Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 lutego 2012

119.   To, co piszę w tej chwili, to są moje przemyślenia które powstały podczas dyskusji o wieku emerytalnym… To znaczy o tym, ile lat powinien mieć pracownik odchodząc na emeryturę…

Ne będę się wypowiadał o służbach mundurowych gdzie się odchodzi na „zasłużony wypoczynek” po czterdziestce…. Choć jak każdy, mam zdanie na ten temat… Chciałbym się tu jednakże wypowiedzieć, jako zwykły człowiek, rencista, związany z racji wykształcenia i pracy z rolnictwem.  
  
Kiedyś myślałem, że emerytura, to odpoczynek po ciężkich latach pracy. Czas wypracowany i opłacony przez lata składek. Czas kiedy jesteśmy jeszcze sprawni i możemy jeszcze chodzić z wnukami na spacery, jeździć po sanatoriach, na wczasy. Zająć się sprawami na które zawsze brakowało czasu. Itp., itd., etc…
Chodzi o te lata od chwili przejścia na emeryturę, do niepełnosprawności i śmierci. Piękne lata, niezależności finansowej, niemartwienia się wreszcie o swoją przyszłość, gdyż przechodzimy na garnuszek „państwa”… ;-D

Teraz myślę, gdy wielu moich znajomych zmarło, miało ciężkie operacje, źle się czuje, jest chorych… Że to czysta utopia…
Bo ile ludzi w jako takim zdrowiu doczeka do emerytury? Ile lat się opłacało składki, a ile się jeszcze pożyje na emeryturze?… Cdn…

wtorek, 28 lutego 2012

           Trochę mam w domu "urwanie głowy" Ale to nic... ;-D Chcę napisać o rencie i wieku emerytalnym, lecz to taki wielki temat, że muszę wybrać to o czym chcę napisać...
Na razie mi się to wszystko kielbasi, ale do czasu. Do czasu - dam rady... ;-D
Muszę tylko zlapać trochę oddechu. ;-*

poniedziałek, 27 lutego 2012

118. Kiedyś, przed laty, gdy wychodziłem z depresji, doszedłem do wniosku ze warto było by sprawdzić u nas w rodzinie, te „Hamerykańskie” ;-))) porzekadła w stylu – kocham ciebie, jak się czujesz?...
 O ile odpowiedź – czuję się świetnie, raczej nie zdała u nas egzaminu… ;-D  To powiedzenie partnerowi choć raz dziennie – „kocham ciebie”, przyjęło się u nas doskonale. Przychodź szybko, będę tęsknił, kocham, całuski… Używane są u nas codziennie.
Hmm… Na początku myślałem, że te słowa używane tak często, są puste, nic nie znaczą... Przecież jesteśmy ludźmi inteligentnymi, nie wierzymy w psychologiczne sztuczki, to przecież głupie, takie filmowe i na pokaz… No i co???
Nie wiem jak, ale po kilku tygodniach… Kurczę, zadziałało!!! Już od dłuższego czasu rozmawiamy i zachowujemy się jak zaraz po ślubie. Rozmawiamy nawet ze sobą na trudne tematy. Cieszymy się sobą na co dzień, chodzimy za rączkę.
Cała rodzina stała się spokojniejsza, pewniejsza siebie, możemy sobie wybaczać bez takich nerwów jak onegdaj. Mamy ochotę planować, marzyć, uśmiechać się do siebie, a nawet pocałować w parku… ;-D
Jest kilka takich sztuczek psychologicznych, działających na nasze zachowanie. Niestety, uczy się ich tylko na studiach i to na nielicznych kierunkach. Ja kończąc tylko Technikum Ogrodnicze uważam za swój niezaprzeczalny sukces to, że umiałem dojść do takich wniosków sam, czytając tylko książki obserwując otoczenie, ot  tak - metodą prób i błędów. ;-D

Uwierzyliśmy w to co mówimy i jest nam z tym bardzo dobrze.  ;-))))))

Córka mego kolegi ze szkoły pomaga takim ludziom jak my. Oto jej strona:
http://www.wela.strefa.pl/http://www.wela.strefa.pl/

Ta strona pokazała mi, że podążam w dobrym kierunku:

piątek, 24 lutego 2012

117.  Właśnie wyszedł mój kolega ze szpitala. Miał ciężką operację kardiologiczną na sercu. Miał otwieraną klatkę itd. Codzienne wizyty u Niego i operacja, wpłynęły bardzo na moją zmianę stosunku do takich zabiegów.
Przedtem myślałem że to straszne… Przecinanie klatki piersiowej, operacja na otwartym sercu. Pozorna śmierć pod urządzeniami i reanimacja. Gdy to oglądałem w TV, to mi się słodko robiło… ;-D Teraz na to patrzę zupełnie inaczej…
To przecież operacja ratująca życie. W każdej chwili mógł umrzeć, a ja straciłbym na zawsze kolegę, a jego rodzima męża, ojca, syna…
Gdy w ten sposób o tym pomyślałem, o przyjacielu a nie o jakimś obrazie z telewizora. O koleżeńskich stosunkach które nas łączyły w szkole i teraz. O spotkaniach i wspomnieniach które łączą i nas i nasze rodziny, to dotarł do mnie cały ludzki aspekt tejże operacji…

