Tak właściwie to do zastanowienia się nad tym tematem
sprowokowała mnie pewna praca magisterska. Zauważyłem że moje myśli były bardzo
zbliżone do myśli osób, które też zachorowały na tą lub inne choroby związane z
niepełnosprawnością.
Najpierw były u mnie objawy, potem szpital, paraliż,
różne cyrki w organizmie i diagnoza. Byłem wówczas pozostawiony samemu sobie, zresztą
tak jak i moja rodzina. Ten stan nazwę zawieszeniem.
Mieliśmy ogólne wiadomości na temat choroby, żadnych
konkretów. Z jednej strony praca w firmie w Polsce i ta umówiona na urlopie w
Niemczech. Z drugiej strony myśli… Czarne, szare fioletowe. Czy przejdzie, a
jak tak, to co i czy w ogóle mówić pracodawcy, współpracownikom. Co się tyczy
mego Polskiego pracodawcy to sam się dowiedział. Odwiedzał w szpitalu chorego
członka rodziny na neurologii i wpadł na mnie. Jeśli chodzi o pracę w Niemczech
to sprawa też sama się wyjaśniła bo objawy szybko po sterydach minęły i mogłem
jechać. Pewne niedomagania zarówno dla pracodawcy jak i pracownikom zwaliłem na
przeziębienie. Nic nikomu nie powiedziałem.
W Niemczech czułem się fizycznie dobrze, lecz z czasem zaczęły
przychodzić mi do głowy różne dziwne rzeczy. To były początki depresji,
nieleczonej jeszcze później z kilkadziesiąt miesięcy. Pomijając depresję i
myśli z nią związane, zauważyłem u siebie bardzo niską samoocenę.
Żyłem przecież z dnia na dzień, w każdej chwili mógł mnie
ten SM zaatakować. Czyżby znowu szpital, nerwy, brak gotówki. A rodzina której
powinienem zagwarantować byt, warunki do życia, kształcenie, komfort… Rodzina
też przecież poznawszy diagnozę nie wiedziała na czym stoi. Wszystko zaczęło
się wywracać do góry nogami. Musiałem zmienić tryb życia, myślenie, miejsce zamieszkania. Czy dam rady, czy podołam
sytuacji. Kiedy zacznę jeździć na wózku, ile jeszcze będę żył i w jakim stanie?
Czy stanę się rośliną, czy choroba odbierze mi rozum?
Odsuwałem od siebie te straszne myśli dotyczące
niepełnosprawności. Odsuwałem myśli że jestem do niczego i będzie jeszcze gorzej
bo choroba będzie postępować. Że będę na łasce rodziny, a jak i ona zawiedzie? Tak
te myśli otaczały mnie dookoła. Były, mimo że się przed nimi broniłem… Bałem
się i czułem się winny. Byłem zdrowy i zachorowałem. Była praca i jej nie ma, utrzymywałem
rodzinę i przestałem. Potem przyszły myśli o skutkach depresji. O tym że
krzywdzę wszystkich, jestem do niczego, nie potrafię się porozumieć, jestem
niepotrzebny, nikt już mnie nie kocha. To wszystko z mojej winy, to ja jestem
temu winny…
Potem zacząłem walczyć. Depresję zacząłem pokonywać w
momencie gdy przyznałem się że na nią choruję. Leczyłem się i wyleczyłem. SM
zaczął mnie wkurzać, gdy mózg zaczął odmawiać posłuszeństwa. Powiedziałem nie!
Muszę spróbować czegoś bo to nie jest życie. Zacząłem uczyć się języka, chodzić
na kursy. Potem szukanie pracy i praca jedna, druga, trzecia. Postanowienie Noworoczne
i napisanie opowiadania. Stworzenie Bloga i drzewa genealogicznego.
Przyzwyczaiłem się i zacząłem stawiać przed sobą coraz to
nowe wyzwania, spełniać je i realizować marzenia… Chyba dzięki lekarstwu, rehabilitacji,
ćwiczeniom, higienicznemu sposobowi życia mogę normalnie funkcjonować. Podjąłem
znowu wyzwanie znalezienia pracy, mimo mojej już znacznej niepełnosprawności. Uda
się to dobrze, nie? Ale próbowałem…
Nie czuję się już niepotrzebny, ani winny. Mamy gdzie
mieszkać, trochę oszczędności, choroba się wstrzymała, dzieci wykształcone, nie
czuję się darmozjadem - gotuję, zajmuję się domem, robię plany. W domu panuje
zgoda, miłość i chyba akceptacja losu, tak przecież teraz niepewnego.
Myślę, że z czasem, ze wszystkim człowiek może się
uporać. Trzeba tylko pamiętać o jednej zasadzie – „samospełniającej się przepowiedni”.
Jak myślisz pozytywnie to i wszystko co dobre ciebie się trzyma. Jeśli jesteś
zły, roszczeniowy, smutny, sam sprowadzasz na siebie gromy, plagi
niepowodzenia. Co ma być to będzie, inni mają jeszcze gorsze doświadczenia, ja
to dopiero jestem szczęściarzem i tego się trzymam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz