Łączna liczba wyświetleń

sobota, 30 marca 2013

                303. Gdy leżałem kilka lat temu na Neurologii, leżał obok mnie na łóżku gość u którego zdiagnozowano guza mózgu. Byłem gdy zrobiono zdjęcie, postawiono diagnozę i omawiano operację… Zaprzyjaźniliśmy się przez te kilka dni…
Przed diagnozą był tylko nieco zaniepokojony, ale gdy przyszedł lekarz i powiedział co jest na zdjęciu, opisał diagnozę i …
Faceta pomimo że był pełen życia, przybiło. Widać że był zdołowany. Nie mówił już że zrobi to, lub zdecyduje się na tamto. Uznał, że teraz powinna podjąć decyzję co do zabiegu jego rodzina…
Lekarz powiedział mu, że guz leży w trudnym miejscu, że być może trzeba będzie go wyciąć z naddatkiem i być może po operacji będzie miał trudności z zapamiętywaniem, kojarzeniem, mową… ;-/
Zabieg miał być zrobiony za kilka dni, ale rodzina zadecydowała, że zabiorą go do Warszawy i zoperuje go tam jakiś znany profesor za kilka tygodni... Umówiliśmy się że zadzwonię do niego po zabiegu spytać jak poszło… Nie odebrał już komórki. Zadzwoniłem więc na domowy i tam ktoś z rodziny, nico przybity, powiedział że owszem, przeżył operację, ale… Mówi z trudnością, ma kłopoty z kojarzeniem, a pobytu w szpitalu w ogóle nie pamięta…

To był już któryś z kolei zabieg zrobiony w stolicy, który – w tym wypadku zrobił z rzutkiego ciekawego świata gościa, roślinę. I tak sobie pomyślałem, że sporo ludzi których znałem, robiło operację w Warszawie, żadna się w 100% nie udała. Sporo ludzi nie przeżyło. A ci co robili operację w Białymstoku, cieszą się nadal dobrym zdrowiem.
Może tu i nie ma takich profesorów o znanym nazwisku, ale przecież to oni szkolą tą kadrę która u nas leczy i robi różne zabiegi…
Z takim doświadczeniem, nabieram przeświadczenia, że jakbym potrzebował kiedyś operacji, zdecydowałbym się na nią tylko u nas. Nazwisko nie daje gwarancji powodzenia, szpitalne wyposażenie także, a jak mówi ludowe porzekadło: Zabieg jest niemożliwy, do momentu zrobienia go przez człowieka który o tym nie wie… Wtedy niemożliwe staje się realne. ;-D
I na tym, myślę stoi świat i postęp który się w nim odbywa… „Jajko staje się mądrzejsze od kury”, a kura zaczyna się uczyć od jajka. ;-D        

czwartek, 28 marca 2013

               302. Czasami jest ciężko. Czasami wole coś przemilczeć… Bo to głupota, mała rzecz, nie stresująca, można nad tym przejść do porządku dziennego.
Mała rzecz jednego dnia, drugiego, czwartego, w końcu zaczyna wkurzać. Też tak macie? Macie rację jestem wyjątkiem... ;-D
Dochodzisz do wniosku, że to nie warte świeczki, dla spokoju milczysz, nawet łagodzisz różne sytuacje. Dowartościowujesz się, cieszysz że dobrze coś wychodzi i wtrącasz słówko myśląc że już możesz… I znowu atmosfera gęstnieje…
Też to macie? Nie, nie możecie, tylko ja tak mam. To mój patent… To ja miałem depresję…

To żona ma ze mną Krzyż Pański. Tygodniami jestem spokojny, wywiązuję się ze swoich obowiązków, gotuję i takie różne duparele i nagle zaczynam się irytować. Że to coś mi nie pasuje, że coś mogła by robić lepiej, inaczej. No toż to szok…?
Człowiek do rany przyłóż, spokojny, niekonfliktowy i raptem irytacja?... Toż to niesamowite!!! Nie ma racji, nawet go słuchać nie będę… ;-D

To nic że nauczyłem się mówić że moim zdaniem, że czuję to, że uważam. Na jedno moje zdanie multum innych. Tłumaczę że zostałem źle zrozumiany, jest tak i tak i słyszę znowu te same słowa. Odbieram je jako że nie mam racji, że w sumie jestem głuptasem i…
Trzeciego razu nie ma. Już wszystko wiem… Co bym nie mówił to i tak wiadomo jak się skończy. Atmosfera gęstnieje i mówię, daj mi spokój odczep się, nie było tematu… Oczywiście tak się nie kończy, wiadomo kto ma ostatnie zdanie…
Zamykam się w sobie pełen żalu i złości…
SM tego nie lubi... Myślę po co mi to znowu było.
Postanawiam znowu dla świętego spokoju że zamilknę, zacznę udawać że wszystko gra.
To nic że w głowie mętlik, nerwy, że … muszę się tłumaczyć i przepraszać…
Muszę tylko powiedzieć że nie mam racji i wszystko wróci do normy… Tak jak zawsze…  
Dupa Jasiu i myśli gdzieżby wyjechać i żeby się to wreszcie skończyło. Może jaki szpital, albo w najlepszym razie kostnica. No bo przecież się sam nie powieszę… ;-D
Brzmi trochę niesamowicie, zaniepokoiłem Was? Nie ma co się przejmować. Zaraz będzie dobrze… To chłop w domu jest zawsze winien, po co marnować sobie czas na zrozumienie o czym myśli, co ma w głowie, co chciałby , jakie ma marzenia…
Wiecie co? Czasem nam by się przydała taka Amerykańska psychoanaliza, powiedzenie tego co ma się powiedzieć partnerowi przed obcym człowiekiem. 
Nie zgadzam się z tą moralnością „Dulskiej” – „Po to jest dom, by prać w nim swoje brudy”. W końcu ściany zaczną pokrywać się pleśnią a dom przesiąknie obojętnością…  
Pisałem już że są dwie głowy a w nich dwa rozumy które odbierają to samo w zupełnie inny sposób… No cóż… Ja myślę tak. ;-*   

wtorek, 26 marca 2013

              301. Lubię się teraz zdrzemnąć po obiedzie. Zawsze zimą, czasem latem...
Gdy uprawiałem pieczarki zbieraliśmy je do nocy… I na giełdę… Potem śniadanie, inne pilne prace, a po obiedzie... No, kiedyś trzeba się było zdrzemnąć.
Pracując za granicą nie było czasu na nic, często pracowało się nawet po 18 godzin. No, ale jest mieszkanie!!! ;-D
Teraz wróciłem do dawnych nawyków - drzemka poobiednia... Nie powinienem się przemęczać… Ja bym powiedział – nie mam siły się przemęczać mimo najszczerszych chęci… ;-D

poniedziałek, 25 marca 2013

                  300. Niby słońce świeci i jest antydepresyjnie, to na podwórku leżą jeszcze zaspy świeżego śniegu.
Niby kalendarzową wiosnę już mamy za sobą, białą Palmową Niedzielę, Wielkanoc też tuż tuż… To zamiast radosnego świątecznego nastroju, jakoś wszyscy tęsknią za spacerami po parku, kwiatami na skalnikach, zielonych świeżych listkach i kwiatach czereśni w sadach…
Mamy dosyć śniegu, mrozu, zimy. Wiosno przyjdź już w końcu, bo depresja nas zaczyna dopadać… ;-D  

piątek, 22 marca 2013

                 299. Czy w mojej psychice nie zauważyłem czasem pewnych niepokojących objawów irytacji, nerwowego zachowania?… Owszem, jest coś takiego…
Od dziecka byłem raczej nerwowy, ale nie przeszkadzało mi to w szkole, w pracy czy byciu radnym w mojej gminie. Gdy zachorowałem, przyszła depresja i nerwica. Zaczęło mnie wszystko irytować i zauważyłem że mam problem.
Kiedy miałem się wypowiedzieć na przykład na zebraniu wspólnoty, to mówiono do mnie niech się pan nie denerwuje, choć mi się wydawało. że mówię spokojnie i na temat... Zauważyłem że sporo ludzi z SM-em ma podobnie.
Przez kilka lat brałem fluoxetynę i robiłem sobie przerwy, latem na kwartał. Gdy nie zauważyłem już działania tego środka, doszedłem do wniosku że go już nie potrzebuję. ;-D Teraz owszem, mam dołki i górki, ale ze złym humorem radzę po prostu unikając stresujących sytuacji. Wiem to uciążliwe i w mojej "duszy" wiele się dzieje. Jednak mam nadzieję że na zewnątrz tego nie widać, a po kilku godzinach samo przechodzi.
Mam też i wahania w składzie chemicznym mózgu, np. po infekcjach, stresie. Tak, jestem na to wrażliwy… Jednak to też w miarę szybko przechodzi i nim wybiorę się do psychiatry jest już "po ptakach" ;-D
Najwięcej chyba mi dało to, że nauczyłem się spokoju i unikania stresu. Wielu programów w telewizji nie oglądam, nie chodzę na zebrania, wystrzegam się pewnych ludzi i sytuacji. To naprawdę działa. ;-D Wcale nie musze wszystko wiedzieć i być w centrum wydarzeń…
Mam taką chorobę a nie inną, łatwiej poddaję się pewnym warunkom i wiem że muszę dostosować je do swoich możliwości.
No co ja zrobię? Będę się buntować, na siłę przekonywać do swoich racji, namawiać do popierania moich poglądów? Po co? To się zazwyczaj kończy pogorszeniem zdrowia, nerwami, wrogą atmosferą…
               Jak wchodzę w nowe środowisko to milczę, obserwuję. Dopiero jak je poznam to się otwieram. Stworzyłem grono osób które znam i które mnie znają. W którym się czuję swobodnie, bezpiecznie i nie jestem zaskakiwany jakąś nagłą zmianą. Nauczyłem się też, przewidywać na zapas sytuacje i posiadać kilka różnych wariantów postępowania na daną chwilę...

             Mam wiele zmian w płacie czołowym. W części mózgu odpowiedzialnym za uczucia, więc może to dlatego jestem taki wrażliwy. Czy moje postępowanie jest słuszne? Nie wiem. Czy dobrze robię? Czy z tabletkami byłbym bardziej radosny, luźny i nie otępiały?… Nie wiem…
            Wydaje mi się że dobrze robię i chyba jest już mi z tym dobrze… ;-D 

czwartek, 21 marca 2013

                298. Zrobiłem sobie badanie Rezonansem Magnetycznym. Ot tak dla siebie, nie z programu. Żeby wiedzieć co się dzieje, jakie mam zmiany po piętnastu latach od pierwszego badania.
No cóż. Zawsze wsadzali mnie do takiej tuby gdzie huczało i trzaskało przez jakieś pół godziny. Te badanie było inne…
Aparat przypominał UFO, wjeżdżałem bokiem i stuki były jakby trochę weselsze. To może dlatego że był to Dziecięcy Szpital Kliniczny? ;-D
Opis też był inny, musiałem donieść wszystkie dotychczasowe opisy i płytki z Rezonansów. Myślałem że będzie jakieś porównanie, jednak nie. Opis suchy, specjalistyczny i lakoniczny.
Myślałem że te moje blizny ktoś policzy, zmierzy i opisze. Jednak też nie. Jak były liczne, tak są. Obraz zbliżony do badań poprzednich… No jednak się chyba blizny powiększyły, bo były przedtem mniejsze od centymetra, teraz są kilkucentymetrowe… A obszary hiperintensywne, no cóż też liczne… Ale nie było stwierdzenia jak są świeże…
Hmmm… Ale w opisie nic nie jest wspomniane o górnym odcinku kręgów, a w pierwszym badaniu były zmiany… Czyżby poprawa? ;-D   

środa, 20 marca 2013

                   297. Dziwnie chorowałem. Położyłem się zdrowy, obudziłem się w nocy z rzężeniem w piersiach i temperaturą 39°. Poszedłem do lekarza, leczyłem się i było coraz lepiej aż do weekendu. Znowu temperatura, rzężenie, ból głowy, zębów, pieczenie w ustach kaszel i katar. Tak było jeszcze do obiadu w niedzielę. Pod wieczór „ozdrowiałem” Żadnej temperatury, czysty oddech, żadnego kaszlu i kataru. W poniedziałek zostałem osłuchany i czysto. Nic. Gardło czyste, płuca czyste, oczy czyste. Tak jakbym nie chorował. Zostało tylko osłabienie...
I jak tu powiedzieć że byłem chory gdy po kilku godzinach nie było już żadnego znaku, że kaszlałem, miałem katar i bóle… ;-D
Czasy się zmieniają i choroby ewaluują… Ech… Cóż mnie jeszcze może zaskoczyć… ;-D

niedziela, 17 marca 2013

               296. Czy pisałem już o tym? Jako chory, mogę sobie na więcej pozwolić w rozmowach, kontaktach z niepełnosprawnymi. Tworzy się pewna więź między mami, łączy nas wspólny problem i to nas zbliża… Nie bulwersują nas pewne zachowania, żarty, powiedzenia, które są nie do pomyślenia i zaakceptowania w rozmowach z innymi grupami ludzi.
Tak jest pewnie z ludźmi o innym kolorze skóry. Między sobą mówią o wszystkim, a zdanie innych odbierane jest często jako rasizm. Między Żydami częste są żarty, ale z Żyda innowierca nie może żartować nigdy…
Ciekawe zjawisko… Tworzenie się grup, podgrup, mniejszości i większości…

Dlaczego zezwalamy mówić o pewnych sprawach jednym, a zabraniamy innym? Czy to jest nasze pierwotne oblicze? Genealogiczna, intuicyjna geneza genomów? My i oni… My i nasi wrogowie…
Do tej pory o tym się nie dyskutowało, bo to dobrze wpływało na postęp i to, co się zwie szeroko pojętym doborem naturalnym i ewolucją…
Teraz? Gdy chorzy są leczeni a nie zwalani ze skały… Gdy czarni żenią się z kolorowymi. Możliwe są małżeństwa par gejowskich, narody mieszają się ze sobą…
To wszystko, zdaje się być nie aktualne…
Agresja… Czy nie powinno się już z tego słowa zrezygnować?
Chyba powinno… Ale coś jakby w mózgach niektórych indywiduów zostało… Wspólnota kibiców, wspólnota plemienna… ;-D      

środa, 13 marca 2013

       295. Tak pół żartem można by stwierdzić, że SM- owcy mogli by napisać pracę profesorską na temat tej choroby. Nie lekarze, nie naukowcy, tylko sami chorzy. Ja bym dodał jeszcze ich rodziny...
Kiedy zostali zaskoczeni przez chorobę, co myśleli, jak byli badani, leczeni? Jak sobie radzili i nie radzili. To byłby chyba dobry pomysł…  
Takie rady i porady. Taka Encyklopedia SM-u przydała by się nam i wszystkim tym co będą mieli w przyszłości postawioną taką paskudną diagnozę…   ;-*

wtorek, 12 marca 2013

                   294. Tak sobie myślałem o udrażnianiu żył szyjnych stentami. O tym, że w NFZ-cie powstaje pomysł zakwalifikowania tego sposobu kuracji do leczenia Sm-u. Owszem, nie mam nic przeciwko… Wielu ludziom pomaga. Badanie USG – dopplerowskie i stwierdzanie czy mamy te żyły zwężone i mało krwi przez nie przepływa, może tylko nam uzmysłowić potrzebę zabiegu. W tej chwili NFZ nie refunduje takich badań, wszystkie inne, tylko nie te w SM-ie.
Myślę, że badania żył szyjnych, analizy krwi pod kontem stężenia wapna, witaminy D, może chorym tylko pomóc. Tylko przy okazji innych badań możemy się dowiedzieć jak jest u nas z elektrolitami, na co jesteśmy uczuleni, czego powinniśmy unikać. Jaki mamy stan wątroby, nerek czy serca… To powinny być standardowe badania przy podejrzeniu u pacjenta SM-u.
To może być też pomocne w badaniach przyczyn powstawania tej i wielu innych chorób…   

poniedziałek, 11 marca 2013

               293. Komentuję różne posty na różnych portalach „eSeMowskich” i miło mi, że znajduje tam tak dużo „Pokrewnych dusz”. To oni, pomimo różnych, czasami skrajnych doświadczeń, bywają często nadzwyczaj życzliwymi, mądrymi i optymistycznymi ludźmi.
            Odwrotnie jak w mediach, gdzie najczęściej słyszy się i komentuje jakieś złe strony naszego życia. Jakieś braki, niekompetencje i roszczenia. Owszem tak też być musi, ale nie tak często na Boga…
            Jakże miło jest usłyszeć czasem, głosy rozsądne, widzące też i optymistyczne strony naszego życia. Komentujące coś w otoczeniu czym można się pochwalić…
            Jakże to rzadkie w dzisiejszych czasach…
               Jeszcze kilkanaście lat temu, by się spotkać wystarczyło jedne hasło i była kupa ludzi. Teraz pytają, a co z pracą, a to za daleko, ruch, ślisko, pieniądze, dzieci, wnuki...
            Ano, dzieci w torbę, przez tydzień można dotrzeć, a ryzyko, kasa... Kilka paczek papierosów mniej, piw tak samo… Zamiast wypasionego Mercedesa - Renówka... ;-D
            Teraz człowiek się boi, bo tyle chamstwa, oszustów dookoła... Zamiast postępu, człowiek się cofa... Pamiętam czasy gdy przyjaciel wpadł na grilla na dwa dni robiąc przy okazji osiemset kilometrów. Ach... To były czasy. ;-* 

czwartek, 7 marca 2013

                            292. Nie wiem czy to się śmiać czy płakać…
            Chodzi mi o tych chorych co płaczą ale nie chcą się leczyć. Nie chą brać leku, wyjść z choroby, bo ten lek to nie jest natura, tylko chemia. 
Albo inny przykład - poczekam i zobaczę jak lek działa u innych...

            Każdy rzut choroby pozostawia jakąś ułomność. Jakąś bliznę w mózgu. Im mniej rzutów, tym lepszy jest stan chorego. Czas więc odgrywa ważną rolę.

            Jednak jak chory chce obserwować, czekać, nie chce chemii, woli mieć rzuty, to przynajmniej ja, nie potrafię tego zrozumieć…
            Normalnym jest że człowiek chory chce się ratować, Ale jak mu się proponuje lek i z niego nie chce skorzystać, to czym to jest?...

            Znacie ten dowcip o Bogu i topielcu…
            Jest powódź, ludzie się ratują, ale jeden nie… Czeka na Boską pomoc. Kilka razy podpływała łódź by go ratować – odmawiał, mówiąc że czeka na Boską interwencję…
            Utopił się w końcu i idzie w Raju na skargę do Boga… Boże czemuś mnie nie uratował? – Mówi.
            A Bóg na to: Przecież podesłałem ci trzy łódki byś mógł przeżyć, jednak ty odmawiałeś. Nie chciałeś skorzystać z pomocy, czekając na cud. To był cud, a ty byłeś próżny… Masz więc co chciałeś… ;-D 

środa, 6 marca 2013

                            291. Jak mamy podchodzić do swojej choroby? Powiedzieć niosę krzyż i z tym się godzić. A może stawać okoniem, się buntować, rościć i egzekwować po „trupach” swoje prawa?  
            Pokorne ciele dwie matki ssie…
            - Czy jak ktoś we mnie kamieniem, to ja nie zamierzam marnować na niego chleba?
            Każdy jest inny…
            Może na początek, watro popatrzyć trochę przez różowe okulary?  A może…
            A może lepiej jest na początku dostać kopniaka, by później okazało się że nie jest tak źle?
            Tak ja miałem… Wolałbym by było inaczej… W łagodny sposób wolałbym zdobywać tą mądrość którą teraz mam. A może…
            A może jednak nie. Byłbym wtedy innym człowiekiem, mniej zahartowanym, uległym i mniej bym osiągnął?...
            Wiem, jest różnie…
            Każdy chory jest inny, choroba inna, leki działają na każdego inaczej, innych ludzi mamy koło siebie...
            Zmiennych mamy dużo, tak jak i poglądów... Cóż dlatego, bo mamy różne doświadczenia. ;-*

niedziela, 3 marca 2013


            290. Wczoraj miałem MRI mózgu, w Białostockim DSK. Muszę napisać że takiej miłej i kompetentnej obsługi nigdy nie miałem. Szacun wielki dla tej instytucji.
            Pracuje tam Neurochirurg, zresztą mój znajomy, którego od lat nie widziałem, za to o nim słyszę, jaki on jest dobrym fachowcem, jaki jest grzeczny, do pacjenta wstanie, poda rękę, zagada…
            A więc nie należy mówić że wszystkie szpitale, wszyscy lekarze są … Zresztą nie będę pisał, bo każdy wie, co się mówi.
            Lekarze są tacy jak my. W jakim środowisku się rodzimy, wychowujemy, uczymy i pracujemy tym na starość trącimy… ;-D Jak lekarz jest chamem, to i po chamsku postępuje. Jak kocha tylko pieniądze, to i lubi „prezenty”. A jak urodzi się w domu z „wartościami” To i taki zostanie.
            Oj rozgadałem się… ;-D A miałem napisać na jakim sprzęcie miałem zrobiony rezonans. Do tej pory wsadzano mnie w rurę i hałasowano, wiecie o czym mówię. Tym razem, też był hałas, tylko jakiś weselszy, a wjeżdżałem pod sprzęt, przypominający UFO, bokiem… Same pozytywne doświadczenia! Poza tym, lekarz polecił donieść wszystkie wyniki z rezonansu by je porównać…
            Kochani, jak tak narzekacie na lekarzy w tych molochach jakimi są ośrodki w Warszawie, Łodzi, to wpadnijcie dla porównania do Białegostoku… A może lepiej nie, niech tak pozostanie jak jest. ;-D
            Ja ze służby zdrowia jestem zadowolony. Gorzej jest z NFZ-tem, ale jest taki jak wszędzie…      

piątek, 1 marca 2013

               
            289. Oglądałem niedawno na dwójce odcinek serialu Szpitalu Three Rivers. I wiecie co? Popłakałem się. Kibicowałem facetowi który szukając jakiegoś sensu w umieraniu, zażądał odłączenia go od respiratora i oddania jego narządów innym chorym potrzebującym przeszczepu. Udało mu się to. Gdy odjeżdżał w ostatnią drogę, czyli do sali pobrania narządów, bliscy tych co czekali na przeszczep dziękowali tworząc szpaler...
Wiem  że to film i że prawdopodobnie władze by się na takie coś nigdy nie zgodziły. Ale jeśli był bym tym chorym z serialu, to też bym tak sobie zażyczył... ;-D