko, tylko
trzeba w to uwierzyć i konsekwentnie małymi "kroczkami" do tego
dążyć... Milo jest gdy się w tej podróży ma też i towarzysza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz