445. Rozgorzała dyskusja na pewnej stronie internetowej…
Uważam ją za bardzo interesującą i ważną z punktu widzenia ludzi chorych i
doświadczonych przez los.
Zapytałem więc - mam pytanie… Czy
mógłbym na moim blogu umieścić kilka wersów z tej wymiany zdań? Proszę... Może komuś
to pomoże w chwili zwątpienia, może doda siły, zmieni swój stosunek do życia i
będzie mu łatwiej??? ;-*
I oto fragmenty…
Wszystko zaczęło się od tego wpisu:
Czy zastanawiałeś się kiedyś nad miarą cierpienia? Ponoć
Bóg nie daje człowiekowi więcej niż może udźwignąć, ale powiedz mi co według
Ciebie jest tą miarą? Czy jest to przydział proporcjonalny do masy ciała, czy
do wzrostu, a może proporcjonalny do poziomu świadomości człowieka? Dlaczego na
tyle pytań nie ma logicznych odpowiedzi?
Co Bóg brał pod uwagę dzieląc darami losu, talentami?
Dlaczego jednym wszystko się udaje, chociaż niewiele z siebie dają, a inni
chociaż pracują ponad ludzkie siły mają cały czas pod górę jak Syzyf? Czy
uważasz, że jest gdzieś koniec tej orki? A może Syzyf wtoczy wreszcie ten
kamień?
Jestem już starą kobietą ale
wiem ze nie należy takiej miary obliczać, nic to nie daje ciężko sie rodziłam i
z mety mama mnie olała bo to stres… Tak babcia mi tłumaczyła. Ciężko było mi
jako dziecku ciężko jako dorosłej osobie. Choroba dwoje maleńkich dzieci
odrzucona przez męża - bo chora. Moja Babcia nauczyła mnie wiary "dziecko
jak Ci trudno nie klep modlitw -porozmawiaj z Panem Bogiem" i powiedz Jezu
ufam Tobie i wiecie co? Zawsze coś sie zdarzyło by dalej żyć. Przerodziło się w
walkę o dzieci o innych, nawet moje wiersze nie mówią o cierpieniu tylko o
nadziei, miłości.
Widzę złość w głosie... Że
ktoś ma więcej, że ktoś jest zdolniejszy, młodszy, ładniejszy... ??? A kto
powiedział że ma być lekko? Ja jestem chory i czy Boga się czepiam? Tak jest
jak jest... Nie jesteśmy wieczni… To co jest nam dane to sekunda w dziejach
kosmosu... Tu nie człowiek jest ważny, ale jego geny przekazywane z pokolenia
na pokolenie i ... ... ...
Staję okoniem? Pod prąd? A kto
powiedział że "Jan Kowalski z Warszawy" jest najważniejszy, a
"Piotr Nowak" z Bydgoszczy ma być gorszy, chory lub bez nogi, albo
odwrotnie... Cieszyć się trzeba co
się ma, a nie smucić z tego czego nie ma...
Chcesz pałac, ferrari tak jak
bohater z telenowel? A na jaką cholerę to jest potrzebne? Czy wiara w Boga mówi
że plecak to za mało, że potrzeba ciężarówki na życiowy majątek człowieka?
Żyd z Chrześcijaninem, albo
Muzułmaninem walczy, nienawidzi… Buddyści to według w/w warci kopnięcia w
tyłek? Czy to jest sprawiedliwość? To jest cywilizacja? A może Człowieczeństwo
polega na tym by jeden drugiego gnoił bo urodził się tu i tu, ma to i to,
wierzy w to, albo tamto?
Ja toczę swój kamień, Ty tocz
swój... Ale nie zaglądaj w kieszeń sąsiadowi, nie zazdrość wózka, grupy, czy
podjazdu, bo życie nie na tym polega by czuć się lepiej od sąsiada, ale by móc
mu ze spokojnym sumieniem spojrzeć w oczy...
Jest czas na orkę, jest czas
na wychowywanie dzieci, wesele i śmierć. Jaka będzie kolejność? Wszystko jedno.
Jest tak jak jest, jak przeznaczone... ;-D
Ja już nawet się
zaprzyjaźniłam z moim SM Życie z chorobą nauczyło mnie pokory, dostrzegłam
innych chorych, ujrzałam to, czego nie widziałam zdrowa...Nic to, że sama
wychowałam dwoje dzieci...nic to, że tułałam się po wynajmowanych kątach, póki
nie kupiłam "mojego miejsca na Ziemi" Nic to...Żyję, mam kochanego
wnusia...i SM…
Czas rozmyślań czas refleksji,
podobnież kogo Pan Bóg lubi daje mu krzyże. Może to i prawda… Ja tam wiem ze
nic by ze mnie nie było gdybym nie musiała walczyć i marzyc nauczyłam moje
dzieci, wychowanków i chodź nigdzie nie byłam realnie to w naszych marzeniach
objechaliśmy cały świat i wiem ze chociaż mojego męża przy Nas nie było, to on
był z nami tylko lokaj go pilnował by nie pił, krzyczał, wyzywał…
Pan Bóg mi dał inne radości
dał mi dzieci, przyjaciół i troszeczkę zdolności z radzeniem sobie.
Moja koleżanka w pracy często
powtarzała: "Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej”. Ubiegły
rok mi to pokazał
....Zaczęło się w styczniu
ostrym rzutem choroby, przez uszkodzenie wątroby, choroba mamy, pomówienia i
areszt brata, śmierć babci... itp. Skończyło się w grudniu wypadkiem
samochodowym… (samochód do kasacji). Ale choć było ciężko myślę, że teraz każdy
tzw. spokojniejszy dzień bardziej cieszy i go doceniamy.
Mam chorobę, to znaczy że
jestem lepszy od reszty świata, gdyż mam wyżej podniesioną poprzeczkę…
Muszę się bardziej starać niż
przeciętni ludzie. Stwórca stawia mnie w różnych okolicznościach, zauważyłem,
aby pokazać ludziom, że to oni sami idą w tym złym kierunku…
Jeżeli ktoś jest inteligentny
zrozumie dlaczego tak jest.
Nie mam żalu do nikogo że
jestem chory. Jeśli będziesz chciał Boże będę zdrowy, ale to nie moja wola, ale
Twoja i niech się stanie…
Moi drodzy, bardzo mnie
poruszyła tu, ta wymiana zdań. Stała się bardzo emocjonalna, a zarazem
wzruszająca... Każdy z nas otrzymał swego czasu diagnozę, musiał ją
zaakceptować i do tego jeszcze kilka razy dostać po tyłku...
Jednak, zamiast się załamać,
wznosić pięści ku "Górze" i zasiewać wokół siebie niezdrowe emocje,
po kilku chwilach rozgoryczenia, umieliśmy się tym pogodzić i zaakceptować
chorobę z całym jej inwentarzem i jak widać wyżej nie tylko...