Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 18 grudnia 2012

              253. No i mnie dopadła grypa... Wszystko co zdobyłem wyrzeczeniami i ćwiczeniami znowu wzięło w łeb... Znowu gdy przejdzie, trzeba zaczynać od początku. Gimnastyka fizyczna i ta umysłowa, czyli pisanie bloga. Blog zmusza mnie do przemyśleń, łapania w locie pewnych tematow. Oraz zmusza, do uruchomienia zasobów pamięci, by się za bardzo nie powterzać. ;-D
A więc, zacznijmy ten rok blogowania, od tematu który poruszył mnie kilka dni temu...

Pewna partia bojkotuje wszystkie inicjatywy drugiej bo prosiła „Generała” o konsultacje w sprawie wypadku samolotu w pewnym państwie, zresztą bardzo złożonym, też emocjonalnie...  
To tak jak z wróżką, czy babką szeptuchą...  
Żeby poznać i wyrobić zdanie na temat pewnych usług, trzeba samemu z nich skorzystać, lub skorzystać z usług kogoś kto dobrze zna realia danego tematu.
Ja korzystałem z usług i szeptuchy i bioenergoterapeuty i znachora. Szeptucha brała w porównaniu z innymi grosze, a nauczyła mnie przy okazji niesamowitych pomocnych praktyk.
Na przykład paląca się trąbka z gazety przytknięta do ucha usuwająca chorobę... Wyciąganie "cugu" przy pomocy popiołu w szklance... W jakim miejscu należy pozbywać się atrybutów zaleczonej choroby. Jaka modlitwa najlepiej pomaga i dlaczego akurat prawosławna?... ;-D

Tak więc mam już zdanie na temat szeptuch i innych „niby” cudownych uzdrawiaczy. Zdaniem tym jest:
Po pierwsze – że trzeba wierzyć w tą moc, którą nas obdarzają.
Po drugie, to kwota dana, nie jest adekwatna do otrzymanej pomocy.
Trzecie, trzeba kilka razy spróbować, by wyrobić zdanie.
No i najważniejsze. Są w tym niewyjaśnione zjawiska, które nam pomagają. Wiemy że nie powinny, jednak na nas zadziałały.  To jest mały procent tego co nas otacza, ale naprawdę istnieje.
Wątpię, żeby ktoś z nas trafił na rzeczywiście czyniącą "cuda" osobę… Bo to możliwe, ale mało prawdopodobne. Ja takiej osoby, świadomie, na swojej drodze nie spotkałem.

Więc pytać się, poznawać, wyrabiać zdanie. To jest potrzebne i bardzo ludzkie. Nie trzeba wsłuchiwać się we wrzaski partii opozycyjnych. Oni zawsze będą na nie... To my musimy dogłębnie poznawać temat, by podjąć decyzję. Inni mogą w to wierzyć, nie muszą.

Ale na pewno, jeśli kogoś poprosimy o zdanie, nawet oponenta. Będzie to działało na naszą korzyść i w przyszłości możemy mieć w nim nawet sojusznika. A w polityce to bardzo ważne.;-)))

poniedziałek, 17 grudnia 2012


              252. Dostałem prezent od żony. Raki. Kupiła je w Tchibo... ;-D  Tylko jak mnie „kalece”, ściągnąć "to" z nóg w sklepie?... A potem założyć gdy ma się dyspozycji jedną rękę i w komplecie zawroty głowy?...
No ale jest zima i przyda się. Na spacer, pasterkę, sylwester na mieście… ;-D
Tak… Zima, nogi trzeba wysoko podnosić, (tylko jakoś nie chcą się słuchać)... ;-D Koleiny, zaśnieżone chodniki, przejścia… Potem odwilż, omijanie kałuż… Ach młodym być, silnym, zdrowym i ślicznym... ;-D  
Czasem ponarzekać dobra rzecz, co nie. ;-D  


wtorek, 11 grudnia 2012

                 251 W młodości, byliśmy młodzi, inni odważni. Głowy pełne pomysłów. Wiek szkolny, zaraz po i… Jakby raptem zmieniły się nam poglądy… ;-D  
Jakbyśmy zapomnieli, że mamy zmieniać świat, Podążać naszą „inną” drogą…  Wszystko co nas raziło, z czego się wyśmiewaliśmy przedtem…
… Założywszy rodzinę, zaczęło być nam bliskie…

Dojrzeliśmy, zmienili, poszliśmy w ślady wyśmiewanych przedtem idei…
Dom, praca, pieniądze, rodzina, sąsiedzi… Dopadł i nas kierat codzienności…
Staliśmy się tacy sami jak wyśmiewani wcześniej nasi rodzice…
Hmm… Wojna pokoleń… ;-D - Zapomnijmy…;-)))To był tylko młodzieńczy bunt… Wszystko wraca do swoich utartych kolein…
Hmm… Nasze dzieci nas czasem irytują? A może zacznijmy im kibicować, wspierać… Przypomnijmy siebie w ich wieku… Może warto czasem coś zmienić?... Może  to im się w końcu uda… ;-D 

poniedziałek, 10 grudnia 2012

                 250.  Jak mieszkaliśmy na wsi, to nasza krowa jako jedyna wówczas, chodziła w kantarze. Jako jedyni chodziliśmy z psem na smyczy pospacerować. W ogóle tylko my spacerowaliśmy po okolicznych drogach ze swoimi dziećmi. Była okazja porozmawiać, oderwać się od codzienności. Nauczyć czegoś swoje dzieci, dać im przykład, pokazać że można inaczej niż sąsiedzi. Zawsze z żoną, na wieczornym na spacerze, układaliśmy plan na następny dzień… Taka była nasza mądrość, tak zostaliśmy wychowani. Byliśmy szczęśliwi, zakochani, przewidujący. Mało co nas zaskakiwało. Była czasem różnica zdań, ale rzadko prowadziła do kłótni…
Potem z czasem to się zmieniało, ewaluowało… Moja choroba, depresja, przeprowadzka… No, ale i to szczęśliwie przetrwaliśmy.
Tolerancja, zgoda, uczucie, wspólnota. Bez tego nic, z czego się teraz cieszymy, by nie przetrwało…  
Czy dajemy komuś swoim postępowaniem przykład, nie wiem. Ale wiem że niektórzy, tego wszystkiego co mamy, nam zazdroszczą.    

sobota, 8 grudnia 2012

                   249  Na pojęcie Transcendentalizmu, natknąłem się oglądając film w telewizji. Transcendentalizm, był tu pojęciem strikto filozoficznym, fantastycznym i utopijnym. Przedstawiona była tu jako egzystencja wyższa…
Ona to, z pokoleniowym dorobkiem intelektualnym, naukowym i moralnym. Z całą mądrością duchową, doświadczeniem i filozofią. Podczas skomplikowanej ewolucji, zostaje pozbawiona, swojej  powłoki cielesnej i staje się doskonała.
Pozbawiona tych barier może więc istnieć i przemieszczać się w różnych wymiarach,  bytach i przestrzeniach.
Ten pogląd i filozofia bardzo mi odpowiada. Od dawna uważam, że ciało tylko przeszkadza nam w przekraczaniu barier, poznawaniu innych światów, podróżowaniu. Bardzo mnie kiedyś fascynowała teleportacja. Ale to jest jeszcze lepsze… ;-D
Wszystko to co posiadamy w mózgu, żyje bytem w przyrodzie, pozbawione tak jak dusza ciała. Bez chciwości, zawiści i narcyzmu.
Może człowiek zdrowy uzna to za dziwne. Ale dla chorego bez nadziei, to istne wybawienie… ;-D  

piątek, 7 grudnia 2012

                  248 Z tego co zrozumiałem z szybkiej wymiany zdań w programie – „Tomasz lis na żywo”. Minister Arłukowicz, w rozmowie dotyczącej cięcia kosztów w służbie zdrowia powiedział:
 Lekarz rodzinny, daje skierowanie do specjalisty na badanie i po diagnozę. Potem chory wraca do lekarza rodzinnego i dalej jest leczony przez niego.
Mam kamicę nerkową, jestem pod opieką urologa. Robi USG i bada mnie co pół roku. Co może tu zrobić lekarz rodzinny? Udawać że leczy, czy znowu dać skierowanie do specjalisty do którego znowu trzeba stać w długiej kolejce? Jest tu jakaś logika?
Jestem w programie w przychodni u Neurologa. Biorę kroplówki, obserwuje mnie lekarz. Bada mnie, zleca częste analizy. Po co mi tu lekarz rodzinny?
To samo u Kardiologa, Diabetologa. Jestem pod ich opieką. Badają mnie, mają moją kartę zlecają „analizy”. Nie muszę stać w kolejkach, bo ustalają następne terminy wizyt. Jestem bardzo zadowolony.
Gdzie tu jest troska o pacjenta? Bo ja widzę tu tylko kontrolę, fundusze i monitorowanie… 

czwartek, 6 grudnia 2012

               247 Są dni gdy coś… Jakoś za często zapominam. A to nazwisko aktora, sprawę w jakiej uczestniczył, film z jego udziałem, tytuł.
Jakiś fakt z mediów, z mego życia, mylą mi się przyciski na klawiaturze…
Stawia mnie to na baczność. Denerwuje…
Jednak to z czasem mija. Odprężam się, albo prześpię i znowu wszystko wraca do mojej normy. Zresztą coś jest ważne, a coś nie. Ważnych rzeczy raczej nie zapominam. A tak poza tym, moja choroba ma w nazwie Sklerozis… I olać to… ;-D