A gdy po zabiegu, mimo tych sączków i rurek wychodzących z jego ciała po operacji. Mimo dziwacznego zachowania po zażyciu leków przeciwbólowych i uspokajających. Zmęczeniu. Zauważyłem błyskawiczny powrót do zdrowia… ;-))) Czwartego dnia po operacji - przecież podprowadził mnie do windy!!! ;-D To niesamowite jak się organizm regeneruje…            To nie jest takie straszne, mimo skąplikowanych nazw, aparatury, ran. O tym się błyskawicznie zapomina!!! Człowiek cieszy się że przeżył… ;-))) Tydzień po operacji, słaby bo slaby, ale mógł iść do domu. Jestem szczęśliwy, że znowu mam kolegę na „chodzie”, że mogę go odwiedzać i śmiać się z jego i moich obaw przed operacją… ;-D
Poza tym, znowu się upewniłem co do tego, że Białostocki szpital posiada klasę. I sprzęt i lekarzy i coraz lepszą obsługę. Nie bałem się, czy zabieg się powiedzie, bo to przecież jasne. Brak pośpiechu, pogoni za kasą, za splendorem jak w innych szpitalach bliższych „koryta”. Przecież i bez tego są to niezaprzeczalni specjaliści… ;-D
…Ale ten błyskawiczny powrót pacjentów do zdrowia… ;-D  


Teraz zdecydował bym się na taką operację gdyby byla taka dla mego zdrowia potrzebna. Już bym się aż tak jej nie bał... ;-D

czwartek, 23 lutego 2012

116.  Leżąc w szpitalu, czasem spotykamy różnych ludzi. Bardzo chorych,
nieprzytomnych, życzliwych, „upierdliwych”… ;-D
Pamiętając o tym, że wszyscy są pacjentami, nie należy zapominać, że z naszego punktu widzenia, to i my „sroce z pod ogona nie wypadliśmy”.

Nie stając się „upierdliwym”, musimy pamiętać, że my też mamy w szpitalu pewne prawa. Jak ktoś przeciąga strunę” trzeba mu zwrócić uwagę, a jak nie dociera, to niestety, trzeba „naskarżyć”. Obsłudze, albo siostrom, lub lekarzowi. Czasem trzeba zatkać uszy, stoperem, słuchawkami. A czasem dać nauczkę niesfornemu klientowi z komórką, gazetą czy jakimkolwiek monitorem…
Wszyscy tu są chorzy, czekają na operację, lub diagnozę. Mogą mieć dołek czy depresję. Wierzyć w Coś, czy nie. Pochodzić z miasta, czy ze wsi. Trzeba to uszanować.
To nie jest miejsce na demokrację, tu trzeba się dostosować do chorych. Jak się chce innych atrakcji, to trzeba wybrać inne miejsce. Broń Boże nie szpital… ;-D     

środa, 22 lutego 2012

115.  To przez pisanie listów zdobyłem swoją żonę…
Rozmowa nie zawsze mi wychodzi, a jak się zestresuję to już nie zawsze dam rady pokierować swoimi myślami. Jest coraz gorzej. Gdyby nie komputer i ćwiczenie w pisaniu Bloga, było by nieciekawie.
W szkole nie byłem dobry z polskiego. Robiłem błędy ortograficzne (teraz komputer nie pozwala ;-D). W treści chciałem zawsze za dużo umieścić, więc całość często nie była za bardzo logiczna... ;-D
Dopiero po szkole przeczytałem wszystkie lektury. Historię Europy poznałem z książek właśnie w tym okresie. Stałem się przez to pewniejszy siebie, bardziej elokwentny, nauczyłem się panować nad emocjami. Dzięki swym poglądom, zostałem radnym i udzielałem się społecznie w Zarządzie Gminy. Wiele się wtedy nauczyłem, poznałem język polityków i ich sposoby do osiągnięcia celów. To mi się nie podobało, wstydziłem się tego że robię się taki jak oni. Że nie słuchają ludzi, dbają w zasadzie o swoje interesy. Nie starałem się już o drugą kadencję.
Ale to nie był dla mnie zmarnowany okres, przez ten czas poznałem administracyjne zasady działania urzędów. Zobaczyłem kto naprawdę jest coś wart, kto myśli tylko o sobie, a kto jest wrażliwy na krzywdę innych. Umiem obserwować, analizować i wyrabiać o kimś zdanie. Teraz ciężko jest mnie wyprowadzić w pole… Jestem spokojniejszy. ;-D

Widzę teraz, że pisanie i obserwacja otoczenia nie tylko bardzo wpływa na mój rozwój, ale i zahamowuje postępy choroby.  Od pewnego momentu żyję jakby na zapas. Po diagnozie nie myślałem że dożyję i to w takiej sprawności, aż tak sędziwego wieku ;-))))
Ha, to miłe… ;-D  

wtorek, 21 lutego 2012

114.  To chyba nie powinno tak być i właściwie cały czas czekam, aż ktoś na to zareaguje. Chodzi o reklamy lekarstw… O ile jestem w stanie zaakceptować sprawdzone, słabe leki przeciwbólowe, oraz te, które powodują ustąpienie objawów grypy czy anginy. To cała reszta, dotycząca wątroby, żołądka, regulacji wydzielania enzymów itp, itd, uważam za wszech miar szkodliwe.
Ludzie, (ogólna populacja) mimo ostrzeżeń, biorą te leki, lecząc objawy a nie przyczyny. Wiele objawów chorób jest podobnych i nawet lekarz nie jest w stanie zawsze je rozróżnić i wykryć. Pomimo korzystania z aparatur i wielu analiz.
To co może być, na przykład, objawem związanym ze zwykłym nieżytem wątroby, może okazać się marskością, albo nowotworem!!! Tylko lekarz może to ocenić, a nie laik medyczny – zazwyczaj człowiek zapracowany, któremu zależy na zaspokojeniu potrzeb rodzinnych.

Chciałbym krzyknąć. Jezus, Maria, co Wy robicie!!! Wielu moich znajomych kolegów, którzy poddali się wpływowi reklamy, teraz czeka na poważne operacje i to tylko dlatego że zwlekali z pójściem do lekarza, korzystając latami z reklamowanych "leków"…

Wiem, że to tylko „głos wołającego na puszczy” Ale jeśli ktoś się tylko zastanowi przed pójściem do apteki i kupieniem "leku" np… na zgagę. To będę uważał za największy swój sukces
Kurcze, przecież to może być objaw  raka przełyku, lub żołądka, albo jeszcze coś innego…  Chociaż się kiedyś prześwietlcie, lub poproście lekarza o zrobienie USG, tak w wolnej chwili, na wszelki wypadek, dla własnego spokoju… ;-*

… ;-))) A te ubrania, kupione za kilka złotych w ciucholandzie. I te co nie da rady upierać sam zwykły proszek. Można przecież wyrzucić… Są już nie modne i nie trzeba ich na siłę reanimować… ;-D  Do uprania takich ciuchów, najczęściej nie trzeba ani vanisza, ani perły, bo już teraz nawet i one nie zaskutkują… ;-D
Takie reklamy co pytają na przykład - „ojciec prać?” nie są szkodliwymi … Te to mogą najwyżej wyprać nasze kieszenie i dać zarobić wielkim koncernom… Ale tak szczerze… To uważam że i tam pracują ludzie i dostają też pensje. Więc sprawa wyboru...
Wasz DANIO. ;-)))  

poniedziałek, 20 lutego 2012

113.  Mimo, że na szczęście mnie to nie dotyczy, zdecydowałem się wrzucić swoje trzy grosze, do ogródka chorób kobiecych… Mastektomia, odjęcie kobiecej piersi, w wyniku raka. I histerektomia w wyniku raka macicy. To są najbardziej obrazowe skojarzenia dotyczące chorób, dotyczące kobiecej seksualności i płodności…
Chciałbym napisać jaki jest mój prywatny stosunek do takich chorób…
Nie ulega żadnej wątpliwości, że są to ciężkie choroby nowotworowe, które są w przeważającej części uleczalne, gdy wykryje się je we wczesnym stadium. (badajcie się panie!!!) Ale jeśli już dojdzie z jakiegoś powodu do zabiegu chirurgicznego, chciałbym uzmysłowić tym pacjentkom, że to nie jest już koniec świata…  
Koniec jest wtedy, gdy choroba ta, zakończy się śmiercią. Ale jeśli możliwe jest wyjście z niej, to uważam to za wielkie szczęście, pomimo blizny, lub niepłodności.
Wiem, że taka sytuacja jest streso i depresjo-genna dla kobiety. Ale ja, jako Janusz, podskakiwał bym najwyżej jak bym mógł, gdyby moja ukochana kobieta mogła żyć jeszcze przez wiele lat… ;-D
Być może przed ślubem, bym się jeszcze zastanawiał, czy kobieta niepłodna mogła by być moją żoną. Mie wiem jak bym postąpił… To zależało by pewnie, od mojej miłości do niej.
Ale jeżeli była by to - nazwę ją tak - sytuacja zastana. To nie ulega żadnej dyskusji, kochałbym ją tak samo, a może i bardziej…
Jeśli chodzi o piesi. To jak już pisałem, zwracam uwagę na nogi i tyłek. Mnie by to absolutnie nie przeszkadzało. Potrafiłbym sobie uzmysłowić, że to choroba okaleczyła moją lubą, i kochając ją, muszę przecież taki stan zaakceptować. Tak samo gdybym na przykład musiał się poddać orchidectomiii czyli usunięcie jąder…
Chyba przesadziłem… Świadomie…
Brała by mnie cholera, że już nie mogę mieć dzieci. Że już koniec z seksem. Dopadła by mnie depresja, jak dwa razy dwa… I można by tu pisać nie wiadomo co, ale czułbym się pusty i do niczego…
I tu dotarłem do sedna. To co odczuwamy, nijak ma się do tego co czuje partner.
- Dla mnie to operacja ratująca życie mojej kochanej osobie…
- A dla niej to koniec świata. Ma depresję, czuje się brzydka i pusta w środku…

Więc uzmysłowienie faktu, że partner akceptuje i nie przywiązuje aż takiej uwagi do wyglądu partnerki, będzie największym sukcesem!!! ;-D

Owszem, najlepiej być pięknym i zdrowym. Ale choroba nie wybiera, jest jak jest. A małżeństwo jest dlatego takie piękne, że cieszymy się że w ogóle partnera mamy…

Każdy kiedyś będzie miał zmarszczki, się zestarzeje, sprawność będzie mniejsza, intelekt będzie zawodził… W tym przypadku, takie coś zdarzyło się tylko trochę wcześniej…
I tu pora na moją mądrość – Ciesz się z tego co masz, a nie smuć tym co mogło by być. ;-)))

piątek, 17 lutego 2012

112.  Wiele rzeczy, które uważamy za niemożliwe, faktycznie istnieją!...
Ludzie „nietoperze” bez oczu, którzy widzą klikając językiem i jeżdżący po ulicy między przeszkodami, na rowerze, czy wrotkach. Tak, jest takich kilku, dzięki zupełnie innemu, niestandardowemu wychowaniu ich przez rodziców... ;-D
Człowiek który nic nie jadł już od 70-ciu lat i mówi że żyje dzięki energii czerpanej ze słońca. Owszem dziwne, nieprawdopodobne, ale gdy podobnych ludzi na świecie są tysiące? Chyba tu już mogę zwątpić?… ;-D

Czy te fakty nie wywracają nam do góry nogami światopoglądu który uważaliśmy dotąd za naturalny? Skoro tak, to czemu nie uwierzyć i zaakceptować tego faktu, by później zweryfikować to z tym, co powiedzieli nam celebryci - ze to fałsz i pobożne życzenia…
  
Jeżeli prawdą jest, że możemy nie jeść. Nie mieć oczu, a widzieć. Jeśli to, co uważamy za ciekawostki i dziwne, niewytłumaczalne zjawiska… Przy treningu i zmianie wyobrażenia o konwencjonalnym wychowaniu stają się realne… To czy teraz, cały ten dogmatyzm w którym od tysięcy lat jesteśmy wychowani, nie możemy wyrzucić do śmieci?

Czy to nie jest tak, jak z ropą? Mamy ciągle pod górkę, wyszukując innych alternatywnych źródeł energii, bo istnieje lobby paliwowe?
Czyli… Że mamy przestrzegać jedynie słusznych zasad, ludzi nadzwyczaj bogatych, lub wykształconych celebrytów, bo to oni te zasady te ustalili, aby jak najdłużej utrzymać się na szczycie?… ;-)))
Ot takie to przemyślenia, starego idioty napisane na blogu ku Waszej wygody i uciesze…   ;-))))))))

czwartek, 16 lutego 2012

111.  Cz. IV
Łatwo jest osądzać ludzi. Zwłaszcza ludzi obcych.
Mający Zespół Tourette'a, od razu jest zaklasyfikowany jako osoba pochodząca z marginesu, albo nadużywająca już od dłuższego czasu alkoholu.
Jak się ma, tak jak ja SM. To zataczając się na ulicy, mając kłopoty z równowagą, upadając, lub gdy w rozmowie plącze nam się język, uważani jesteśmy za alkoholików.
Takie przykłady chorób można by było mnożyć.

Albo z innej beczki. Gdy urodzi nam się syn, albo się zakochamy. Albo gdy oblaliśmy z kumplami zdany egzamin i się cieszymy robiąc różne głupstwa. To za ten uśmiech na ulicy jesteśmy uważani za świrów, niespełna rozumu czubów ze szpitala… ;-D

Albo gdy pozbawiono nas pracy, mieliśmy wypadek, zostaliśmy niesłusznie zniesławieni i jesteśmy źli. To kopnąwszy w oponę, strącając z bluszczu kilka liści, jesteśmy z góry już osądzeni. Jesteśmy - wandalami… ;-D

Może gdy jeszcze jesteśmy młodzi, jesteśmy traktowani bardziej ulgowo. Lecz i to nie zawsze i przez wszystkich. Ale gdy rozmieniliśmy już trzydziestkę, to już koniec z luzem, koniec ze swobodą na ulicy. Musimy zachowywać się jak inni. Modelowo i typowo…

Mamy uśmiechać cię półgębkiem, odpowiadać na pytania poprawnie, ubierać się szaro. Na odrobinę swobody możemy jedynie pozwolić w swoim domu i zaufanym towarzystwie No może jeszcze na zabawach lub koncertach. Ale tam też, folgując swobodzie, musimy wiedzieć że jesteśmy badawczo przez niektórych obserwowani.

       Kurde, jaki jest tego mechanizm? Dlaczego mamy się zachowywać jak tłum, a nie jak zaprogramowała nas natura? Weźmy na przykład Włochy, Hiszpanię, czy inne kraje Latynoskie lub Afrykańskie. Tam jest jakoś bardziej swobodnie. Nikt nie patrzy, tak krytycznie na zachowanie innych. Na kolor skóry, odrębność kulturową. W domu jedynie się śpi, a żyje na ulicach… ;-D
Jeszcze dziwniej niż my, zachowują się ludzie z obszaru panowania Islamu. Ale czy to ma nas pocieszyć?

Człowiek z wiekiem poważnieje. Chyba. ;-D Przynajmniej tak jest przyjęte. Głupoty mają już nam z głów wywietrzeć.
Tylko dlaczego, gdy spotykamy się z rówieśnikami, kolegami ze szkoły, gdy na grillu trochę wypijemy piwa, jesteśmy zupełnie inni. Świat staje się barwniejszy, stajemy się swobodniejsi, choć bywa, że nawet alkohol nie zaczął ogrzewać naszych żył…

O co tu chodzi? Tak się zastanawiam i nie mogę znaleźć odpowiedzi. Po co – tak jest? Przecież takie zachowanie, od razu widać że jest sztuczne i nienaturalne.
A może się tylko czepiam?..
A może założę krawat, garnitur i będę pozował do zdjęcia. Wtedy stanę się taki naturalny, wtapiający się w tłum. Nareszcie będę sobą… To znaczy takim jakim tłum chce mnie widzieć… ;-D
Szlag by to… Czego się czepiam? Przecież tak jak inni przyzwyczaiłem się i zaakceptowałem taki stan. Czy czasem nie dla własnej wygody, aby?
A może jednak, mam taką nadzieję, dla zabawy, siedzi jeszcze we mnie taki mały chłopaczek - buntowniczek? ;-)))

środa, 15 lutego 2012

110.  Cz. III
Naturalną jest rzeczą u człowieka chęć niesienia pomocy. To jest instynktowne. Człowiek młody i później starszy, czuje taką potrzebę. Żyjemy w takim społeczeństwie, że sąsiad, o sąsiedzie wie więcej niż on sam… ;-D
Myślę że to w sumie jest dobre, dopóki nie wchodzimy do czyjegoś życia z butami. Musimy uszanować czyjąś odrębność, prywatność, sposób na życie… Jednak nie zawsze bywa z tym tak łatwo.
Ludzie czasem nie świadomie, ranią i sieją zamęt wokół jakiejś jednostki lub rodziny. Zazwyczaj szybko się reflektują, że przecież zamiast pomagać, szkodzą.

Tak jest między innymi z osobami niepełnosprawnymi i chorymi. Jedni są ambitni, chcą być samodzielni. A inni sobie w tym nie radzą. Jedni się obrażają że chcąc pomóc, narusza się ich prywatność. Inni natomiast są źli, że nikt nie chce im pomóc, mimo że widać, tą ich bezradność...
Nie można pomagać uprzednio nie zorientowawszy się, jakiej pomocy ten ktoś od nas oczekuje. Nie należy narzucać się z pomocą tym, co sami chcą i próbują rozwiązywać swoje problemy.
Myślę, że jednak trzeba ich obserwować. Bo kiedyś, przecież ten ktoś, już może potrzebować naszej pomocy, a wtedy, taka potrzeba, może zostać przeoczona…
A to nie jest dobre i skutek może być nie sympatyczny…
Może to być odebrane jako… Że jak nie trzeba, to wszyscy pchają się z butami, by się wtrącać, a jak trzeba, to są pozostawieni z problemami samemu sobie.
Więc, to nie jest to tak z tą pomocą prosto… ;-D

Najgorzej jest pomóc osobie, wykorzystującej celowo nieznajomość i naiwność człowieka, który w dobrej wierze mu pomaga. Często później, gdy już pomoc taka będzie udzielona, rozsiewa plotki i złośliwe komentarze. Nawet bywa, że wykorzystując zdobytą wiedzę z premedytacją szkodzi osobie która mu pomogła.
To jest wtedy jak zadra, jak szpilka w ramieniu. Takiego kogoś i taką sytuację zapamiętuje się do końca życia. Taka osoba, sparzona, użądlona podczas pomocy, rzadko już komuś pomaga…
Właśnie to sieje obojętność, nieczułość na potrzeby innych ludzi…

Takich co bez przyczyny, nie pomagają i pozbawieni są przez naturę, tego „genu pomocy” jest bardzo niewielu. Inni natomiast, kiedyś zwracając się jakąkolwiek pomoc,  nauczą się tego. Jak przedmiotu w szkole… ;-D

wtorek, 14 lutego 2012

109.   Cz. II
            Takimi zadrami mogą kłuć nie tylko ludzie zamożni, to mogą być także ludzie bardziej wykształceni. Bardziej pewni siebie, ludzie o innej posturze, szczuplejsi, zdrowsi. One też bardzo lubią pokazać czasem własną wyższość, dowartościować się kosztem innych.
To tak jak w szkołach i przedszkolach. Często dzieci wyszukują w śród rówieśników osoby różniące od innych, by im dokuczać. Jedni z takiego zachowania wyrastają, u innych to zostaje stłumione, a inni takimi już zostają…

Rodzice względem dzieci też powinni zachować szczególną ostrożność. Dzieci od których czegoś się wymaga, które słyszą, że są kochane, mądre, że wiele potrafią. Zachowują się pewniej, uczą się i dążą do celu szybciej i bezstresowo. Te które słyszą, że są naiwne, bezmyślne, tępe, niezręczne, często stają się takimi, zagubionymi, niepewnymi i wyobcowanymi ludźmi. One to częściej popełniają błędy ich rodziców i wszystko się znów powtarza, zapętla…
Czasem niestety, bywa i tak, że zestresowane, znerwicowane dzieci, wpadają w depresję, próbują popełnić samobójstwo. Silniejsi psychicznie, natomiast, sprawiają problemy w domu i w szkole. Wpadają w konflikt z prawem.

Dlaczego piszę o takich sprawach?
Bo jeżeli ktoś przeczyta te słowa, zastanowi się nad nimi i tych błędów nie powieli, będę szczęśliwy, że komuś te przeżycia pomogły ustrzec się tych potknięć i omyłek... Obecnych przecież i w moim życiu…

poniedziałek, 13 lutego 2012

108.  Moja mądrość, zaczerpnięta z życiowych obserwacji ;-D… cz I 

Czy będziemy w życiu szczęśliwi, zależy tylko od nas. Musimy mieć w sobie wielkie pokłady intuicyjnej wiedzy, aby móc nie zrażać do siebie osoby, która  jest nam szczególnie bliska...  
Jeżeli decydujemy się na związek kogoś z rodziny zamożnej z osobą niezbyt zamożną, pamiętajmy, nigdy, pod żadnym pozorem, tego faktu mu nie wypominać. Każdy wie, kim jest z pochodzenia i może mieć pewne skrupuły, fobie. Ale jak już partner powie, w porywie złości, że wyciągnął współmałżonka z ubóstwa, to takie coś, jak zadra, w psychice pozostaje na długie lata.
I mimo, że takie słowa mogły wyrwać się niechcący, na zawsze pozostają w pamięci, pomimo że uważa się je już za zapomniane, nigdy takimi się nie stają.
W związku są zawsze jakieś różnice, a to zamiłowań, charakteru, hobby, preferencji żywieniowych. Jeżeli związek, pozostawimy samemu sobie, zacznie się wypalać, blaknąć. Jeśli nas to zastanowi i zostanie zauważone, będzie się szukać przyczyn, szukać powrotu do chwil minionych i szczęśliwych.
W takich wypadkach zawsze się będzie wracać do dawnych nieporozumień i szukać przyczyn, takich właśnie cierni w związku. Nieporozumienia będą coraz częstsze, a przyczyną już będą nawet bardzo błahe sprawy.
Jeżeli będzie to trwało całymi latami nie ma mowy byśmy sami, bez pomocy z tego labiryntu wyszli. Musimy poszukać pomocy…(cdn.)


PS.
W tym tygodniu, żona pracuje po południu, więc i teksty umieszczane będą tak samo... ;-D
Zauważyłem że jak mi nikt nie przeszkadza ;-D to są zgrabniejsze i gramatyczniejsze... ;-)))


Kolega dziś  ma mieć operację, więc co najmniej do piątku, jak będzie wszystko w porządku, nie mam go jak odwiedzać. Wiadomo, co najmniej 5 godzin operacji, sala pooperacyjna, monitory, stres, ból. Niech w spokoju dochodzi do siebie... ;-*

środa, 8 lutego 2012

107.    Pewnie teraz, będę mniej czasu spędzał na pisaniu postów w moim blogu… Mój najbliższy kolega ze szkoły, z którym siedziałem razem w ławce przez pięć lat, jest teraz w szpitalu. Na kardiochirurgii i czeka na operację. A że szpital jest ode mnie o rzut kamieniem, chcę dodawać mu otuchy i wpadać do niego. A więc, pełen dobrych myśli – wybaczcie mi. Jest bowiem coś ważniejszego niż samo-spełnianie się… ;-*
Ps.
Spotkamy się w poniedziałek. Mimo że kolega będzie jeszcze jakiś czas w szpitalu, to tu, albo na innych stronach bloga myślę że się będziemy spotykać... ;-*

wtorek, 7 lutego 2012

106. Trochę jest mi brak czasu na wszystko co zaplanowałem i chciałbym zrobić.
- Wyjście na basen i siłownię. Pisanie Bloga, trzech stron dziennie!!! ;-D Gotowanie…
           
Ćwiczyć powinienem. Więc mogąc robić nawet i miesięczne przerwy, muszę tam wracać i się gimnastykować. ;-D
Blog był w postanowieniu noworocznym, więc przynajmniej przez rok, ładnie by było systematycznie go poprowadzić. Podobnie jest ze skończeniem opowiadania… ;-D
Lubię bawić się grafiką, komputerem, coś poczytać, ale takie rzeczy na razie poczekają… ;-D
Nie poczeka gotowanie posiłków. ;-))) Zwłaszcza, że mimo cięższych dni, lubię to robić. Nie korzystam z przepisów, za to lubię oglądać programy kulinarne. Najczęściej zasypiając, nie wiem co zrobię na obiad. Ale za to budząc się, już wiem co zrobię i nie mogę się doczekać, tego - tworzenia smaku.  ;-)))
Jak dziś się uda, jak będzie smakować, wyglądać. Czy będzie smakować… ;-D
Dziś też planuję zwykłą fasolkę po bretońsku, w moim wydaniu. I fasolkę z indyjską przyprawą Masala, przypominającą trochę kuchnię meksykańską z jej składnikami.
Mam jeszcze kilka pomysłów i będę je doskonalił w głowie, aż któregoś dnia zaskoczę rodzinę nową potrawą. Może jeszcze gdzieś coś podejrzę… ;-D
Dobrze że moja rodzina jest otwarta na nowe kuchnie i doznania smakowe. Chociaż nie każdy preferuje wszystkie potrawy… Żona nie je tatara. Syn nie uważa kaszy, gołąbków. Jeden lubi mięso duszone, drugi mielone bez sosów. Ten co lubi sosy, lubi ziemniaki, a ten co za nimi nie przepada, z łaski zje ziemniaka. Więc nie jest to takie łatwe by wszystkich pogodzić… ;-D Raz gotuję zupy rzadkie, raz kremy i „aintopfy”, innym razem coś na płaski talerz. Tak żeby nikt nie odszedł od stołu głodny. ;-D
Lubię coś tworzyć, malować grać. A że z racji mojej niesprawnej ręki nie podołam takim luksusom, gotuję dopóki daję radę. Cieszę się, że się do czegoś jeszcze nadaję ;-D

poniedziałek, 6 lutego 2012

105.   Jestem chory na Stwardnienie Rozsiane. Z tej racji, powinienem unikać stresu, bo nie wpływa on pozytywnie na moje zdrowie. To jest właśnie specyfika tej choroby. Byłem też swego czasu w poradni psychiatrycznej. Śmieję się że mam żółte papiery i nic mi nie zrobią jeśli kogoś zamorduję… ;-)))

Moi koledzy, znajomi, sąsiedzi, nie widzą większych „odchyłów” w moim zachowaniu, niż inni, uznani za zdrowych, inteligentnych, biznesmenów, księgowych, polityków. To mi bardzo pochlebia, dowartościowuje i powoduje, że mam odwagę wypowiadać się na pewne tematy. Nie uważam, że jak ktoś jest  skomplikowany, chory i wrażliwy ma milczeć, bo silny i arogancki ma więcej siły i dlatego wygra.

Męczy mnie ten ton w komentarzach na niektórych Blogach i postach po artykułach w internetowych portalach. Staram się unikać takich pieniaczy, ale jak mam to zrobić, gdy aż się roi w sieci od takich „pseudo-anonimowych” komentatorów. A już nie daj Boże, jak z takimi, zacznie się wymieniać poglądy. To już staje się, irracjonalne i nawet nie śmieszne.   

Tak jak pewnie każdy, śledziłem losy matki, małej Madzi ze Śląska. Są także powodzie, mrozy, podwyżki w sferze mundurowej itp., itd. ;-D
Powodują one różne zdania, komentarze. To dobrze, bo ludzie powinni wymieniać poglądy. Ale jak już górę biorą emocje i z dyskusji przeradzają się w kłótnię, to już mało kto, a już na pewno ja, przestaję w tym uczestniczyć… To mnie razi i jest poniżej mojej godności.     Różne bywają sytuacje w życiu. Ale kreować wyroki zanim cała sprawa zostanie dokładnie wyjaśniona przez odpowiednie służby i „gdybać”? W takim czymś nie chcę uczestniczyć…
            O matce Madzi mogę jedynie powiedzieć, że na pewno nie miała wystarczającego oparcia w rodzinie. A że miała słabą psychikę, doszło do tego do czego doszło. To ciągnęło się już od dłuższego czasu i narastało… Tak uważam, ale i tego nie jestem pewien. Ale za to inni wszystko wiedzą najlepiej… Zresztą poczytajcie jakikolwiek komentarze. ;-))) O powodzi w Australii, fali mrozów itp. Albo może lepiej nie, szkoda nerwów. Ja dziś wlazłem na stronę tych komentarzy i żałuję… ;-/ 
            To nie znaczy że uważam swoje zdanie za jedynie słuszne. Nie. Pragnął bym jedynie móc, także w sieci, spokojnie, rzeczowo, porozmawiać o swoich poglądach, wyrobić zdanie, a nawet czasem zmienić nastawienie, gdy się czegoś nie wie, albo nie wie dokładnie.
Są… Wiele jest zdań ludzi takich ludzi. Ale przez takich nerwowych, bardzo często aroganckich i agresywnych „ludzi” nie sposób do tego dotrzeć.

            Świat dziczeje, zmienia wartości. Dla mnie, często na gorsze. Często wstydzę się, że należę do populacji ludzi w której dosyć często takie indywidua się trafiają.
Ale gdy dochodzą mnie głosy ludzi zdystansowanych, rzeczowych, tolerancyjnych a nawet i sympatycznie wykładających swoje racje. Zmieniam nastawienie, jak flaga na wietrze i zmów optymistycznie zaczynam patrzeć na świat. Przez pewien czas, gdy jakiś głos mnie nie zbulwersuje… Ot taki ze mnie dziwoląg. Wybaczcie. ;-)))

piątek, 3 lutego 2012

104.  Od małego często chorowałem. Drugą klasę przez to powtarzałem. Na zmianę grypa, angina, zapalenie oskrzeli, zapalenie płuc. Chyba tylko ze  trzy miesiące chodziłem do szkoły. Narobiłem sporo zaległości, no i lekarz zadecydował – powtarzasz klasę.  
Teraz, gdy dopadł mnie SM i postarzałem się trochę, boję się każdej infekcji. Każde kichnięcie, kaszlnięcie, łamanie, stawia mnie na nogi i zaraz powoduje myśl - Czy to już dopada mnie choroba, czy to tylko kurz i zmęczenie?
Zawsze mam w domu kilka tabletek Polopiryny, herbatek Teraflu, coś do lizania, od gardła… Często taka natychmiastowa reakcja pomaga i w dwa, trzy dni jest po sprawie. Tylko kilka razy, mimo szybkiej reakcji, dopadła mnie choroba i musiałem leżeć tydzień lub dwa. Nie mogę gorączkować, mam uczulenie na tabletki obniżające temperaturę. Jak już naprawdę muszę to kilka minut wcześniej biorę tabletkę od uczulenia, a potem od temperatury. Czuję się dziwnie, ale przynajmniej mnie nie dusi i nie mam wodnistych bąbli na delikatnych częściach mojego ciała. Trzeba się jakoś ratować. ;-D Tylko Polopiryna S, z salicylanów działa na mnie normalnie. Reszta środków, też i tych przeciw bólowych, powoduje u mnie uczulenie. A gorączki mieć nie mogę, bo już powyżej 38 stopni prawie jestem nieprzytomny. Po każdej chorobie, długo dochodzę teraz do siebie. Ot taki ze mnie dziwoląg.   ;-D

Dotyczy komentarzy

Dostałem wczoraj, dziwnie agresywny komentarz. Zastanowił mnie. Nie raz świadomie piszę w taki mentorski i moralizatorski sposób. Może sprowokuję kogoś do dyskusji?... ;-D  No i pewnie znowu przesadziłem… ;-D
Ze znajomymi mamy różne zdania na jakiś temat. (Moi znajomi i ja ;-D) Rozmawiamy wtedy, spieramy się. Jest ciekawie, rozmowa nie jest nudna, szybko mija czas.      Można by było i na blogu tak podyskutować, nawet dojść do jakiegoś zaskakującego konsensusu… ;-D
Ale czy obrażanie się i obrażanie kogoś, może nakłonić do zmiany poglądów, nastawienia? Myślę że wręcz odwrotnie… Jeden lubi koty, drugi psy, najczęściej nie idzie to w parze. Ale pospierać się na te tematy, kulturalni ludzie na poziomie przecież mogą… ;-)))

Muszę napisać to w Blogu, a nie w komentarzach. Ku przestrodze.

„Anonimowy” napisał, że kaloryfery nie pękają, bo ich w piwnicach nie ma. Ma rację. Ale w piwnicach są wszystkie rury z różnych węzłów. No i taka, przez pewną panią, której koci los bardzo obchodzi, w pewną mroźną noc, z powodu otwartego lufcika - pękła.
Efekt jest taki, że te kilka tysięcy, jaki kosztował remont, jeszcze sama spłaca. Lufciki są zakratowane, a ten właśnie ;-D jest jeszcze ocieplony styropianem i zabity deskami.
Pani ta, starsza, o dosyć wrednym charakterze, została sama z długiem - dzięki ciętemu językowi, choć wcale nie musiało tak być…
Blok jest ocieplony styropianem i każdy teraz płaci za siebie, jeśli chodzi o ogrzewanie. A klatki i w piwnice są specjalnie przez mieszkańców już teraz monitorowane…  
Ot tyle, miałem do napisania na ten temat… ;-D

czwartek, 2 lutego 2012

103.  Rozumiem rolników, bo sam należałem do nich kilka lat temu. Rozumiem leśników. I wszystkich tych co muszą na tym mrozie teraz pracować. Teraz im tej pracy nie zazdroszczę, bo wiem jak marzną. Muszą się ubierać na cebulkę w różne ciuchy. Czy trzeba, czy nie - się ruszać, bo pracując w zimnie przez kilka godzin, można zamarznąć.
Ale zima jest zimą i co roku tak jest. Trzeba się przyzwyczaić. ;-D

Mam teraz szczęście. Jest ciepło w mieszkaniu. Wychodzę do sklepu na kilkanaście minut. Poza tym w sklepie też jest ciepło. Nie tak jak przedtem. I odśnieżać trzeba było ze sto metrów. Gdy dużo było śniegu na dachu to trzeba było zwalać. A ile trzeba było podkładać do pieca. Jejku, ale mi teraz jest dobrze… ;-D
Tak przy okazji chłodu… Jak zostawiać lufciki w piwnicach przy 30 stopniowym mrozie? (Koty pomarzną?) A jak popękają kaloryfery, to kotom będzie lepiej? A może niech ci którym tak żal kotów, zabiorą je do swoich mieszkań, a innym ludziom co wolą psy, zostawią ciepłe piwnice? Jak można się martwić dzikimi kotami, gdy ludzie marzną. Tylu jest bezdomnych… ;-/
Może zamiast opieką nad kotem, gołębiem w mieście, zajęli by się kocie mamy ludźmi którzy chodzą, mróz nie mróz, po śmietnikach? To bym zaakceptował i potrafiłbym zrozumieć. Ale co mnie obchodzi los dzikich kotów i gołębi, dokarmianych lato-zima przez kocie mamy.
To przecież dlatego że im jest tak dobrze, ledwo chodzą, przez wielkie brzuchy, mnożą się jak gołębie!!!
Jeszcze żeby myszy łapały. Ale one nie wiedzą co to jest! Z czym to się je, z musztardą, czy może z chrzanem? Może w tym też potrzebują pomocy? ;-)))

Ot tak, napisałem te kilka słów, bo nie znajduję uzasadnienia w przesadzie. 
Ani w jedną, ani w drugą stronę… ;-D

środa, 1 lutego 2012

102.  Czasem łapię się na tym, że gubię się w tematach które już poruszyłem na blogu. Nie pamiętam dokładnie o czym  pisałem już, a o czym nie. Wybaczcie więc, gdy pewne myśli się powtórzą. To już kilkaset wpisów! Kilka miesięcy pisania dla Was i sobie, prawie dzień w dzień. Skąd to się bierze w mojej głowie? ;-D
Zauważyłem, że kilka razy czytano mnie na Ukrainie, Włoszech. Ale już nikt nie zagląda z Australii i Nowej Zelandii. Trochę mi smutno, to taki piękny obszar naszego globu. No, ale cóż nie każdego mentalność i zainteresowania są zbliżone do moich. A i ciekawość innego człowieka, poglądów… No cóż, w skrócie: Nie każdy nadaje na takich samych falach… Czytanie było by wówczas takie nudne i monotonne. ;-D
Najwięcej osób, czyta mojego Bloga w Rosji i w Stanach, tyle samo w Polsce. Nie piszę o polityce, sporcie, czy innym popularnym temacie.  Piszę o sobie, moich myślach i opowiadanie. A propos opowiadania… Mam stałych czytających z Rosji i Stanów, reszta rzadko tu zagląda… To nie jest twórczość wysokiego lotu, ale moja i pisana w celu wypróbowania mojej konsekwencji w spełnianiu postanowień Noworocznych.
Jestem mile dowartościowany gdy mnie czytacie. Być może, według niektórych niesłusznie… ;-D Ale staram się i chcę je dokończyć w tym roku. Choć jeszcze nie wiem dokładnie jak to zrobię i co dalej napiszę. Mogę zdradzić, że w opowiadaniu będzie kilkomiesięczna przerwa, a po niej II część i dalsza kontynuacja losów bohaterów. Będzie się chyba, taki jest plan, splatać historia Joanny, jej męża i syna z losem Jacka, na tle rzutu SM-u Joanny. By na koniec skończyć się jakimś Happy end - em. ;-))))
Odsłaniam treść? Nie martwcie się, dopóki skończę, zdążycie jeszcze o wszystkim zapomnieć. ;-D Poza tym, to tylko plan, może się wszystko zmienić.
Poza tym, ten mój SM, też umie pokrzyżować szyki ;-))))).